Drastyczny regres ligi hiszpańskiej. Exodus gwiazd, transferowa posucha. "Obraz nędzy i rozpaczy"

Drastyczny regres ligi hiszpańskiej. Exodus gwiazd, transferowa posucha. "Obraz nędzy i rozpaczy"
SOPA Images/SIPA USA/PressFocu
Inauguracja sezonu w Hiszpanii nie wzbudza większej ekscytacji. La Liga jest jeszcze słabsza niż w poprzednich latach, kiedy już można było zauważyć oznaki kryzysu. Kluby tracą gwiazdy, a same nie przyciągają topowych piłkarzy. Następuje dramatyczny regres niegdyś topowych rozgrywek.
W przypadku większości czołowych lig początek sezonu wiąże się z nowymi nadziejami, debiutem świeżych nabytków i podsumowaniem okazałych wzmocnień. Na Półwyspie Iberyjskim trudno byłoby nawet pokusić się o stworzenie zestawienia najlepszych transferów minionych tygodni. Poza Realem Madryt, niedoścignionym dla innych wzorem pod względem zarządzania budżetem i finansami, wszyscy w Hiszpanii musieli zacisnąć pasa. Wygranymi są tak naprawdę te drużyny, które najmniej straciły, wyprzedając skład i rodowe srebra przy okazji. Ale szczęśliwców jest niewiele, ponieważ La Ligę opuściło zbyt wiele gwiazd, pozostawiając po sobie co najwyżej pustkę wspomnień.
Dalsza część tekstu pod wideo

Exodus

W ostatnim czasie z Hiszpanii wyjechało wielu dobrych lub bardzo dobrych zawodników. Co najgorsze z perspektywy prestiżu ligi, na masową sprzedaż nie musiały decydować się wyłącznie kluby z dolnej półki. Naturalnym procesem w transferowym łańcuchu pokarmowym były odejścia Kang-ina Lee czy El Bilala Toure. Zdecydowanie przerastali oni umiejętnościami odpowiednio Mallorkę i Almerię, więc w końcu musieli wyfrunąć do lepszych miejsc. O skali słabości ligi świadczy jednak to, że również zespoły ze znacznie większymi aspiracjami musiały godzić się na utratę filarów.
Wystarczy spojrzeć na Villarreal, który sprzedał Nicolasa Jacksona, Samuela Chukwueze i Pau Torresa. Pierwszy był jednym z najlepszych strzelców rundy wiosennej, drugi czołowym skrzydłowym rozgrywek, a trzeci, mimo pewnej zniżki formy, nadal wyróżniał się ogromnym talentem. Ekipa, która wcale nie tak dawno temu wygrała Ligę Europy i walczyła w półfinale Ligi Mistrzów, straciła trzy arcyważne ogniwa w bardzo krótkim odstępie czasu. Dodatkowo jedynie ułamek z zarobionych ponad 100 mln euro został reinwestowany w celu znalezienia jakościowych następców. “Żółta Łódź Podwodna” wydała zaledwie 10 mln euro na Alexandra Sorlotha i 2,5 na Ramona Terratsa. Resztę pozycji doraźnie wzmocniono darmowymi piłkarzami pokroju Bena Breretona Diaza, Iliasa Akhomacha czy Santiego Comesani.
- Chcieliśmy, żeby Nicolas Jackson z nami został, ale akceptujemy to, że tacy zawodnicy muszą odejść. Nie będzie Jacksona, ale będzie ktoś inny. Zamierzamy nadal pracować z ogromnym entuzjazmem. Taki jest los tego klubu, że trzeba sprzedawać graczy, których się lubi - powiedział niedawno Quique Setien pytany o okienko transferowe Villarrealu.
- Jako trenerzy znajdujemy się w skomplikowanym położeniu. Kluby, działacze i piłkarze mają swoje potrzeby. Wszyscy muszą jednak się dostosować. Do końca okienka trzeba myśleć o planach A, B i tak dalej. Czasem wysoka oferta za piłkarza może być czymś dobrym dla klubu i trzeba z tym żyć - wtórował Diego Simeone cytowany przez dziennik "AS".
Atletico w tym okienku również nie poszalało. Saldo transferowe madrytczyków pokazuje 40 mln euro na plusie, jednak to wciąż za mało, aby uzyskać pełną swobodę w rynkowych działaniach. Włodarze “Los Colchoneros” musieli uruchomić kreatywną księgowość nawet przy skromnym zakupie Javiego Galana z Celty Vigo. W rozliczeniu na Estadio Balaidos przeniósł się Manu Sanchez, bo tylko w ten sposób można było dopiąć tę transakcję. Jednocześnie niezałatana została dziura w środku pola, ponieważ “Rojiblancos” szybko wypisali się z wyścigu o pożądanego Sofyana Amrabata. Na tak duży wydatek za jednego piłkarza mógłby sobie pozwolić jedynie klub z tej bielszej części Madrytu. Dość powiedzieć, że poza Realem żadna z hiszpańskich drużyn nie przeznaczyła na transfery więcej niż 28 mln euro.
- La Liga powinna rozwiązać problemy z rejestracją. Fair Play jest zbyt restrykcyjne i pozostawia kluby w niekorzystnej sytuacji zarówno, jeśli chodzi o zakupy piłkarzy, jak i sprzedaże. I to bez względu na to, jak dobrze wykonujesz swoją pracę - stwierdził Victor Horta, dyrektor sportowy Sevilli, który zastąpił na stanowisku Monchiego.

