FC Barcelona, Ajax, Porto i Manchester City wciąż w grze o potrójną koronę. A Anglicy mogą wygrać nawet więcej

Fantastyczna czwórka w walce o potrójną koronę. A Manchester City wciąż ma szansę nawet na 4 trofea!
kivnl / Shutterstock.com
Potrójna korona nazywana także trypletem to najzwyczajniej w świecie synonim idealnego sezonu w wykonaniu danego klubu. Każda drużyna marzy o zdobyciu europejskiego skalpu przy jednoczesnej dominacji na krajowym podwórku, ale jest to jedno z najtrudniejszych zadań do osiągnięcia. Dotychczas w historii europejskiego futbolu tylko 8 razy miał miejsce tak spektakularny ewenement. Wiele wskazuje na to, że dziewiąty tryplet jest już w drodze. Pytanie: kto go zdobędzie?
W grze o potrójną zdobycz pozostały tylko cztery drużyny – Ajax, Porto, Manchester City oraz Barcelona. Wszystkie te zespoły mają już miejsce w finałach krajowych pucharów, znajdują się w czołówce tabel ligowych i przede wszystkim nadal pozostają w grze o Ligę Mistrzów. Która z ekip ma jednak największe szanse na to wybitne osiągnięcie?
Dalsza część tekstu pod wideo

Smoki w natarciu

Wybór drużyny z największymi możliwościami sięgnięcia po tryplet jest niezwykle trudny zatem zostawimy go sobie na później. Aby zacząć, na tapet weźmy ekipę, która teoretycznie jest najsłabsza spośród „Fantastycznej czwórki”, czyli FC Porto.
Bardzo dobra postawa podopiecznych Sergio Conceicao na własnym podwórku raczej nikogo nie może zaskakiwać. Porto broni tytułu w lidze portugalskiej, ale nie można z góry zakładać im już pierwszej korony, ponieważ walka o mistrzostwo prawdopodobnie rozegra się w ostatniej kolejce.
Aby myśleć o tytule zawodnicy „Smoków” będą z pewnością musieli wygrać wszystkie pięć meczów, które pozostały im w lidze. Nawet to może jednak nie wystarczyć. Porto będzie musiało liczyć na utratę punktów przez Benficę, ponieważ odrobienie 11-bramkowej straty wydaje się niemożliwe w tak krótkim odstępie czasowym.
Terminarz zdecydowanie nie sprzyja Porto, bo w kolejce nr 34 zamykającej aktualny sezon zmierzą się oni z rywalem najcięższej kategorii – lizbońskim Sportingiem. „Smokom” pozostaje liczyć na to, że podopieczni Marcela Keizera nie będą starali się zabrać im punktów, które mogłyby pomóc rywalowi zza miedzy – Benfice w zdobyciu ligi.
Tak łatwo nie będzie za to w finale Pucharu Portugalii, który rozegra się tydzień po zakończeniu rozgrywek Primeira Ligi. W tym spotkaniu Sporting nie będzie już musiał dywagować nad korzyściami wynikającymi z ewentualnej przegranej w postaci zagrania na nosie odwiecznego rywala. To będzie starcie przez wielkie „S”.
Zanim rywalizacja o trofea w portugalskich rozgrywkach rozpali fanów do czerwoności, przed Porto jeszcze ważniejsze spotkanie – rewanż w Lidze Mistrzów przeciwko ekipie Liverpoolu.

Mogłoby się wydawać, że to wręcz anomalia, iż „niebiesko-biali” jeszcze w połowie kwietnia walczą na arenie europejskiej, ale pozory czasem mylą. Statystyki dobitnie udowadniają, że Porto od lat utrzymuje naprawdę wysoki poziom w rozgrywkach Champions League.
Ostatni raz Portugalczycy zameldowali się w półfinale Ligi Mistrzów w 2004 roku, ale powtórzenie osiągnięć ówczesnej drużyny Jose Mourinho będzie niezwykle trudne. „Smoki” przegrały pierwsze starcie z Liverpoolem 0:2, zatem aby awansować musieliby dokonać czegoś pozornie niemożliwego w środowy wieczór na Estadio do Dragao.
Optymizmem może napawać fakt, iż podopieczni Conceicao na Anfield zaprezentowali się naprawdę solidnie. „The Reds” niejednokrotnie udowodnili już, że w meczach domowych są wręcz niemożliwi do zatrzymania, ale Porto postawiło im naprawdę trudne warunki.
„Smoki” w tej edycji Ligi Mistrzów dokonały już „come-backu” w fazie 1/8 finału, gdy po porażce 2-1 na Stadio Olimpico odrobili straty i ostatecznie wyeliminowali Romę. Szanse na powtórkę nie są zbyt duże, ale nie radziłbym z góry skreślać Porto.
Szczególnie, że dla wielu zawodników portugalskiej ekipy będzie to ostatnia okazja w tym sezonie do wywalczenia sobie przepustki do lepszego klubu. Telles, Olivier Torres czy Brahimi od dawna są na celownikach wielu europejskich potentatów i patrząc na ich poczynania w tym sezonie nie można się temu dziwić.
Nic jednak nie zachęca potencjalnych kupców do dokonania transakcji tak, jak znakomita postawa przeciwko faworyzowanej drużynie. Wszystko pozostaje w nogach zawodników Porto.

