Brak gry w klubach i kontuzje. W poszukiwaniu przyczyn mundialowej tragedii

Brak gry w klubach i kontuzje. W poszukiwaniu przyczyn mundialowej tragedii
MediaPictures.pl/Suhtterstock
Po odpadnięciu z Mistrzostw Świata i totalnym blamażu reprezentacji Polski, kibice i dziennikarze prześcigają się w pytaniach: dlaczego kadra Nawałki aż tak zawiodła? Spekulacjom nie ma końca. Trafnym, ale i momentami absurdalnym. A może zastanówmy się nad problemem bardziej racjonalnie, opierając się na faktach? Jak można grać dobrze, skoro na mecz z Senegalem wybiegło tylko czterech zawodników, którzy rozegrali pełny sezon klubowy?
Wiadomo nie od dziś, że aby rozegrać dobry turniej mistrzowski, potrzebnych jest do spełnienia wiele czynników: odpowiednie przygotowanie fizyczne, siła mentalna, zgranie, pewność siebie czy w końcu same umiejętności piłkarskie, które wydają się być tym najważniejszym.
Dalsza część tekstu pod wideo
Jednak oprócz powyższych elementów składających się na sukces, niezwykle ważny jest również rytm meczowy wypracowany w klubach. Im więcej rozegrasz spotkań w sezonie, tym więcej zakodujesz automatyzmów, które później w meczu o najwyższą stawkę stosujesz podświadomie.
Oczywiście można być wyczerpanym nadmiarem spotkań, szczególnie przed mistrzostwami świata, ale po to jest okres przygotowawczy, aby to zmęczenie zredukować i pozwolić nabrać zawodnikowi świeżości. Jednak 30-40 rozegranych spotkań na przestrzeni całego sezonu zawsze zostaje w nogach i w głowie. Przekłada się to później na jakość gry w najważniejszych momentach.
Ograny zawodnik dostawi nogę o ułamek sekundy wcześniej, dokładniej skieruje piłkę do partnera, o celnym strzale na bramkę nie wspominając. Wybiegany gracz nie „spuchnie” po 30 minutach gry, ale będzie miał siły jeszcze na dogrywkę. Piłkarz, który rozegrał pełny sezon nie będzie się zastanawiał nad pewnymi zagraniami, bo one przychodzą mu z marszu.
Można teraz stawiać różne mądre, bądź mniej mądre tezy, że Adam Nawałka podejmował złe decyzje, że zawodnicy byli źle przygotowani wytrzymałościowo lub że mentalnie nie udźwignęli ciężaru mistrzostw świata.
Wreszcie zagadnienie najważniejsze. Dlaczego nasza reprezentacja, złożona przecież z niemal tych samych piłkarzy, nie grała tak dobrze jak na Euro przed dwoma laty? Właśnie na to pytanie postaramy się udzielić pełnych informacji. Odpowiedź jest prosta i klarowna - żaden z naszych reprezentantów nawet w części nie był w tak dobrej formie jak w roku 2016! Oto dowody.

Bramka numer 1

Zaczynając od bramki. Wybór Nawałki padł na Wojciecha Szczęsnego, którego talent ceni sobie bardziej niż umiejętności Łukasza Fabiańskiego. Pierwszy charyzmatyczny i pewny siebie, drugi bardziej ułożony, cichy, bardziej pesymistycznie podchodzący do zawodu.
Niewątpliwie Szczęsny to bramkarz bardzo utalentowany, czego dowodem miał być głośny transfer do Juventusu. Jednak w barwach „Starej Damy” były gracz Arsenalu zagrał w poprzednim sezonie tylko w 17 spotkaniach Serie A. W najważniejszych meczach zarówno ligi włoskiej, jak i Champions League bronił wciąż Buffon.
Porównując statystyki z rokiem 2016, te najnowsze wyglądają blado. Przed Euro Szczęsny zagrał przecież świetny sezon w Romie, zaliczając 42 spotkania w pełnym wymiarze czasowym. Był jednym z lepszych golkiperów we Włoszech i zasłużenie wygrał rywalizację z Fabiańskim w kadrze.
Teraz można się zastanawiać czy potrzebnie wybiegał tak daleko od bramki przy stracie gola z Senegalem oraz czy dobrze zareagował na dośrodkowanie przy golu Miny w starciu z Kolumbią. Może gdyby bronił „Fabian”, który zagrał „od deski do deski” w Swansea, do takich wpadek by nie doszło?
<script async src="https://platform.twitter.com/widgets.js" charset="utf-8"></script>
Bramkarz musi czuć odległość oraz mieć określony czas reakcji na linii, a to można wyrobić jedynie poprzez regularne granie. Fakt jest faktem: Szczęsny sprzed dwóch lat a Szczęsny dziś to trochę inny zawodnik. Przede wszystkim nieograny i przez to niepewny w niektórych interwencjach.

