Paulo Sousa roztrwonił budowane zaufanie. Kosztowna kalkulacja selekcjonera stawia pytania

Paulo Sousa roztrwonił budowane zaufanie. Kosztowna kalkulacja selekcjonera stawia pytania
Rafał Oleksiewicz / Press Focus
Paulo Sousa już zdobywał nasze zaufanie, po czym znów zrobił dwa kroki wstecz, których może nie zdążyć odrobić. Ciężko uwierzyć w długofalową troskę selekcjonera o stan polskiej kadry, gdy mógł kupić sobie spokój na kilka miesięcy, a w niezrozumiały sposób z tego zrezygnował.
Dziewięć miesięcy pracy Portugalczyka można podzielić na dwa etapy. Gdy dostał w prezencie prowadzenie zespołu na EURO 2020 toczył wyścig z czasem, który przegrał. Natomiast jesień to już pozytywne sygnały, że buduje coś dobrego. Biało-Czerwoni dostarczyli argumentów, aby znów im zaufać. Jednak w kluczowym momencie, na pożegnanie 2021 roku, ten nastrój został zburzony.
Od września Sousa skutecznie odpychał falę krytyki wzmacniając pytanie, czy nie warto dać mu szansy nawet jeśli baraże o mundial zostaną przegrane na ostrzu noża, bo porażka w piłce może zdarzyć się zawsze. Sposobem zarządzania ostatnim zgrupowaniem i decyzjami wokół meczu z Węgrami sprawił, że ponownie patrzymy na niego jak na trenera nieobliczalnego. Przypomina to trochę plan na Słowację, gdy wyszliśmy jednym napastnikiem na potencjalnie najłatwiejszego rywala, i był to jedyny do tej pory mecz, w którym Sousa zdecydował się na takie rozwiązanie.
Trudno rozszyfrować dokładne motywacje, ale wygląda to tak, jakby wszystkie siły zostały rzucone na mecz z Andorą, a potem zjadła nas pewność siebie, że z Węgrami już będzie z górki. Tylko ranking FIFA wyraźnie pokazuje, kto w zestawieniu jest drużyną znacznie silniejszą. To niedoszacowanie, lekkie podejście i być może wiara, że Twierdza Narodowy pęknąć nie może, reprezentację zgubiło. Pozwoliło Sousie na decyzje post mortem niezrozumiałe.
Tłumaczenie, że gra bez Roberta Lewandowskiego miała zbudować ludzi wokół niego i dać im długofalowo poczucie większej odpowiedzialności brzmi jak tania wymówka. Selekcjoner zapomniał bowiem, że taki eksperyment niedawno wymusił los - spotkanie z Anglią na Wembley - po którym powinien dostać wszystkie odpowiedzi. Dodatkowo w poniedziałek to nie była tylko gra bez kapitana, ale bez całego kręgosłupa kadry, bo w jedenastce zabrakło lidera każdej formacji: Kamila Glika, Grzegorz Krchowiaka i Piotra Zielińskiego. Tylko pomocnik Krasnodaru został wykluczony ze spotkania przez przepisy. Reszta to decyzje selekcjonera, które każą zadać pytanie o zarządzanie wokół meczu, który nie był sparingiem i o wyniku którego można zapomnieć tuż po ostatnim gwizdku. Czy to oznacza, że w przyszłości możemy spodziewać się kolejnych takich ryzykownych zagrań, bo przecież sprawdzać można jeszcze mnóstwo rzeczy.
Dlaczego Lewandowski musiał grać 90 minut w Andorze na sztucznej murawie, a nie można było rozłożyć akcentów inaczej? Przecież i tak został w Warszawie, brał udział w porannym rozruchu, siedział na ławce, niewpisany do protokołu. Dlaczego na mecz, który zamyka rok i buduje klimat wokół kadry na cztery miesiące selekcjoner zdecydował się na dziewięć zmian i dość luźne podejście do gry o punkty. Podjął też ryzyko naruszenia pewnej świętości - zburzenia magii PGE Narodowego, który przez ponad siedem lat dawał wyjątkową otoczkę i poczucie bezpieczeństwa wyniku. Daje też ogromne wpływy, ok. 15 milionów złotych za mecz, do kasy PZPN. Brak było w tym wszystkim wyczucia klimatu i komunikacji, żeby zły rok, bo trzeba go odbierać głównie przez pryzmat EURO, zamknąć mocnym akcentem.
Szkoda, że postawione na szali zostało rozstawienie w barażach. Ono niczego nam nie gwarantuje i z nim droga na mundial wciąż jest bardzo trudna, ale mimo wszystko procenty z szansami na awans poszły w dół, bo historia pokazuje, że grając u siebie jesteśmy w stanie postawić się zespołom z najwyższej półki. Narodowy dawałby nam większe nadzieje w półfinale i że w ewentualnym finale można sprawić sensację, jeśli przyjdzie zmierzyć się w nim z Włochami lub Portugalią.
Jednym meczem i kilkoma decyzjami Paulo Sousa stracił wiele z tego co zbudował. Trener przekalkulował i broni się, że drugi raz podjąłby dokładnie te same decyzje, ale nie wierzę, że dziś nie ma co do nich wątpliwości. Ciężko uwierzyć w narrację o długofalowej trosce o stan kadry, gdy selekcjoner mógł kupić sobie spokój, a w niezrozumiały sposób z tego zrezygnował. Do tej pory dawał wyraźnie do zrozumienia, że pracuje na wynik „tu i teraz”, a gdy mówimy o teraźniejszości, to Biało-Czerwoni pod jego wodzą wciąż nie wygrali z drużyną TOP 60 na świecie. Udana jesień to dobrze pudrowała, ale miniony poniedziałek podziałał jak skuteczny demakijaż.

Przeczytaj również