Pogromcy „królów”

Słuszność tezy nt. potencjalnych pracodawców, którzy pilnie przyglądają się występom w Lidze Mistrzów, potwierdza przypadek zawodnika występującego w kolejnej drużynie walczącej o potrójną koronę – Frenkiego de Jonga (jeszcze) z Ajaksu Amsterdam.
21-letni Holender od 1 lipca będzie zawodnikiem Barcelony, która zapłaciła za niego niebagatelną kwotę 75 mln euro. Frenkie nie zamierza marnować ostatnich chwil spędzonych w koszulce Ajaksu, co najlepiej potwierdza choćby ostatni występ przeciwko Juventusowi.
Solidna postawa de Jonga oraz wielu innych zawodników holenderskiego klubu nie wystarczyła do pokonania wyrachowanych turyńczyków, którzy wywieźli dosyć korzystny wynik z Amsterdamu mimo oddania zaledwie jednego celnego strzału. Ekipa „Joden” atakowała znacznie częściej, ale, niestety dla nich, również znacznie mniej efektywnie.
Warto mieć na uwadze, że Ajax już raz w tym sezonie pokazał, że brak wypracowania sobie przewagi przed rewanżem nie musi wcale oznaczać pożegnania się z rozgrywkami Ligi Mistrzów. O 1:4 na Bernabeu chyba nie trzeba się dłużej rozpisywać, ponieważ wszyscy nadal mamy w pamięci doskonały, niemal perfekcyjny występ „chłopców” Erika ten Haga.
Nie zakładamy oczywiście z góry, że Ajax znów rozegra koncertowe 90 minut i wywalczy awans na Allianz Stadium. Chcemy jedynie zaznaczyć, że szanse Holendrów na promocję mimo remisu w meczu na Cruyff ArenA są nadal stosunkowo wysokie.
Aby myśleć o potrójnej koronie zawodnicy Ajaksu będą musieli oczywiście prezentować równie wysoki poziom w rozgrywkach krajowych, gdzie kwestia choćby tytułu mistrzowskiego nie jest jeszcze rozstrzygnięta.
Amsterdamczyków może cieszyć fakt, iż przy takiej samej liczbie punktów pod uwagę będzie brana różnica bramek, a wątpliwe wydaje się, aby PSV Eindhoven zdołało nadrobić stratę aż 12 goli w ciągu czterech spotkań.
Mecze, które pozostały ekipie Marka van Bommela do rozegrania wcale nie należą do najprzyjemniejszych. Trzy spośród czterech spotkań to starcia z ekipami z górnej połowy tabeli, które albo walczą o miejsce gwarantujące grę w eliminacjach do ligi europy (Willem II, Heracles) albo z AZ Alkmaar, bijącym się o trzecią lokatę, która daje grę w fazie kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów.
Jeśli Erik ten Hag zechce powtórzyć wyczyn Rinusa Michelsa z lat 70. czyli zdobycie potrójnej korony, będzie musiał także pokonać niezwykle groźny w tym sezonie zespół Willem II, który już czeka na Ajax w finale Pucharu Holandii. Postawa ekipy z miasta Tilburg zasługuje na uznanie, chociaż wydaje się, że wciąż są oni zbyt słabi, aby postawić się „Joden”.
Ajax bryluje w rozgrywkach Champions League, ale zdecydowanie nie traktuje krajowego pucharu po macoszemu. Zwycięstwa 3:1 w ćwierćfinale z Heerenveen czy 3:0 w półfinale przeciwko Feyenoordowi pokazują, że podopieczni ten Haga nie odpuszczają w żadnym meczu.

