"Autobus" Jose Mourinho, barcelońska tiki-taka i powtarzalność "Zizou". Oto najlepsze drużyny XXI w.

"Autobus" Mourinho, barcelońska tiki-taka i powtarzalność "Zizou". Oto najlepsze drużyny XXI w.
Natursports/shutterstock.com
Tworzenie jakichkolwiek rankingów przedstawiających przekrój futbolu na przestrzeni całej historii to jedno z bardziej wymagających zadań. Już przy selekcji najlepszego piłkarza pojawiają się pewne niesnaski, ponieważ jedni będą z sentymentem wspominać popisy di Stefano czy kunszt Maradony, a drudzy, idący z duchem czasu, uznają, że nikt z przeszłości nie może się równać z Messim czy Ronaldo. Jeszcze większe schody wyrastają, gdy weźmiemy pod lupę całe drużyny, zatem dziś skupmy się wyłącznie na ekipach z ostatnich dwóch dekad.
Drobne ograniczenie czasowe oczywiście nie zmniejszy skali ewentualnych kontrowersji, ponieważ każdy fan piłki ma osobiste preferencje, które mogą ulegać zmianom, niczym kolory i kształty w kalejdoskopie. Dość powiedzieć, że jeszcze do niedawna wydawało się, że na miejsce na futbolowym Panteonie bezsprzecznie zasługuje Liverpool prowadzony przez Jurgena Kloppa, który w pewnym momencie jawił nam się jako zespół idealny.
Dalsza część tekstu pod wideo
Mimo niepodważalnych sukcesów “The Reds”, trzeba przyznać, że ostatnie tygodnie nieco zweryfikowały ich realną jakość. Klopp stworzył na Anfield horrendalnie skuteczny kolektyw, jednak nie może się on równać z ekipami, które przed laty zdominowały całą europejską arenę. Oto przed Wami najbardziej śmiercionośne zespoły ostatnich kilkunastu lat.

Złote lata Barcelony

- Wszystko zaczyna się z piłką i kończy z piłką. Czasem zapominamy, że futbol to gra 11 na 11, ale tylko z jedną futbolówką - tak w wywiadzie dla UEFA komentował swój styl Pep Guardiola, architekt sukcesów Barcelony z lat 2008-12.
Chociaż “Blaugranę” niemal zawsze zaliczano do ścisłej czołówki klubów “Starego Kontynentu”, okres przed zatrudnieniem katalońskiego szkoleniowca nie należał do najlepszych. Zmierzch ery Franka Rijkaarda cechował się brakiem pucharów i odejściem od klubowych założeń w postaci gry skutecznej, ale jednocześnie przyjemnej dla oka. Dopiero Pep przywrócił na Camp Nou zapomnianą powoli filozofię wdrożoną przed laty przez legendarnego Johana Cruyffa.
Obserwowanie poczynań Barcelony pod wodzą Guardioli było czystą przyjemnością. Ekipa z Xavim, Iniestą, Busquetsem czy Messim potrafiła przez niemal całe spotkanie demonstrować swoją technikę za pomocą szybkich, krótkich zagrań. Styl, który przybrał miano tiki-taki stał się niemożliwy do rozpracowania dla rywali na kilka lat. Zawodnicy “Dumy Katalonii” ustępowali pod względem fizycznym, zatem nie pozwalali, aby futbolówka w ogóle była w powietrzu. Wszystko toczyło się na ziemi, akcje konstruowane jak po sznurku, w równym rytmie, tik-tak, tik-tak, gol.
Kadencja Pepa trwała tylko 4 lata, ale zaowocowała aż czternastoma trofeami. “Blaugrana”, jako pierwsza i jak dotąd jedyna ekipa w historii zdobyła tzw. sekstet - 6 pucharów (liga, Puchar Króla, Liga Mistrzów, Superpuchar Europy oraz Hiszpanii i Klubowe Mistrzostwa Świata) w jednym roku. Lepiej się po prostu nie dało.
Mimo pojedynczych potknięć, jak przegrany tytuł mistrzowski w sezonie 2011/12, Barcelona była niedościgniona zarówno na Półwyspie Iberyjskim, jak i arenie europejskiej. Rządy Guardioli zaowocowały wówczas podwojeniem dotychczasowej liczby triumfów Barçy w Lidze Mistrzów (obecnie Katalończycy mają ich 5).
W obu wygranych przez “Blaugranę” finałach ustąpić musiała również nie byle jaka ekipa, ponieważ Manchester United prowadzony przez Sir Alexa Fergusona. Szkot to bez cienia wątpliwości jeden z najwybitniejszych menedżerów w dziejach piłki, ale nawet on potrafił z pokorą uznać wyższość “dream-teamu” Guardioli.

