Coraz mniej przydomków, coraz więcej powagi. W Brazylii zamiera piękny, sportowy zwyczaj

Coraz mniej przydomków, coraz więcej powagi.  W Brazylii zamiera piękny, sportowy zwyczaj
Alizada Studios/shutterstock.com
Dodawanie do nazwisk końcówek stało się tak popularne, że manierę pielęgnowano nawet na polskich podwórkach. Pamiętacie, jak doklejało się „-inho” swoim kolegom? Tymczasem w ojczyźnie wymyślnych pseudonimów nastąpił zauważalny odwrót. Coraz mniej bawią się tam piłką, a coraz bardziej futbol staje się śmiertelnie poważnym biznesem.
Czasami zakładał koszulkę z numerem 9. Innym razem na plecach miał “dyszkę”. Ale zwykle podczas młodzieżowych meczów można było zobaczyć go w trykocie z „11”, kiedy przejmował piłkę i ośmieszał pozostawionych na pastwę losu obrońców. W protokole meczowym widniało Gabriel Fernando de Jesus, ale niewielu by go skojarzyło po nazwisku, nawet w gronie kolegów z boiska.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Dla nas to zawsze Borel. „Borel, zrób to”, „Borel, podaj piłkę”. Wszyscy nazywaliśmy go tak, jak jego rówieśnicy - przypomina sobie Erasmo Damiani, były dyrektor akademii Palmeiras. - Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, kiedy to dokładnie się zmieniło - dodaje.
Gabriel Jesus jest teraz jedną z największych gwiazd Manchesteru City i reprezentacji Brazylii. Ale wtedy nazywano go Borel, ponieważ przypominał nieco znanego brazylijskiego wykonawcę muzyki funk, Nego de Borela, który zresztą stał się od tego czasu jego przyjacielem.

Chwyt marketingowy

Pele, Zico, Garrincha - to czołówka listy kultowych przydomków piłkarzy z Kraju Kawy, ale można ich wymieniać i wymieniać. Bez względu na to, ile Gabriel Jesus nastrzela goli, ile medali przywiezie z mistrzowskich turniejów, to jego młodzieńcza ksywka do tego grona nigdy nie dołączy. Dlaczego wyzbył się swojej marki? Doradziła mu to jego świta, twierdząca, że mało oryginalne nazwisko brzmi bardziej chwytliwie.
Co gorsza, na początku 2015 roku dział marketingu Palmeiras poszedł o jeden krok dalej. Jesus, Jesus… A co wy na to, żeby mu dać koszulkę z numerem 33? No, wiecie, „wiek chrystusowy”. Miał wyjście? Przyjął. Widocznie posunięcie spodobało mu się na tyle, że „33” zachował na pewien czas również w Manchesterze City. Borel umarł, a narodził się Gabriel Jesus.
Gdyby rozważał statystyki, mógłby dwa razy pomyśleć o porzuceniu nieformalnego imienia. Oto bowiem 10 z 15 najlepszych strzelców wszech czasów w Brazylii było znanych pod pseudonimami. Wyjątek stanowią Romario, Neymar, Rivaldo, Roberto Rivellino oraz Ademir. Żeby jednak nie pomstować na Jesusa - jego ruch to żadna anomalia. Chociaż dla brazylijskiej społeczności nie musi to być problem spędzający sen z powiek, to dziś można śmiało stwierdzić, że jesteśmy świadkami śmierci kultury przezwisk.

Kadra ponuraków?

