Bez osiągnięć, doświadczenia i warsztatu. Witajcie w nowym trenerskim porządku

Bez osiągnięć, doświadczenia i warsztatu. Witajcie w nowym trenerskim porządku
screen
Cztery kluby należące do czołówki największych i najbogatszych mają obecnie szkoleniowców wybranych głównie ze względu na ich popularność i historię gry w drużynie, którą przejęli. Zidane, Solskjaer, Lampard, Pirlo… tak zaczyna się nowa era piłkarskiego zarządzania.
Krótkie resume całej czwórki bohaterów. Solskjaer: sukces w 22. lidze rankingu UEFA i spadek z Cardiff City. Lampard: jeden sezon w Derby County, w którym wykorzystał kontakty do wykonania serii znakomitych wypożyczeń, w rzeczywistości jednak zebrał jeden punkt mniej niż poprzednik na stanowisku. Zidane: szósty z Castillą w hiszpańskiej Segunda B w swoim jedynym pełnym sezonie. Najciekawszy przypadek to oczywiście nowy sternik Juventusu. Pirlo: dziewięć dni z drużyną Juve U-23. Nie odbył ani jednego treningu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Od bohatera do…?

Oczywiście za każdym z nich kryje się znacznie więcej, niż wyjątkowo skromny wpis w trenerskim CV. Na przykład “Zizou” zanim wskoczył na fotel trenera, spędził kilkanaście miesięcy w roli dyrektora technicznego Realu. Odbył też staż pod okiem Carlo Ancelottiego. Samodzielnie prowadził rezerwy “Królewskich”, ale fakt jest faktem: wyniki nie wskazywały, że będziemy mieli do czynienia z fachowcem wybitnym. Tym bardziej, że do dyspozycji miał chociażby Marcosa Llorente czy Martina Odegaarda. Przepracował jednak swoje. Zebrał minimum doświadczenia, liznął nieco futbolu z perspektywy trenerskiej ławki.
Zgodnie z przyjętą mądrością istnieje odgórnie narzucony wzorzec tego, jak powinna przebiegać kariera menedżera. Zawodnik przechodzi na emeryturę, otrzymuje pierwsze kwalifikacje jako trener, przyucza się do zawodu albo w klubie, w którym zakończył karierę, albo w którym święcił największe sukcesy. Ostatecznie bierze fuchę u kogoś, kto go akurat chce. Pnie się po szczeblach kariery, być może szybko zostaje asystentem głównego trenera. Po jakimś czasie zapada decyzja o odcięciu pępowiny i pracy na własne nazwisko. Ale też nie od razu w drużynie z czołówki. Przejmuje mniejszy zespół, z ograniczonym budżetem (liczy się bowiem umiejętność przygotowania piłkarzy, a nie dobra zabawa na rynku transferowym), również ze śladowymi ambicjami i większym marginesem na popełnianie błędów.
Dopiero później jest fun. Robi się wyniki, nad wyraz dobre, jak na jakość drużyny, nieoczekiwanie zajmuje się miejsca w górnej połówce tabeli, występuje w finale krajowego pucharu, zabiera punkty ligowym wymiataczom. Wysłannicy wielkich klubów zaczynają zwracać na to uwagę. Coach zdobywa kolejną pracę i być może wówczas pojawia się szansa na zdobycie tytułu. Wskakuje na trenerską karuzelę, z której może już nie wyskoczyć do dnia, aż powie “dość”.

Nowa polityka Juve

Inaczej wygląda jednak twist z Andreą Pirlo. Juventusowi, jako jednemu z najbardziej prestiżowych klubów w europejskich piłce, nigdy nie brakowało wykwalifikowanych kandydatów do obsadzenia “gorącej” posadki. Być może Simone Inzaghi, który od lat w Serie A zbiera pozytywne recenzje, mógłby zrobić krok naprzód, tak jak z Lazio. Mauricio Pochettino, który przekształcił Tottenham w finalistę Ligi Mistrzów, też miałby szansę na ogarnięcie szatni. Nawet wspomniany Zidane byłby skłonny wysłuchać emocjonalnego apelu ze strony dawnego teamu (choć pewnie ostatecznie i tak by odmówił).
Zamiast tego Andrea Agnelli i spółka zdecydowali się na krok, który trudno zinterpretować jako coś innego niż hazard. Cyniczny i twardogłowy kibic “Starej Damy” mógłby obronić edykt prezesa sugestią, że nominacja Pirlo to naturalna kontynuacja zmiany wizerunkowej klubu, mającej swe korzenie w 2017 roku, kiedy pokazano nowy herb Juve. To miało oznaczać, że to już nie tylko drużyna piłkarska, a styl życia i nowe wartości. A Pirlo to właśnie dokładnie taki sam coach: nowoczesny, którego doświadczenia związane są ze stylem życia.
Agnelli nie wybrał taktyka. Nie zna się na tym. Wybrał “tożsamość” i “lojalność”. Jednocześnie przekazał światu sygnał: zbliża się epoka gwiazd na ławce, wezwanych, aby świecić tym samym światłem, co podczas zawodniczej kariery. To także czas, gdy zaczyna się przywiązywać uwagę do spraw niewiążących się bezpośrednio ze sportem.
Sarri był anomalią kulturową i estetyczną Serie A. Ligi pełnej dżentelmenów z nienagannie skrojonymi na miarę garniturami. Sarri ze swym zaniedbanym zarostem, miętolący peta do granic możliwości, symbolizował antytezę wizerunku, którego, jak możemy sobie wyobrazić, wymaga się w gabinetach Juventusu, bez oficjalnego żądania, rzecz jasna. To trochę jak Rafa Benitez, który został wyrzucony na zbity pysk z Realu, nie tylko ze względu na słabe (ale nie aż tak bardzo) wyniki, ale z powodu “ojcowskiego brzuszka”, który nie przystosował się do współczesnych wymagań. Luis Enrique z Barcelony wyglądał przy nim, jakby dla funu biegał maratony.