The Special One

Tak naprawdę jedyny szkoleniowiec, który był w stanie powstrzymać rozpędzoną maszynę Guardioli, nazywał się Jose Mourinho. Wspomniałem powyżej o mistrzostwie Realu, którego trenerem był wówczas “Mou”, jednak to nie był pierwszy raz, gdy Portugalczyk udowodnił wyższość nad Pepem. W 2010 roku tiki-taka oraz cała Europa musiała na chwilę ustąpić spektakularnym poczynaniom Interu.
“Nerazzurri” nie grali tak porywająco, jak Barcelona, ich spotkania niejednokrotnie były najzwyczajniej w świecie nudne, ale dla Mourinho liczył się wyłącznie efekt końcowy. A ten był godny podziwu, ponieważ mediolańczycy jako pierwsza włoska drużyna zanotowali kampanię perfekcyjną, sięgając po potrójną koronę. Nawet Milan Arrigo Sacchiego czy Juventus Maxa Allegriego tego nie osiągnęły.
Żaden inny klub w tym stuleciu, a może i w całej historii piłki nie opanował do takiego poziomu perfekcji gry defensywnej. W Serie A ekipa z Giuseppe Meazza zanotowała 17 czystych kont, w całej edycji Coppa Italia stracili łącznie jedną (!) bramkę. Przez wielu ekspertów styl gry “Mou” był nazywany parkowaniem autobusu, ponieważ oczkiem w głowie Portugalczyka pozostawało zagęszczanie stref przed własną bramką. Przez zasieki Jose nie przedostał się nawet Leo Messi, gdy Barcelona mierzyła się z Interem.
Aby zobrazować różnicę w filozofiach wyznawanych przez Mourinho i Guardiolę, wystarczy przytoczyć, że w rewanżowym starciu półfinałowym w 2010 r. Xavi Hernandez zanotował 153 podania, a cały Inter...116. Za celne zagrania nie przyznaje się bramek, zatem z tego pojedynku zwycięsko wyszli właśnie Włosi. Wysoki pressing, ciągła asekuracja i szczypta boiskowego cwaniactwa zaprowadziły “Nerazzurrich” na futbolowy Mount Everest.

