3 piwa od upadku? Pijackie ekscesy Grealisha, w tle wielkie marki i pieniądze. "Ludzie to kochają"

3 piwa od upadku? Pijackie ekscesy Grealisha, w tle wielkie marki i pieniądze. "Ludzie to kochają"
Mark Cosgrove/News Images/SIPA USA/PressFocus
Jack Grealish nieustannie przypomina piłkarza, którego od wizerunkowej wtopy dzielą dwa, ewentualnie trzy piwa. Trzeba mu jednak oddać, że uroczo balansuje na linie. Gdyby był drugim degeneratem w stylu Paula Gascoigne’a, nie stałyby obok niego Puma, Gucci i inne marki, a Pep Guardiola nie traktowałby go jak pupila klasy. Ten sezon należy do niego. I nie zamierza chować tego przed światem.
Nie jest z nim tak źle. Wbrew temu, co mówią ludzie, Grealish zdążył przebrać się już trzy razy. Odkąd wygrał Ligę Mistrzów, ma na sobie oddech tysięcy gapiów z telefonem w ręku - nic dziwnego, że sieć zalana jest pijackimi filmikami od stanu euforii do delirium. Historia jak Kyle Walker wyprowadza go z hotelu na Ibizie, a ludzie na lotnisku proponują wózek inwalidzki średnio pasuje do idola młodzieży. Z drugiej strony: widzowie to kochają. Grealish zyskuje autentycznością, brakiem kalkulacji i tym, że po prostu celebruje zasłużony sukces. Czy byłoby lepiej, gdyby siedział w domu?
Dalsza część tekstu pod wideo
Internet zrobił z tego globalnego Big Brothera. Jest nawet profil na Twitterze “Drunk Jack Grealish”, gdzie w każdej chwili możemy przeżyć to jeszcze raz. Najpierw widzimy piłkarza Manchesteru City z Heinekenem w dłoni, jak idzie przez mixed-zone w rytmach grupy Fleetwood Mac. Zaraz potem śpiewa o 8 rano z Haalandem na placu w Stambule. Wytacza się z samolotu w Manchesterze. Odhacza trip na Ibizę. Na końcu oczywiście wraca, by zaliczyć poniedziałkową fetę, a w międzyczasie jedzie tramwajem i prosi Bernardo Silvę, by ten nie odchodził z Manchesteru City. Cała odyseja zamknięta w 72 godzinach. I ciągle końca nie widać.

Lot niebieskiego ptaka

Grealish pokazuje w tym wszystkim uśmiech i fantazję. Jest ludzki do bólu - zarówno wtedy, gdy płacze po finale Ligi Mistrzów, jak i wtedy, kiedy zakłada żółtą kamizelkę stewarda i odprawia dzikie pląsy na ulicy. Doskonale wie, jaką drogę przebył. Rok temu był przepłaconym niebieskim ptakiem, któremu wytykano letnie wycieczki do Las Vegas. Dzisiaj niektórzy też najchętniej od razu wysłaliby go pod kroplówkę, ale on ma to gdzieś. Nie musi słuchać innych, bo właśnie wywalczył potrójną koronę, zdjął łatkę przepłaconego i zyskał szacunek Pepa Guardioli. Hiszpan wiosną po meczu z Bayernem mówił: “Jestem w szoku, jak bardzo profesjonalny stał się Jack”.
Sceny, jakie oglądamy po finale w Stambule nie różnią się znacząco od tych, które można było zaobserwować rok temu po wygraniu mistrzostwa Anglii. Zasięg i intensywność z pewnością są większe, ale wtedy też Grealish odpinał wrotki i krzyczał do Mahreza: “Grałeś jak jakiś Almiron”. Do dziś nie wie, czemu posłużył się piłkarzem Newcastle. Procenty wiele razy spychały go na dziwne tory - przykładem choćby wybryki w trakcie pandemii, gdy jeszcze jako piłkarz Aston Vilii rozbijał Range Rovera i polerował wymiotami alejki. Był moment, gdy mówiło się, że ten styl życia nigdy nie zrobi z niego gwiazdy. A mimo to ktoś zapłacił 100 mln funtów i ten ktoś ostatecznie błędu nie popełnił.