Utrata magików

Problem La Ligi polega również na tym, że traci zawodników, dla których ogląda się mecze i przychodzi na stadiony. Jednocześnie w zamian nie pozyskuje tak magnetycznych postaci. Oczywiście, na Półwysep Iberyjski zawitał Jude Bellingham, jeden z najbardziej utalentowanych piłkarzy młodego pokolenia. Wiemy już jednak, że “Królewscy” na rynku transferowym mierzą się w nieco innej kategorii niż ligowi konkurenci. A poza Anglikiem naprawdę próżno szukać nazwisk, które byłyby obietnicą nie tyle solidnego poziomu, co po prostu czystej rozrywki. Niegdyś znaku rozpoznawczego futbolu na hiszpańskiej ziemi.
Rozgrywki cierpią na ubytek magików potrafiących łączyć dyscyplinarną efektywność z czarującą efektownością. Choćby Real Sociedad stracił Davida Silvę, który był chodzącym dostarczycielem piłkarskiej zabawy. Naturalnie w tym przypadku nie można winić restrykcyjnych przepisów czy kwestii rejestracyjnej. Weteran po prostu doznał zbyt poważnej kontuzji, aby móc nadal kontynuować piękną karierę. Ale już odejście Sergio Canalesa, innego lewonożnego wirtuoza, nie jest wypadkową pecha, tylko surowych zasad.
Real Betis już w styczniu musiał się nagimnastykować, aby móc zmieścić w budżecie pensję wypożyczonego Ayoze Pereza. Teraz “Verdiblancos” teoretycznie nie rozbili banku, sprowadzając bez płacenia odstępnego Hectora Bellerina, Isco, Marca Bartrę, wspomnianego Pereza i Alexa Collado. Jednak rejestracja wszystkich nabytków wymagała brutalnych wyrzeczeń, czyli właśnie sprzedaży Sergio Canalesa do meksykańskiego Monterrey. Przy czym i tak nie wystarczyło to do zmieszczenia się w limitach Finansowego Fair Play, ponieważ Collado jeszcze nie zadomowił się w andaluzyjskiej szatni, a już został wypożyczony do Al-Okhdood. Wychowanek Barcelony najwcześniej za rok zadebiutuje na Estadio Benito Villamarin. A jego ewentualny powrót pewnie będzie związany z koniecznością sprzedaży innej gwiazdy. Może Nabila Fekira, Rodriego Sancheza lub Guido Rodrigueza. I tak z każdym kolejnym sezonem zespół będzie sukcesywnie się osłabiał. Podobnie jak większość konkurentów na krajowym podwórku, prowadząc do ogólnego rozkładu całej ligi.

