Pompowanie balonika? Raczej rozpędzanie czołgu. Właśnie dlatego FC Bayern wygra Ligę Mistrzów

Pompowanie balonika? Raczej rozpędzanie czołgu. Właśnie dlatego Bayern wygra Ligę Mistrzów
Pixathlon/PressFocus
Mają na celowniku “trójkę” i nie spoczną, dopóki nie osiągną swojego celu. Mistrzostwo Niemiec? Odhaczone. Puchar Niemiec? Również. Teraz czas wziąć prawdziwego byka za rogi. Bayern z grona wszystkich ćwierćfinalistów posiada najwięcej atutów, aby 23 sierpnia siegnąć po puchar Champions League.
Nie powinni się już nikogo obawiać. Dane potwierdzają tę tezę. Żadna inna ekipa z łącznie 32, które wystartowały we wrześniu w Lidze Mistrzów, nie ukończyła zmagań grupowych z kompletem sześciu zwycięstw, plus jeszcze dwoma kolejnymi wygranymi w fazie pucharowej. Osiem na osiem. 31 strzelonych goli na tym etapie to także nowy rekord rozgrywek. Piłkarze “Die Roten” czują się szczególnie dobrze w dobrze działającej maszynie, kolektywie, prącym bez kompleksów do końcowego celu. Argumentów za ich koronacją w Lizbonie jest wyjątkowo dużo.
Dalsza część tekstu pod wideo

Człowiek od zadań specjalnych

Hansi Flick odpowiada za formę Bayernu dopiero od dziewięciu miesięcy, a wcześniej nie prowadził żadnej silnej ekipy na wysokim szczeblu. Wniosek? W decydujących momentach zabraknie mu doświadczenia. Błąd. Od początku decyzję o jego zatrudnieniu krytykowano, zwłaszcza w zagranicznej prasie, która niezbyt dobrze kojarzyła nazwisko nowej miotły monachijczyków. Prognozowano, że nie poradzi sobie z gwiazdami, że nie ma wystarczającej charyzmy. Tymczasem to człowiek stąd. W latach 1985-1990 dzielił szatnię z Lotharem Matthaeusem, Andreasem Brehme, Juergenem Kohlerem i resztą. Czterokrotnie zostawał mistrzem Niemiec. Futbol zna od podszewki, a współcześni zawodnicy darzą go respektem.
55-letni szkoleniowiec bardzo dobrze radzi sobie w niemieckim środowisku, pełnym oczekiwań oraz w pracy w stresujących warunkach. Jako początkujący trener aż osiem lat terminował u boku Joachima Loewa, selekcjonera “Die Mannschaft” i to akurat wtedy, gdy nasi zachodni sąsiedzi wygrywali mistrzostwo świata w 2014 roku. Był wówczas odpowiedzialny za gromadzenie bazy danych, ale też towarzyszył “Jogiemu” we wszystkich zajęciach drużyny. Turniej “Final Eight” Ligi Mistrzów to właśnie taki mini-mundial. Długie przygotowania i seria meczów w odstępie kilku dni. Kto lepiej przygotuje zespół, jak nie gość, na którego szyi zawisł już złoty medal mistrzostw świata? Pamiętajmy, że ciągle ma w ekipie trzech ludzi, którzy wygrali to na boisku: Manuela Neuera, Jerome'a Boatenga i Thomasa Muellera.

Profesor od mięśni i kondycji

Prof. Holger Broich. Nie każdy o nim słyszał, a to dyrektor ds. nauki i przygotowania fizycznego, od którego w Bayernie zależy niemal wszystko. Sprawność, siła i wytrzymałość to najważniejsze cechy do dobrego wejścia w turniej, a od niego nie ma na świecie wielu lepszych specjalistów z tej dziedziny futbolu. To on koordynuje czas treningowy, to on synchronizuje fazy regeneracji i pilnuje wszystkich aspektów dot. wydajności piłkarzy. Z powodzeniem przeprowadził zespół przez pandemiczną przerwę za pomocą zdalnego szkolenia i wierzy, że szczyt formy bawarczyków przypadnie na 23 sierpnia, kiedy zostanie rozegrany finał LM.
Praca z nim przynosi pożądane efekty. W rewanżowym spotkaniu 1/8 finału zabiegali rywala. Gracze Franka Lamparda wyglądali jak po odbyciu czterech “Iron manów”, z kolei Bayern mógł spokojnie zagrać następne 90 minut. Biorąc pod uwagę, że zawodnicy Barcelony niechętnie ćwiczą dużo i długo (wg Malcoma, byłego gracza “Dumy Katalonii”, zdarzają się treningi 40-50 minutowe) w ćwierćfinale możemy zobaczyć jeszcze większą różnicę w przygotowaniu.