Potrójna potrójna korona

Dokładnie to samo można powiedzieć o trzeciej drużynie walczącej o tryplet, czyli FC Barcelonie. Powyższy śródtytuł pod żadnym pozorem nie jest żadnym błędem, tylko zwróceniem uwagi na wielkość Katalończyków. „Blaugrana” jako jedyna drużyna w historii europejskiej ma już na koncie dwa tryplety. W tym sezonie potrójna korona może trafić w ich ręce po raz trzeci.
Nieco zaskakujący może być fakt, iż Barcelona ma zdecydowanie najspokojniejszą sytuację w lidze spośród wszystkich czterech ekip walczących o potrójną koronę. Ajax i Porto na tę chwilę zdobyły tyle samo punktów co główni kontrkandydaci, Manchester City toczy zażartą bitwę o mistrzostwo z Liverpoolem, za to w La Lidze wszystko właściwie zostało już rozstrzygnięte. Oczywiście na korzyść „Dumy Katalonii”.
Nieco większe schody do pokonania przez Messiego i spółkę mogą pojawić się w finale Pucharu Króla, w którym Barcelona zmierzy się z rozpędzoną ekipą Valencii. „Nietoperze” zdecydowanie cieniowały w trakcie rundy jesiennej, ale po kilku miesiącach pracy Marcelino wreszcie odnalazł przepis na sukces.
Może to zabrzmieć nieco groteskowo, ale Valencia może nawet cieszyć się, że w finale pucharu zagra przeciwko „Blaugranie”, ponieważ w tym sezonie między tymi ekipami padały remisy - odpowiednio 1:1 na Mestalli i 2:2 w stolicy Katalonii.
Z drugiej strony, nie można zapominać, że Barca w rozgrywkach Copa del Rey, a szczególnie w finałach, jest absolutnie bezlitosna, o czym zdążyły się już przekonać takie marki jak Sevilla, Athletic Bilbao czy Deportivo Alaves.
Barcelona pewnie kroczy po czwarty krajowy dublet w ciągu ostatnich pięciu lat, co już samo w sobie znamionuje wielką klasę, ale cel Katalończyków na ten sezon jest jeden – wrócić na tron w Lidze Mistrzów. Wystarczy posłuchać wypowiedzi Leo Messiego z meczu w ramach Pucharu Gampera, który był inauguracją sezonu ekipy Ernesto Valverde.
Kapitan drużyny jasno dał do zrozumienia, że podwójna korona w Hiszpanii to za mało. Nie może powtórzyć się sytuacja sprzed roku, gdy Barcelona zdominowała La Ligę, ale w Lidze Mistrzów zakończyła rozgrywki na etapie ćwierćfinałów po kompromitującym występie przeciwko AS Romie.
Wnioski z tamtego spotkania z pewnością wyciągnął Ernesto Valverde. Głównym problemem baskijskiego szkoleniowca w debiutanckim sezonie na ławce trenerskiej Barcelony było nieumiejętne zarządzanie kadrą. Liderzy drużyny z Messim, Suarezem i Iniestą na czele występowali nawet w niezbyt znaczących spotkaniach z ligowymi outsiderami, co odbiło się czkawką właśnie w dwumeczu przeciwko rzymianom.
Poprzedni sezon był dla Valverde nauczką i dowodem na to, iż rotacje są niezwykle ważne. Barcelona nie musi wygrywać każdego starcia w lidze mając ogromną przewagę nad resztą stawki. Widać to było w trakcie ostatniej kolejki, gdy 55-letni szkoleniowiec wystawił drugi, a nawet trzeci garnitur na mecz z Hueską.
Wszystko po to, aby filary drużyny z Camp Nou były gotowe na spotkanie o znacznie większym ciężarze gatunkowym – rewanż z Manchesterem United. Katalończycy wypracowali sobie przewagę na Old Trafford wygrywając 1:0 i nie dopuszczając podopiecznych Solskjaera do oddania ani jednego celnego strzału.
Barcelona jest zdecydowanym faworytem dwumeczu z ManU oraz być może całych rozgrywek Ligi Mistrzów. „Duma Katalonii” jako jedyna drużyna spośród ośmiu pozostałych na placu boju może się pochwalić statusem niepokonanych w tej edycji Champions League.
Lider drużyny – Leo Messi do słów o konieczności zdobycia europejskiego skalpu dokłada czyny w postaci ośmiu goli (lider klasyfikacji strzelców ex aequo z Robertem Lewandowskim) i trzech asyst w zaledwie siedmiu spotkaniach tegorocznej edycji. Z Argentyńczykiem w takiej formie szanse Barcelony na sięgnięcie po kolejny tryplet są naprawdę spore.