Ministerstwo Obrony... podwórkowej

Patrząc na pierwsze spotkanie z Senegalem, nasza czwórka defensywna miała, paradoksalnie, największe doświadczenie meczowe wypracowane w klubach. Michał Pazdan nie grał w Legii tylko wtedy, kiedy był kontuzjowany, a Maciek Rybus był podstawowym piłkarzem mistrza Rosji. Thiago Cionek z kolei grał regularnie w Palermo i Spal, a tylko Łukasz Piszczek stracił prawie całą połowę sezonu, lecząc kontuzję kolana.
Jednak Pazdan był ciągle krytykowany, bo miał słabą kampanię 2017/2018 i na pewno to nie ta sama „Pirania”, która była w gazie na Euro, po bardzo dobrym wówczas sezonie na Łazienkowskiej. Po mistrzostwach Europy chciał go nawet Besiktas, a teraz na stoliku zarządu Legii brak jest jakichkolwiek zapytań o tego piłkarza. Mimo wszystko z Senegalem zagrał przyzwoicie.
Podobnie jest z Łukaszem Piszczkiem. Zawsze stanowił mocny punkt obrony naszej kadry, ale w pojedynku z Senegalem był cieniem samego siebie. Popatrzmy na jego dorobek meczowy tego sezonu: zaczął grać dopiero w styczniu, bo wcześniej przez 3 miesiące leczył kontuzję. Przypomnijmy, że to zawodnik 33-letni, a więc regeneracja po urazie w takim wieku już nie przebiega tak szybko jak kiedyś.
Piszczek wrócił na boisko, ale to już nie był ten sam zawodnik z inklinacjami ofensywnymi, który biega od linii do linii. Widać to było choćby w sparingach reprezentacji z Chile i Litwą, gdzie nasz atutowy prawy obrońca był kompletnie bez formy.
2 lata temu, tuż przed Euro, zagrał w 38 meczach Borussii Dortmund, strzelając 2 gole i zaliczając 7 asyst. Był w świetnej dyspozycji, ograny i... młodszy o 2 lata, co w jego przypadku okazało się aspektem kluczowym. Łukasz Piszczek z „wtedy”, a z „teraz”, to zupełnie dwaj inny piłkarze. Z całkowicie innym rytmem meczowym i dynamiką.
Rybus z Cionkiem co prawda rozegrali pełne sezony w swoich klubach, jednak widać było po ich grze, że reprezentowanie barw kolejno Lokomotiwu Moskwa i Spal a występ na mistrzostwach świata to dwie kompletnie różne półki. Szczególnie ten drugi był zagubiony i nieudolny, a naszemu lewemu obrońcy zabrakło zwyczajnie wydolności, szczególnie na pozycji wahadłowego.

Siostro potrzebna pomoc!