Wyniki powyżej oczekiwań

Bayern przylatuje do Lizbony z rezultatami powodującymi opad szczęk. 23 mecze w 2020 roku i ani jednej porażki. W sumie ta seria trwa już od 27 spotkań, gdy pokonali 3:1 Tottenham w ostatniej grupowej potyczce Ligi Mistrzów.
I nie jest to wcale niewiele warta passa z kilkoma beznadziejnymi remisami i stylem, od którego z oczodołów wypływają białka. Z tych 27 spotkań Bayern wygrał 26, strzelając, bagatela, 86 bramek (3,3 na mecz), tracąc zaledwie 20 (mniej niż jedną w ciągu 90 minut) i aż 12 razy zachowując czyste konto. Słabo? Jedyną drużyną, która powstrzymała napór ciężkiej artylerii z Monachium był RB Lipsk. Tu skończyło się na 0:0. Od tamtego czasu, czyli od 9 lutego, przeciwnicy w starciu z Bayernem nie mieli czego szukać.

Najlepsza druga linia na świecie?

Po tytuły podobno sięga się mając genialnych napastników i odpowiednio zabezpieczone tyły. Tu Bayern nie ma się czego wstydzić. Ale to, co naprawdę charakteryzuje mistrzów Niemiec, to absolutnie wyjątkowy środek pomocy. Joshua Kimmich i Leon Goretzka rozumieją się doskonale, współpracują i stanowią topowy duet pomocników, zdolny zatrzymać każdego i jednocześnie, z drugiej strony, napędzający każdą akcję zaczepną. Po kontuzji Benjamina Pavarda wydawało się, że wszystko się rozpadnie, gdy Kimmich został zmuszony przejść na prawą obronę.
Nic takiego się nie wydarzyło, fani nie muszą się już niczym niepokoić. Thiago przeciwko Chelsea udowodnił, że również może być wartościowym partnerem Goretzki. Obaj głęboko się cofali i przejmowali futbolówki. Kiedy Goretzka zakradał się w pole karne londyńczyków, Hiszpan w najlepszym stylu wspomagał defensywę i nie dopuszczał do groźnych kontr. Teraz muszą powtórzyć ten sam manewr z FC Barceloną, a później, ewentualnie z Manchesterem City i PSG, o ile te ekipy nie sprawią swoim kibicom niemiłych niespodzianek. Zadanie dla Bayernu o tyle trudniejsze, że wokół nich biegać będzie nie Ross Barkley, a Leo Messi, Kevin De Bruyne i Neymar.

Morderczy pressing

Główny stricte piłkarski atut mistrzów Niemiec. Drużyny z Bundesligi wiedzą o tym aż za dobrze, a piłkarze Chelsea doświadczyli tego w sobotni wieczór. Bayern nie pozwala przeciwnikom odpocząć przy piłce, posuwać się do przodu, w bok, jakkolwiek. Jest za to ciągły doskok i presja. Nie ma czasu na obejrzenie się za siebie, szukanie dobrze ustawionego kolegi. Po otrzymaniu piłki, jeśli oczywiście któryś z zawodników Flicka wcześniej nie odczyta zagrania, masz pół sekundy, żeby wykonać kolejny ruch. W przeciwnym razie za chwilę stracisz piłkę, a po kilku chwilach nawet i bramkę.
Monachijczycy imponują nie tylko siłą woli i szybkością, ale też taktyczną finezją. Stworzyli swój nominalny system 4-2-3-1, a wszyscy gracze, nie wyłączając Manuela Neuera, wiedzą co zrobić w każdej z możliwych boiskowych sytuacji, mając jeszcze niewykorzystaną alternatywę w zapasie. Swoistym x-factorem jest tu Thomas Mueller, krążący po obu flankach, dojeżdżający z lewej do prawej strony i z powrotem. Dlatego doświadczony reprezentant Niemiec zawsze stara się zapewnić przewagę liczebną, zarówno podczas posiadania piłki, jak i bez niej. Wysoki pressing to bijące serce Bayernu. Na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby wbić w nie kołek.