Wolimy naszych

No dobra, wróćmy jednak do obecnej tendencji zatrudniania menedżerów na zasadzie “Zna nasz klub? Bierzemy!”. Nie jest ona do końca pozbawiona oczywistych zalet. Jakże często widzieliśmy w ostatnich latach wysoko ocenianych trenerów z mocnymi nazwiskami, którzy nie sprostali oczekiwaniom wielkich klubów. Unai Emery, Louis van Gaal, Andre Villas-Boas.
Kultowy piłkarz może natomiast wykorzystać własną historię jako ołtarz: gracze są w niego zapatrzeni jak w obrazek. Skutecznie zarządzany zespół może stworzyć silnego ducha “tożsamości” nie tylko w szatni, ale także, być może przede wszystkim, na trybunach. Popularnego trenera z dobrymi wynikami nie sposób zwolnić. Spójrzcie na trybuny Old Trafford i Stamford Bridge, gdzie wiszą transparenty i banery czczące Solskjaera i Lamparda. Wyobrażacie sobie fanów gwiżdżących na swoje legendy?
Danie misji takim ludziom to jeszcze jedna pokusa. “Wrobienia” ich w projekt przebudowy, remontu, rewolucji, zwał jak zwał, a jednocześnie kupowanie czasu na moment, gdy któryś z menedżerów z samego szczytu będzie dostępny, skłonny zmienić barwy i środowisko. Pomyślmy, który z fachowców jest dzisiaj gwarantem sukcesu? Większość wskaże Kloppa i Guardiolę, wciąż mały procent został przekonany przez Zidane’a, z piedestału spadł i Ancelotti, i Mourinho. “Człowiek od nas” to też oszczędność i nikt nie powinien się dziwić, że Agnelli, mając nadal na liście płac Sarriego, chciał zatrudnić kogoś tańszego, by nie powtórzyć scenariusza z Massimiliano Allegrim, który jeszcze rok po zwolnieniu pobierał należne mu pensje.
Nie jestem całkowicie przekonany do tego, że Solskjaer czy Lampard są najlepszymi długoterminowymi opcjami dla swych klubów. Obaj bowiem stoją przed długą walką o zmiany z góry przyjętego założenia, że sukcesy to efekt uboczny budowanego przez lata dobrego warsztatu. Otrzymali duży kredyt zaufania i na razie, mimo potknięć, ich stanowiska pozostają bezpieczne. Ale teraz przed nimi kluczowy sezon, aby udowodnić, że robią krok do przodu. Nominacja Pirlo to niezwykły akt wiary, biorąc pod uwagę kompletny brak doświadczenia. Tu natomiast złośliwcy powiedzieliby, że w Juventusie to ogon macha psem, bo Ronaldo ma decydujący wpływ na kształt drużyny.
Menedżerowie-debiutanci, otrzymujący klucze do baśniowego Sezamu, odzwierciedlają próbę nie tylko natychmiastowej zmiany losu ich ukochanych klubów. Przedstawiają nową erę zarządzania. Mając serce po właściwej stronie, napełnieni idealistycznym duchem pracy, podejmują olbrzymie ryzyko, ale nie mniejsze od tych, którzy wywindowali ich na to stanowisko. Z drugiej strony Manchester United z Solskjaerem, Arsenal z Artetą czy teraz Juventus z Pirlo dobrze zdają sobie sprawę z ryzyka, ale też wiedzą, że to nie to samo co hazard. W hazardzie chodzi o to, że masz coś do stracenia. A czy te kluby naprawdę miały?

Przeczytaj również