Bawarska masakra futbolem totalnym

W 2013 r. śladami Interu podążył Bayern Monachium, który z kolei jako pierwszy niemiecki zespół sięgnął po wszystkie możliwe trofea. Powiedzieć, że podopieczni Juppa Heynckesa nie pozostawili rywalom najmniejszych szans, to właściwie nic nie powiedzieć. Bawarska ekipa, kolokwialnie mówiąc, zmiatała dosłownie każdą napotkaną przeszkodę z powierzchni ziemi.
Arsenal Wengera? 5-1 w dwumeczu. Juventus prowadzony przez Conte? 4-0 i do domu. Barcelona w półfinale? Słynny siedmiopak lub, jak niektórzy wolą, 7up. Dopiero BVB Jurgena Kloppa nieco zahamowało bawarski walec, chociaż dortmundczycy i tak finalnie polegli. Uszaty puchar, który przez lata wymykał się Bayernowi z rąk wreszcie trafił do gabloty na Allianz Arenie.
Ich wyczyny na krajowym podwórku były tak brutalne, że nawet nie powinno się ich przytaczać przed godziną 22:00. Wszak Bayern na koniec sezonu ligowego miał 25 (!) punktów przewagi nad wiceliderem z Dortmundu. Ich różnica bramek wynosiła 80 na plus. W 6 meczach DFB Pokal Bawarczycy zdobyli 20 bramek. W żadnym słowniku synonimów nie znajdziemy określenia, które dobitnie opisałoby fenomen tamtej drużyny.
Tym, co musi zdumiewać jest fakt, że ówczesny Bayern właściwie nie miał jednego lidera. Heynckes skonstruował zbalansowany kolektyw, w którym wszystkie trybiki odgrywały równie ważną rolę. Najlepszym strzelcem był Mario Mandzukić, który w Bundeslidze zanotował ledwie 15 trafień. Monachijczycy nie potrzebowali jednego superstrzelca, ponieważ dwucyfrową liczbę trafień zapewniali także Muller, Gomez, Robben i Ribery.
Na przestrzeni całego sezonu 11 asyst zanotował prawy defensor, Philipp Lahm. Kroos i Schweinsteiger trzymali w ryzach środek pola, Neuer był niedoścignionym numerem 1 na pozycji bramkarza, a grzechem byłoby pominięcie wkładu Boatenga czy Alaby. John Sturges nakręcił kultowy western Siedmiu Wspaniałych, ale Heynckes poszedł o krok dalej, tworząc drużynę zasługującą na miano Jedenastu Wspaniałych.

3 lata tłuste

Naszą drobną podróż wstecz nie sposób zakończyć inaczej, niż podsumowując dokonania Zinedine’a Zidane’a w roli szkoleniowca Realu. O ile druga kadencja Francuza pozostawia wiele do życzenia, tak pierwsze kroki “Zizou” na Santiago Bernabeu były zjawiskowe. 3 Puchary Europy z rzędu, komplet (9/9) wygranych finałów we wszystkich rozgrywkach.
Dzięki poczynaniom “Królewskich” w latach 2016-18 mogliśmy z łatwością nauczyć się hiszpańskich liczebników. Undécima, duodécima, décimotercera - tak w skrócie nazywano kolejne skalpy w Lidze Mistrzów. Niecałe 3 lata wystarczyły, aby Zidane został najbardziej utytułowanym szkoleniowcem w dziejach tych rozgrywek. Francuz dokonał tego w dość specyficzny sposób.
Mourinho i Guardiola dogłębnie wierzyli w wyznawane przez siebie filozofie, a “Zizou” był przekonany o jakości kadry, którą dysponował. W latach 2016-18 na Bernabeu nie zameldował się żaden nowy “Galactico”, a sam Francuz nie zamęczał piłkarzy taktycznymi niuansami. Kapitan Realu, Sergio Ramos zwracał uwagę, że poprzednik “Zizou”, Rafa Benitez przykładał zbyt wielką uwagę do treningów, traktując piłkarzy, jak nowicjuszy. Zidane z kolei pozwolił im grać swoje. To wystarczyło.
Drogi wyznawane przez Guardiolę, Mourinho, Heynckesa i Zidane’a były różne, ale każdy z tych wielkich trenerów doprowadził swoją drużynę na szczyt. Wybór tej jednej najlepszej jest kwestią stricte subiektywną, zatem pozostawiamy go każdemu z Was. Niezależnie jednak od tego czy ktoś preferuje maestrię Barcelony, solidność Interu, skuteczność Bayernu czy powtarzalność Realu, trzeba docenić każdy z tych kolektywów. Najpiękniejsze rozdziały annałów historii zostały zapisane właśnie dzięki nim.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również