Fatalny mundial, zakłamywanie rzeczywistości i poszukiwanie liderów. To był słaby rok reprezentacji Polski

Fatalny mundial, zakłamywanie rzeczywistości i poszukiwanie liderów. To był słaby rok reprezentacji Polski
Marco Iacobucci EPP / shutterstock.com
Ostatni gwizdek na stadionie w Guimaraes zakończył jednocześnie przygodę Polaków z najwyższą dywizją w Lidze Narodów oraz bieżący rok w wykonaniu „Biało-czerwonych”. Obecnie nastał czas oczekiwania na losowanie grup eliminacyjnych EURO 2020 oraz podsumowań minionych miesięcy, które w wykonaniu naszych reprezentantów były najgorsze od kilku lat.
Pierwsze miesiące w wykonaniu podopiecznych Adama Nawałki były podporządkowane wyłącznie przygotowaniu do Mistrzostw Świata. Po wylosowaniu grup zdecydowano, że w meczach towarzyskich reprezentacja zagra przeciwko przedstawicielom z kontynentów nadchodzących rywali na mundialu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wszystkie mecze miały być poligonem doświadczalnym przed najważniejszą imprezą piłkarską w karierach piłkarzy oraz samego trenera. 61-letni selekcjoner wykorzystał marcowe spotkania na ostatnie eksperymenty zarówno pod kątem taktyki, jak i personaliów.

Złe złego początki

Niektóre powołania mogły powodować ogromne zdziwienie, ale towarzyskie mecze na 3 miesiące przed startem mundialu były idealną okazją do testowania zawodników, których obecność w kadrze stała pod znakiem zapytania.
Co do taktyki, to z Nigerią oraz Koreą Nawałka po raz pierwszy testował ustawienie z trzema stoperami, które miało być remedium na problemy defensywne „Biało-czerwonych”. Brak lewego obrońcy na odpowiednim poziomie oraz, coraz słabsze wówczas, forma i przygotowanie motoryczne Łukasza Piszczka, wymuszało na selekcjonerze odejście od klasycznego systemu 4-4-2, w którym Polska grała od niepamiętnych czasów.
Aby jednak całkowicie nie rezygnować z doświadczenia i niewątpliwej jakości Piszczka, zdecydowano, że zawodnik BVB stworzy wraz z Glikiem i Kamińskim tercet stoperów, przed którymi czekało naprawdę ciężkie zadanie.
Rywale z Nigerii nie potraktowali tego starcia towarzysko i wystawili najlepszy możliwy arsenał w postaci zawodników, którzy na co dzień występują chociażby w topowych klubach z Premier League.
Z kolei dla Nawałki priorytetem raczej nie było odniesienie zwycięstwa z podopiecznymi Gernota Rohra za wszelką cenę. Poza eksperymentalnym zestawieniem bloku defensywnego, szkoleniowiec zdecydował się również na umieszczenie dwóch debiutantów (Frankowski i Kownacki) w pierwszym składzie.
Kolejnym zawodnikiem, który tego wieczoru po raz pierwszy bronił biało-czerwonych barw narodowych był Bartosz Białkowski. Niestety już kwadrans po wejściu na boisko musiał wyciągać piłkę z siatki. Rzut karny na gola zamienił Victor Moses, który sam go „wywalczył” w ekwilibrystyczny i dosć nieetyczny sposób.
Był to pierwszy i ostatni gol, który mogli podziwiać widzowie zgromadzeni na stadionie we Wrocławiu. Nie było to z pewnością wymarzone otwarcie nowego roku w wykonaniu podopiecznych Nawałki, którzy w trzecim (przed starciem z Nigerią było 0:0 z Urugwajem i 0:1 z Meksykiem) kolejnym meczu z rzędu nie zdołali trafić do siatki tak, aby w 100% przekonać sędziego.