Kiedy dwa lata temu selekcjoner „Canarinhos”, Tite ogłosił 23-osobową kadrę na Mundial w Rosji, na liście nie znalazł się żaden Borel, żaden Pele (zwykł nazywać siebie Bile od słynnego bramkarza Vasco da Gama, ale… jego przyjaciele mieli to gdzieś), ani Garrincha (czyli „ptaszek”). Żaden z wybranych piłkarzy nie szczycił się pseudonimem. Miał go natomiast trener. Alias Tite nadał sam Luiz Felipe Scolari, uważając, że pierwotny pomysł nazywania się „Ade” (od prawdziwego imienia i nazwiska Adenor Bacchi) jest mało piłkarski. Więc wymyślił własny.
Nie mamy też dobrej informacji dla futbolowych sentymentalistów. Przyszłość Brazylii nie wydaje się dużo jaśniejsza. Żaden z członków młodzieżówki również nie nadał sobie, bądź nie nadał mu nikt, boiskowego przezwiska. Oczywiście wciąż tu i ówdzie można odnaleźć typowe przyrostki „-inho” (oznaczające kogoś „małego”, podczas gdy „-ao” określa kogoś „dużego”), ale to jednak nie to samo…
Fabinho, Marquinhos czy Paulinho nie mają takiego samego uroku, jak Cafu (dostał „znamię” od niejakiego Cafuringa, dawnego prawoskrzydłowego z Fluminense i Botafogo) czy Zico (zdrobnienie od Arturzico). Ten zwyczaj, nomen omen, zwyczajnie umiera.
Jeden z największych graczy w historii Santosu, Pepe, który podniósł dwa Puchary Świata w 1958 i 1962 r., twierdził, że brazylijska kultura zawsze należała do tych nieformalnych, lekkich w odbiorze i nie rozumie, dlaczego miałoby się to teraz zmieniać na boisku. Uznał, że upadek nadawania pseudonimów tylko zwiększy bariery między fanami chcącymi się cieszyć bliższymi relacjami ze swoimi bohaterami.
- Kibicom znacznie łatwiej sympatyzować z zawodnikami takimi jak Pele czy Garrincha niż powiedzieć: ej, no wiecie, zawsze ceniłem Manuela Francisco dos Santosa (czyli Garrinchę). Teraz wszystko stało się takie poważne - narzeka Pepe.

Różne sposoby

Wymyślanie ksywek niegdyś należało do osobnego narodowego sportu Brazylijczyków. Reprezentant kraju i uczestnik mundialu w 1986 i 1990 roku, Alemao (czyli Niemcy) został tak nazwany nie dlatego, że miał jakąś styczność z naszymi sąsiadami, ale dlatego, że wyglądał jak typowy Niemiec: blondyn z niebieskimi oczami. Analogicznie, to samo dotyczy Russo (Rosjanin). Ten reprezentacyjny obrońca z „Selecao” wygrał Puchar Konfederacji.
To nie wszystko, pomysły pojawiały się dużo lepsze. Gracze mogli być nazwani np. na cześć superbohaterów (Hulk), gwiazd popu (Adriano Michael Jackson), pokemonów (Yago Pikachu), Siedmiu Krasnoludków (Dunga to po portugalsku „Gapcio”), rasy psów (Claudio Pitbull) czy nawet wielkości ich głów (Ruy Cabecao, czyli dosłownie Ruy Duża Głowa, sprawdźcie, pseudonim trafiony w stu procentach).
Często gracz nawet nie ma wyboru, bo jeśli jego trener posiada fantazję i poczucie humoru, może wymyślić sobie coś zupełnie absurdalnego. To historia Grafite. Najlepszy strzelec Bundesligi i gracz roku w sezonie 2008/09 pomógł Wolfsburgowi zdobyć tytuł.
- Kiedy przybyłem do klubu Matonense na testy, trener wezwał mnie słowami: „Grafite, chodź tutaj”. Zapytałem: „Grafite? Dlaczego tak?”. Na co on: „bo wyglądasz jak wysoki gość, z którym kiedyś grałem. A on się nazywał Grafite.” Na podwórku nazywali mnie „Dina”. Trener się tylko roześmiał i stwierdził, że to dobre, ale do piaskownicy, a nie futbolu - opowiadał napastnik.
Reprezentacja Brazylii zajmuje piękne i romantyczne miejsce w sercach fanów piłki na całym świecie. Wystarczy spojrzeć na drużynę mistrzów sprzed, bez mała, 60 lat. Zito, Didi, Garrincha, Pele to kultowe nazwiska, które aż wyskakują ze sportowych kronik.
Jednak w tamtych czasach pseudonimy brzmiały tak dziwne i niezwykle dla europejskich uszu, że szwedzka gazeta „Aftonbladet” napisała, że przybysze z Ameryki Południowej staną do rywalizacji przeciwko Austrii w składzie: Dudu - Dada i Dudu - Dodo, Dudi i Duda; Didi, Dida, Dadi, Deda i Dade. Jednak pod koniec turnieju cały świat nauczył się odróżniać Pele od Garrinchy. I to bez najmniejszego problemu.
Brazylijski futbol nadal ma obsesję na punkcie Pucharu Świata i dążenia do jego zdobycia, co oznaczałoby wyszycie szóstej gwiazdki na złotym trykocie. Katar 2022? Kto wie? Może to właśnie Gabriel Jesus zdobędzie tego zwycięskiego gola w finale, ale z pewnością dla fanów „Canarinhos” bardziej sentymentalne byłoby, gdyby bramkę zapisano Borelowi. Piłka nożna znad Rio Grande ma się świetnie. Wydaje się jednak, że szczyci się tylko cząstką tego, co uczyniło ją tak popularną na całym globie.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również