Jesteśmy wciąż przy meczu z Senegalem. Na boisko w linii pomocy (zaliczmy do tej formacji również skrzydła) nie jest desygnowany nikt, kto w klubie ma pewne miejsce i kto rozegrał pełny sezon!
Krychowiak nie miał pewnego miejsca nawet u spadkowicza Premier League, Grosicki irytował wahaniami formy na zapleczu tejże ligi, a Błaszczykowski przez całe pół roku nawet nie kopnął piłki. Nawet Zieliński, którego określa się jako wielki talent i łączy z największymi klubami, był tylko zmiennikiem w Napoli.
Zobaczmy co działo się 2 lata temu. „Krycha” rozegrał sezon życia w Sewilli, wygrał Ligę Europy i od niego Unai Emery zaczynał skład. Był w superformie i dlatego zagrał tak dobrze na Euro we Francji. „Turbo Grosik” miał za sobą udaną kampanię w Rennes, w której zdobył 9 bramek i miał 4 asysty. Choć również często wchodził z ławki, to jednak za każdym razem robił różnicę, czego nie można powiedzieć dzisiaj.
Z kolei Zieliński był kluczowym piłkarzem Empoli, grając w 36 spotkaniach, głównie od pierwszej minuty. Przychodząc do Napoli miał za sobą pełny sezon, i choć na Euro nie błyszczał, to jednak nie ulega wątpliwości, że był bardziej ograny niż dzisiaj, kiedy musiał się zadowolić tylko końcówkami spotkań.
Natomiast Kuba Błaszczykowski to przypadek dość odosobniony. Przed dwoma laty również długo nie grał w piłkę i będąc graczem Fiorentiny przygotowywał się do mistrzostw Europy trybem indywidualnym. Jednak Kuba wtedy miał 31 lat i nie zaznał aż tak długiego rozbratu z piłką jak obecnie.
Rozegrał wówczas 20 spotkań, był młodszy, a przerwa aż tak nie wpłynęła na jego dyspozycję, głównie fizyczną, jak wpłynęła teraz. „Błaszczu” dziś a 2 lata temu to znów zupełnie inny zawodnik. Nie tak wytrzymały i szybki. Wtedy najlepszy polski piłkarz turnieju, dziś był w stanie zagrać tylko przez 45 minut meczu.

Jak mam strzelać, kiedy ich jest więcej?