Kolejne narodziny słomianego lidera

W spotkaniu z Koreą, które było inauguracją nowego „Kotła czarownic” posucha strzelecka reprezentacji musiała wreszcie dobiec końca. Skład na drugi towarzyski mecz w 2018 roku również różnił się od galowego ustawienia, ponieważ na prawym wahadle wystąpił Artur Jędrzejczyk, a duet środkowych pomocników rodem z Ekstraklasy tworzyli Romanczuk wraz z Mączyńskim.
Tym razem do ofensywy nie można było mieć żadnych pretensji, ponieważ Polacy trzykrotnie znaleźli drogę do koreańskiej bramki, ale powody do zmartwień zapewniła niezbyt dobra postawa defensorów. Z powodu licznych błędów linii obrony, podopieczni Nawałki dopiero w 90 minucie zapewnili sobie zwycięstwo.
Wszystko za sprawą Piotra Zielińskiego, który mocnym strzałem z dystansu tylko przypieczętował bardzo dobry występ. Był to moment, gdy po raz kolejny pomocnik Napoli stwarzał pozory, iż już niedługo może stać się bezapelacyjnym liderem drugiej linii reprezentacji. Czas pokazał, że był to niestety tylko kolejny przebłysk w wykonaniu Piotrka.

Próba generalna

W czerwcowych spotkaniach towarzyskich Nawałka dosyć nieoczekiwanie zrezygnował z pomysłu gry „trójką” z tyłu. Być może było to spowodowane nieobecnością Kamila Glika, którego miał zastąpić znajdujący się wówczas na fali wznoszącej Jan Bednarek.
22-letni stoper znalazł się wtedy obok Lewandowskiego, Krychowiaka i Rybusa w ścisłym gronie zawodników, którzy w obu spotkaniach towarzyskich wychodzili od pierwszej minuty. Zaufanie ze strony Nawałki nie wzięło się znikąd, ponieważ Bednarek z Chile zagrał spotkanie na absolutnie najwyższym poziomie.
Aczkolwiek występ wychowanka Lecha był jednym z niewielu pozytywów po meczu z drugim albo nawet trzecim garniturem mistrzów Ameryki Południowej. Największe gwiazdy z Bravo, Sanchezem i Vidalem na czele nie grały, a mimo to Polska, występująca w najsilniejszym możliwym składzie, nie zdołała odnieść zwycięstwa.
Humory przed startem mundialu poprawił nieco sparing z Litwą, który zakończył się gładkim zwycięstwem 4:0. Pierwszą bramkę dla kadry zdobył Kownacki, a Lewandowski po raz kolejny zadziwiał wszystkich niezachwianą skutecznością.

Rosyjskie epitafium Nawałki

Wreszcie nadeszła pora na najgorszą część roku w wykonaniu naszej reprezentacji, czyli mundial. Przed jego startem oczekiwania wobec kadry były skrajnie różne, ponieważ dla jednych rywale grupowi w postaci Kolumbii, Japonii i Senegalu byli tylko rozgrzewką, a dla innych prawdziwą ścieżką zdrowia.
Niezależnie od podejścia do przeciwników, wszyscy kibice zaczęli powątpiewać w ewentualny sukces po wiadomości o absencji Kamila Glika, który od lat był ostoją polskiej defensywy.
Lukę po Kamilu w pierwszym meczu z Senegalem wypełnił Thiago Cionek i niestety większość kibiców do dzisiaj pamięta fatalną postawę stopera SPAL, który wyróżnił się głównie dzięki bramce samobójczej.
Postawa Cionka nie była jednak głównym problemem reprezentacji. Największe zarzuty do Nawałki można było mieć ze względu na absolutny brak pomysłu na grę. Polacy wykazali się całkowitą indolencją w kwestii kreowania akcji.
Jedynym pomysłem na rozegranie piłki były przerzuty Krychowiaka, które albo były niecelne albo nie trafiały do adresatów, ponieważ tym brakowało szybkości i lekkości. Sam Piszczek po mundialu przyznał, że po 20 minutach z Senegalem odczuwał, iż jego nogi są z waty.
Polska dominowała w statystykach, ale cóż z tego skoro Senegal wykazał się skutecznością, dzięki której absolutnie zasłużenie zdobył komplet punktów.
Przed meczem z Kolumbią liczba powodów do zmartwień była ogromna. Glik nadal nie był gotowy do gry, trzeba było znaleźć partnera do obrony dla Bednarka, strzelecka passa Lewandowskiego dobiegła końca, a na domiar złego statystyki również nie mogły napawać optymizmem.
I tak oto przechodzimy do chyba najgorszego starcia reprezentacji w tym roku, czyli pozornej rywalizacji z Kolumbią, która w rzeczywistości udzieliła Polsce dosyć bolesnej lekcji futbolu. Zmienili się wykonawcy (Kownacki, Góralski i Kurzawa od pierwszych minut), ale pozostał brak pomysłu na grę.
Yerry Mina, który wskoczył do składu po spędzeniu pół roku na trybunach Camp Nou zneutralizował Lewandowskiego, Quintero z Cuadrado co rusz napędzali ataki „Kawoszy”, ale największym katem dla podopiecznych Nawałki okazał się James Rodriguez. Król strzelców mistrzostw świata z Brazylii zagrał wybitne spotkania na tle bezradnych Polaków, którzy mogli tylko przyglądać się popisom pomocnika Bayernu.
Fatalną postawę Polaków najlepiej podsumował Robert Lewandowski:
- Nie jest tak, że przegraliśmy minimalnie. Walczyliśmy, ale na ten moment nic więcej nie byliśmy w stanie zrobić. Wiele rzeczy na tym mundialu nie funkcjonowało tak jak powinno, ale jak nie ma z czego, to ciężko coś zrobić. Walczyliśmy, ale samą walką wiele nie da się zrobić, kiedy brakuje jakości – przyznał po meczu bezradny kapitan.
Nikogo zatem nie mógł dziwić fakt, iż Polska jako pierwsza europejska drużyna pożegnała się z turniejem. Trudno osiągać sukcesy skoro brakuje jakości i możliwości gry w więcej niż jednym wariancie ustawienia na przestrzeni spotkania.
Ostatni mecz grupowy z Japonią był idealną okazją do pożegnania się z honorem, ale nawet to przerosło możliwości reprezentantów. Polska wygrała po golu Bednarka, który był najjaśniejszą postacią na mundialu, ale to nie wynik zostanie zapamiętany na długo przez wszystkich obserwatorów, a skandaliczna postawa obydwu ekip w końcówce.