Poświęcenie dla innych

Grealish zakończył poprzedni sezon na ławce rezerwowych. Nie dostał ani minuty w meczu z Aston Villą, gdy Manchester do ostatniej kolejki walczył o tytuł. Musiało minąć 12 miesięcy, by Guardiola zobaczył w nim kogoś, komu warto zaufać. W Lidze Mistrzów rozegrał wszystkie 13 spotkań, a to z Realem na Etihad, gdy przez 90 minut terroryzował piłką obrońcę tytułu, będzie jego wizytówką na długo.
Grealish nie tylko ściągał rywali w swój sektor. Nie tylko dryblował, bo potrafił też poderwać tłum szybkim powrotem i odbiorem piłki spod nóg Modricia. To był piłkarz zaangażowany i odpowiedzialny - taki, jakiego wymyślił sobie Guardiola. Wcześniej całe życie był przyzwyczajony, że wszystko musi się kręcić wokół niego. Teraz pierwszy raz ma funkcję, gdy musi poświęcić się dla innych i doskonale potrafi to robić.
Gdyby faktycznie miał problem z alkoholem i dyscypliną, Guardiola nigdy by na niego nie postawił. Anglik lubi podsycać aurę lekkoducha. Śmieje się, że przed meczami napędza go fasola z grzankami. Ale zaraz potem bierze się do pracy, zwracając w tym sezonie większą uwagę na regenerację. Nie jest piłkarzem, który jakoś szczególnie to podkreśla, ale to nie znaczy, że dni upływają mu tak jak ostatnie trzy doby po zwycięstwie nad Interem. Zmianę nastawienia Jacka zauważył też Gareth Southgate. Regeneracja i praca to jedno, ale selekcjoner kadry nie może nadziwić się jak bardzo dobrze Grealish wygląda, gdy zespół nie ma piłki. Praca w odbiorze, kontakt z kolegami, synchronizacja ruchów - to jest coś, czego wcześniej nie widział.

Sterowanie helikopterem

Być może to dla Jacka Grealisha moment przełomowy. Ma 27 lat, gra w najlepszym zespole świata i jest bardziej wyrazisty niż którykolwiek z jego sławniejszych kolegów. W piłce mamy miejsce dla Erlinga Haalanda i jego opowieści o gigantycznym profesjonalizmie, ale też dla Grealisha, który nie dopisuje do swojej gry cukierkowatej historii, a mimo to ma w coś naturalnego, co przyciąga uwagę.
Angielscy marketerzy mówią, że zawodnika o takim profilu nie było na Wyspach od czasów Davida Beckhama. To nie przypadek, że Puma za 10 mln euro rocznie wykupiła go z Nike’a. Gigantyczne pieniądze na stół rzuciła także marka Gucci, a w kolejce stoją następni, bo Grealish to trochę “Becks”, trochę George Best, a czasem też Gascoigne, co jeśli będzie trzymane w ryzach, wcale nie musi być takie złe. Sam o sobie mówi: “Jestem prostym chłopakiem z Solihull”. Każdy kolejny krok zdaje się to potwierdzać.
Puma już teraz patrzy przyszłościowo i chce, by Grealish stał się kimś bardziej globalnym, kojarzony nie tylko z Premier League, ale z wielką piłką ogólnie. To może być ktoś, kto za 2-3 lata zdetronizuje Neymara jako główną twarz marki. Grealish ma charakterystyczny wygląd, najbardziej napakowane łydki świata i dryg do robienia rzeczy po swojemu jak wtedy, gdy w ostatnim sezonie w Aston Villi na przekór wszystkim grał w totalnie rozklejonych korkach. Ma też bezczelną szczerość (“w finale grałem beznadziejnie”) i gołębie serce, gdy jako pierwszy angażuje się w inicjatywy charytatywne i nie napina się, by robić z nich wielkie halo.
Piłkarz o wielu twarzach ma teraz tylko jeden problem. Jak skutecznie posterować helikopterem w głowie, by bezpiecznie wylądować do piątkowego meczu z Maltą? Gareth Southgate oczywiście powołał Grealisha na najbliższe mecze reprezentacji Anglii.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.

Przeczytaj również