Analizując, doszliśmy w końcu do tych, którzy odpowiedzialni są za strzelanie bramek. Celowo mówię w liczbie mnogiej, bo ci, którzy myślą, że do tego wystarczy nam tylko Robert Lewandowski są w poważnym błędzie. Tak właśnie było w 2016 roku we Francji, kiedy do pomocy „Lewemu” w sukurs przybywał Arek Milik.
W jakim miejscu jest Milik teraz, a w jakim był wtedy? Otóż dziś były piłkarz Górnika Zabrze wciąż walczy z traumą spowodowaną dwiema poważnymi kontuzjami kolana. Niektórzy twierdzą, że już nigdy nie powróci do formy sprzed urazów, kiedy to był jednym z najbardziej uznanych napastników młodego pokolenia w Europie.
Milik nie jest w stanie grać od pierwszych minut, co doskonale wiedział trener Napoli – Maurizio Sarri, który wpuszczał go ewentualnie na koncówki meczów. Niby wiadomo, że świetna lewa noga, że zmysł do gry kombinacyjnej, ale mimo wszystko sztab szkoleniowy w Neapolu zdawał sobie sprawę, że Polak do pierwszego składu się po prostu nie nadaje.
Szkoda, że nie wiedział tego Adam Nawałka i sądził, że Milik nagle przypomni sobie jak się grało w piłkę ponad 800 dni temu. Nie przypomniał sobie, bo to wciąż nie jest ten sam piłkarz, co wówczas. Kiedy trafiał do Napoli, miał za sobą wspaniały sezon w Ajaksie – 24 gole i 12 asyst we wszystkich rozgrywkach!
Był młodym, dynamicznym napastnikiem o dobrej technice ze zmysłem do strzelania bramek. Zagrał w 42 meczach klubowych tylko w jednym sezonie, a obecnie może „poszczycić” się wynikiem 40 meczów łącznie przez 2 lata. Na dodatek zdecydowana większość z nich to wejścia na ostatni kwadrans.
Z kolei Robert Lewandowski to nasz niezmiennie pewny punkt i wspólnie z Cionkiem, Rybusem i Pazdanem jedyny, który rozegrał pełny sezon w klubie. Co prawda w końcówce kampanii był już lekko oszczędzany, jednak mimo to był to nasz jedyny ofensywny zawodnik w pełnym rytmie meczowym. Powtórzę: jedyny ofensywny!
Teraz można zadać sobie pytanie czy to oszczędzanie w Bayernie mogło mieć wpływ na jego słabszą formę w Rosji? Przyzwyczajony, że od 10 lat gra niemal w każdym spotkaniu nagle dostał trochę odpoczynku i być może wypadł z meczowego cyklu, który pozwala później na boisku działać automatycznie.
Wiadomo, że napastnik żyje z podań i sam nie jest w stanie minąć kilku graczy, by strzelić gola, ale jednak dobra gra bez piłki oraz skuteczne utrzymywanie się przy niej jest wynikiem liczby wybieganych meczów.
„Lewy” miał być bardziej świeży, niż przed dwoma laty i pewnie był, ale ewidentnie brakowało mu ,,czucia piłki”, odpowiedniego ustawiania się i zaangażowania, tak widocznego choćby na dystansie eliminacji do Mistrzostw Świata, w których został królem strzelców.
Ciężko porównywać Lewandowskiego tego z Francji i tego z Rosji. Obaj strzelali mnóstwo goli w sezonach klubowych tuż przed turniejami, ale ten pierwszy miał przede wszystkim innych partnerów. Nie mówimy tutaj o personaliach, ale o zawodnikach w zwyczajnie lepszej formie, którzy potrafili mu pomóc i wziąć ciężar gry na siebie.
Dzisiaj, nie dość, że „Lewy” nie do końca był sobą, to na dodatek reszta drużyny w ogóle nie pomagała, bo po prostu nie była w formie. My, kibice trafiliśmy na czas, kiedy mało który reprezentant gra regularnie w klubie. To widać potem na boisku.
W meczu z Kolumbią doszedł jeszcze Jan Bednarek (tylko 8 spotkań w Southampton), Jacek Góralski, który nie zawsze mieścił się w składzie bułgarskiego Łudogorca, Dawid Kownacki (tylko 7 meczów w pierwszym składzie Sampdorii) i jedyny Bartosz Bereszyński, który rozegrał cały sezon. Czy to nie za mało?

Zbyt duże oczekiwania

Podsumowując, nie doszukujmy się niezwykłych przyczyn niepowodzenia naszych piłkarzy. Nie karzmy ich zbyt surową oceną, bo oni po prostu nie mogli nic więcej zrobić. Byli piłkarsko nieprzygotowani, za słabi, co było wiadome już dużo wcześniej.
Może inne decyzje trenera Nawałki wpłynęłyby pozytywnie na jakość gry, ale na pewno nie zmieniłyby rezultatu meczu z Senegalem, a co dopiero z Kolumbią. Nie da się grać na najwyższym poziomie zawodnikami z ławek rezerwowych swoich klubów lub stoperami Legii Warszawa czy słabiutkiego Spal. Mówimy przecież o mistrzostwach świata, a nie pojedynku z Kazachstanem.
Każdy z wyżej wymienionych był zupełnie w innej formie 2 lata temu niż obecnie. Nikt do tej pory nie zrobił zauważalnego progresu, a więcej jednak było tendencji spadkowych. Tyle że z jedynie czterema piłkarzami wybieganymi, którzy wychodząc na boisko za dużo nie myślą, a działają podświadomie, nie da się nic wskórać.
Miejmy nadzieję, że w pojedynku z Japonią Polacy nieco poprawią nam humory. Dobra gra na pewno trochę przegoni te czarne chmury wiszące obecnie nad kadrą i pozwoli bardziej pozytywnie patrzeć w przyszłość. Jak to mawia klasyk: „Polacy nic się nie stało”.
Paweł Chudy
Redakcja meczyki.pl
Paweł Chudy27 Jun 2018 · 12:49
Źródło: własne

Przeczytaj również