Lewandowski nie do powstrzymania

Last but not least. Ile razy w ciągu ostatnich lat Messi stawał naprzeciw komuś, kto zdobył więcej goli od niego? Nawet najzagorzalsi kibice Argentyńczyka muszą docenić dokonania Roberta Lewandowskiego w tym sezonie. A są one wręcz niespotykane. Kapitanowi reprezentacji Polski wprawdzie nie udało się podnieść Złotego Buta, bo w ostatniej chwili przegonił go Ciro Immobile, ale nikt, tak jak on, nie strzela z taką regularnością. “Lewy” pokonywał bramkarzy w tempie jednego gola co 73 minuty, dla porównania 31 bramek Messiego padało średnio co 120 minut. W sumie w tym sezonie napastnik Bayernu nie strzelił, ani nie asystował w zaledwiu sześciu (!) meczach. To dyspozycja, o której wszyscy mówią i apelują: zmieńcie decyzję i przyznajcie mu Złotą Piłkę.
O tym, że Polak prowadzi w klasyfikacji strzelców Ligi Mistrzów i prawdopodobnie ją wygra, nawet nie ma co wspominać. Był zaangażowany we wszystkie siedem bramek podczas dwóch spotkań z Chelsea. Przy 13 trafieniach pozostaje mu jedynie dorównać osobistemu rekordowi Leo z sezonu 2011/12, kiedy ten miał jedno oczko więcej. A może pójdzie nawet po wyczyn Ronaldo? 17 goli w jednej edycji LM dla zawodnika w takim “gazie” to wcale nie rzecz z gatunku niemożliwych do powtórzenia. “Lewy” znajduje się obecnie na czwartym miejscu w tabeli najlepszych strzelców wszech czasów Champions League, wyprzedzając Karima Benzemę. Przed nim już tylko najjaśniejsze gwiazdy sprzed lat (Raul) i obecne, wciąż nieschodzące z futbolowej sceny (Messi i Ronaldo).
A jeśli te argumenty nie wystarczają, to mamy kolejne. Bayern będzie triumfatorem bo…
  • Lizbona przynosi im szczęście. W 2018 roku wygrali tu z Benficą 2:0, a 9 lat wcześniej ze Sportingiem, jeszcze wyżej, 5:0,
  • Powracają kolejne gwiazdy. Niklas Suele, Corentin Tolisso, Philippe Coutinho - po miesiącach naznaczonych kontuzjami, Flick ma wreszcie jokerów z prawdziwego zdarzenia,
  • Część graczy ma poważne powody, by się wykazać. Alvaro Odriozola, Coutinho i prawdopodobnie Ivan Perisić nie mają przyszłości w Bayernie. Ergo, muszą walczyć o uwagę innych klubów. “Odrio” na 90 proc. wróci do Realu, tym bardziej powinien zabiegać o dobre zdanie u Zidane’a, jeśli chce rywalizować z Danim Carvajalem,
  • Leroy Sane służy jako dodatkowa motywacja. Najbardziej dla Kingsleya Comana. Francuz, chcąc marzyć o pierwszej jedenastce w przyszłym sezonie, musi się wznieść na wyżyny w lizbońskim turnieju,
  • Tęsknota za triumfem w Lidze Mistrzów jest ogromna. Ostatni raz “Die Roten” do finału awansowali w 2013 roku i wtedy też pogrążyli Borussię Dortmund. Od tamtego czasu najpóźniej w półfinale było już po wszystkim
  • Ścieżka do finału przypomina 2013 rok. Wtedy też Bayern w drodze po koronę musiał pokonać same topowe ekipy: Arsenal, Juve i Barcelonę. Teoretycznie najsłabszy team, BVB, czekał w ostatnim, decydującym spotkaniu. W tym roku poprzeczka jest również zawieszona bardzo wysoko: Chelsea, Barcelona i, bardzo możliwe, Manchester City
***
Finałowy turniej Ligi Mistrzów nabiera rozpędu, a my od kilku dni proponujemy Wam kolejne artykuły związane z tym wielkim piłkarskim świętem. I to jeszcze nie koniec!
Zapraszamy!

Przeczytaj również