Za króla Tebasa nie jedz, nie pij i zaciskaj pasa

Na trzy tygodnie przed zamknięciem okienka transferowego hiszpańskie kluby przeznaczyły na nowych zawodników zaledwie 301,8 mln euro. To najniższy wynik spośród wszystkich pięciu topowych lig europejskich. Do tego jeszcze Saudyjczycy wydali ponad 150 mln euro więcej. Co piąty zespół La Ligi nie przeprowadził żadnego transferu gotówkowego. Aby uzmysłowić sobie, z jak szalenie niskimi wartościami mamy do czynienia, można cofnąć się o dekadę wstecz. Przed startem sezonu 2013/14 wydatki Hiszpanów przekroczyły 450 mln euro. A nie trzeba przecież nikomu tłumaczyć, jak od tego czasu zmienił się rynek i związane z nim ceny poszczególnych piłkarzy.
- Paradoks ligi hiszpańskiej polega na tym, że kluby są zdrowe finansowo, ale nie mogą rywalizować z Premier League i innymi ligami. Surowe zasady wyeliminowały problemy z niewypłacalnością w Hiszpanii, jednak ograniczyły zdolność do przyciągania zawodników. Kontrola ekonomiczna objęła ustanowienie systemu, który zapobiega powstawaniu niezrównoważonego długu, który przed laty był problemem wielu drużyn z La Ligi. Ale kontrola ta oznacza, że hiszpański futbol stracił konkurencyjność na rynkach międzynarodowych - opisał Hugo Gutierrez z "El Pais".
- Premier League stosuje niezrównoważony model ekonomiczny, który generuje ogromne straty. Siły rozgrywek nie powinno mierzyć się wysokością wydatków, ale jej równowagą i konkurencyjnością - tłumaczył z kolei Javier Tebas cytowany przez "COPE".
Prezes ligi hiszpańskiej wielokrotnie podkreślał, że obowiązujące przepisy nie zostaną poluzowane. Ewidentnie obawia się on powrotu do sytuacji z początku swojej kadencji, kiedy kluby nie miały właściwie żadnych ograniczeń. Prowadziło to do nierozważnych działań i rosnącego zadłużenia. Wprowadzenie osobnych zasad Finansowego Fair Play z pewnością pozwoliło ograniczyć zgubne El Dorado i powszechne życie na kredyt. Warto jednak zastanowić się nad tym, czy limity nie są zbyt surowe, a władze nie poszły za daleko w drugą stronę.
Wiadomo już, że La Liga nie ma prawa konkurować z Premier League. Jeszcze w sezonie 2019/20 Anglicy wydali na transfery jedynie o 16% więcej niż ekipy z Półwyspu Iberyjskiego. Rok temu wartość podskoczyła do 551%, a obecnie zbliża się do 600%. Jedni zostali przy gruncie, podczas gdy inni podbijają kolejne galaktyki. Największy problem polega jednak na tym, że pozostałe ligi zaczynają coraz mocniej odjeżdżać Hiszpanom, którzy nie tyle, co tkwią w miejscu, ale pędzą w tył. Dziś to Marsylia czy Atalanta mogą pozwolić sobie na zakupy w Primera Division, a nie odwrotnie.
Twarde prawo raczej się nie zmieni, podobnie jak krajobraz hiszpańskiej piłki. Do końca okienka jedynym hitem może okazać się długo wyczekiwany zakup Kyliana Mbappe przez Real Madryt. Nawet przed pozyskaniem Francuza “Los Blancos” pozwolili sobie na wydatek podobny do łącznych kosztów 19 pozostałych drużyn. Reszta ligi o spektakularnych transferach poczyta sobie w “Marce” lub “Mundo Deportivo”. Ewentualnie stanie się częścią takiej transakcji, występując co najwyżej w roli sprzedawcy. Kiedyś Hiszpanie oddawali gwiazdy, żeby kupić jeszcze większe, czystsze, jaśniejsze. Dziś robią to, żeby przeżyć następny dzień. Obraz nędzy i rozpaczy maluje się w barwach coraz bledszej szarości.

Przeczytaj również