Tryplet to za mało dla Manchesteru City

Barcelona w dużej mierze zawdzięcza pierwszą potrójną koronę Pepowi Guardioli. To właśnie on w 2008 przejął rozbitą drużynę po Franku Rijkaardzie i w mig uczynił z niej jeden z najlepszych kolektywów w historii futbolu.
Teraz Katalończyk z pewnością chciałby powtórzyć ten wyczyn w Manchesterze City. Chociaż powtórka to może niewłaściwe słowo, ponieważ Pep ma szansę na dokonanie czegoś jeszcze bardziej spektakularnego, a mianowicie zdobycia poczwórnej korony.
Jest to możliwe, ponieważ w Anglii poza pucharem kraju zwanym FA Cup istnieją również rozgrywki Pucharu Ligi Angielskiej, w którym udział biorą ekipy z najwyższej klasy rozgrywkowej oraz te zrzeszone w federacji The Football League.
Zdobycie obu tych trofeów przy jednoczesnym sięgnięciu po mistrzostwo Premier League oraz puchar Ligi Mistrzów wydają się być czymś niemożliwym, ale Manchesterowi City naprawdę niewiele brakuje, aby tego dokonać.
Jedna korona już spoczęła na głowach zawodników Manchesteru City po zwycięstwie w finale Carabao Cup przeciwko Chelsea. Sytuacja „Obywateli” w lidze jest skomplikowana, ale komplet zwycięstw w pozostałych pięciu kolejkach zapewni drużynie Guardioli obronę tytułu.
Manchester zameldował się również w finale FA Cup, w którym 18 maja zmierzy się z Watfordem. Położenie „Obywateli” jest naprawdę korzystne i wydaje się, że jednym z największych sceptyków w kwestii zdobycia poczwórnej korony jest…sam Pep Guardiola.
Najtrudniejszym zadaniem stojącym przed podopiecznymi 48-letniego szkoleniowca będzie z pewnością wygranie Ligi Mistrzów. Jeśli „Obywatele” nie chcą po raz kolejny zakończyć przygody w europejskich pucharach na etapie 1/4 finału będą musieli odrobić niekorzystny wynik 0:1 w rewanżu z Tottenhamem. Nie będzie to łatwe biorąc pod uwagę dotychczasowe rezultaty City w spotkaniach z angielskimi rywalami na arenie międzynarodowej.
Pep Guardiola to znakomity szkoleniowiec, który co roku dokłada do swojej gabloty kolejne zdobycze, ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że Liga Mistrzów jest jego piętą achillesową. Katalończyk w pierwszym i trzecim sezonie pracy w Barcelonie wygrał te rozgrywki, ale już kolejne kampanie w wykonaniu jego drużyn kończyły się szybciej niż przewidywano.
Jeśli „Koguty” zdołają w rewanżu obronić wypracowaną w meczu domowym przewagę Guardioli pozostanie jedynie zdobycie „małej” potrójnej korony w postaci wygrania ligi i obu pucharów krajowych.
Nie będzie to tak spektakularny wyczyn, jak klasyczny tryplet, ponieważ jego najważniejszym elementem jest oczywiście triumf w Lidze Mistrzów i udowodnienie wyższości nad rywalami nie tylko z najbliższego otoczenia.

Trzy razy trzy

Manchester City może jako pierwsza drużyna w historii sięgnąć po wszystkie trzy tytuły na angielskim podwórku, ale miejsce na futbolowym panteonie czeka tylko tę drużynę, która poza dominacją w rozgrywkach krajowych zatriumfuje także w Lidze Mistrzów.
I chociaż w grze o tryplet pozostały cztery drużyny to zdecydowanie największe szanse na finalny sukces ma Barcelona, która stoi przed szansą na zdobycie trzeciej potrójnej korony w historii. Warto dodać, że żaden inny zespół poza „Blaugraną” nie zdobył nawet dwóch trypletów.
Za Katalończykami przemawia doświadczenie, niewątpliwa piłkarska jakość oraz możliwość gospodarowania siłami przed kluczowymi rozdaniami. Ajax, Porto i Manchester City będą musiały do ostatniej kolejki drżeć o losy tytułu mistrzowskiego, podczas gdy Barcelona dysponuje 9-punktową przewagą nad wiceliderem z Madrytu.
Komfortowa sytuacja w lidze sprawia, że Messi, Suarez, Pique, Busquets i reszta katalońskiej konstelacji gwiazd będzie mogła spokojnie regenerować siły przed starciami w europejskich pucharach.
Warto zaznaczyć, że „Duma Katalonii” jako jedyna spośród „Fantastycznej czwórki” wypracowała sobie przewagę również w pierwszym meczu ćwierćfinałowym. City, Porto i Ajax są zmuszone do odrabiania niekorzystnych strat.
Dotychczasowa postawa zawodników Barcelony wskazuje na to, że powtórzenie wyczynu z sezonów 2008/09 oraz 2014/15 jest naprawdę w zasięgu ręki. Hiszpania już została podbita przez konkwistadorów Ernesto Valverde. Teraz czas na Europę. W drodze na futbolowy szczyt Barcelonie pozostało już tylko kilka kroczków.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również