Koniec mundialu, nie koniec kompromitacji

Jak już wspominałem, wielu fanów przed startem turnieju brało pod uwagę scenariusz, w którym Polska nie wychodzi z grupy, ale chyba nikt nie spodziewał się, że podopieczni Nawałki zagrają aż tak fatalnie.
Z pełnym przekonaniem można powiedzieć, ze pod względem stosunku jakości zawodników do postawy na boisku Polska była absolutnie najgorszą drużyną turnieju. Arabia Saudyjska, która w pierwszym meczu mistrzostw przyjęła od Rosjan „piątkę”, powetowała sobie to w starciu z Egipcjanami.
Maroko i Iran dzielnie stawiały się potentatom z Portugalii i Hiszpanii, Tunezja dopiero w ostatniej minucie straciła punkty z Anglią, a wszyscy potencjalni outsiderzy, którym naturalnie brakowało piłkarskich umiejętności, zaprezentowali przynajmniej wolę walki.
Tymczasem Polska została zapamiętana jako nudna zbieranina zawodników bez pomysłu na grę, która przyjechała na turniej, aby odbębnić 270 minut w meczach grupowych i korzystać z uroków wakacji. A to wszystko pod okiem trenera, który nie dostrzegał problemów w żałosnej postawie swoich podopiecznych.
Irracjonalne wypowiedzi piłkarzy oraz trenera to jednak nic w porównaniu z raportem podsumowującym „wyczyny” naszych „Orłów” na rosyjskiej ziemi. Można w nim wyczytać m.in., że w sumie wszystko mogłoby się potoczyć inaczej, gdyby zmniejszono intensywność treningu przed meczem z Senegalem.
Do dziś nie jestem pewny, czy bardziej haniebny był występ Polaków na mistrzostwach świata, czy jednak próba jego tłumaczenia przez sztab Adama Nawałki.

Zmiana warty

Oczywiście fatalna postawa Polski na mundialu pociągnęła za sobą dosyć poważne konsekwencje. 3 lipca Adam Nawałka ogłosił, że nie będzie już szkoleniowcem reprezentacji. Mundial w wykonaniu 61-latka okazał się katastrofą, choć nie przekreślił naprawdę sporych dokonań selekcjonera.
Na przestrzeni 5 lat Nawałka uczynił wraz z kadrą ogromny progres, ale mistrzostwa świata udowodniły, że pewna formuła się wyczerpała. „Biało-czerwoni” potrzebowali impulsu, który zdaniem Zbigniewa Bońka miał zapewnić wybrany na stanowisko selekcjonera Jerzy Brzęczek.
Kandydatura 47-letka wzbudzała ogromne kontrowersje ze względu na powiązania rodzinne z Jakubem Błaszczykowskim oraz przede wszystkim mierne wyniki osiągane przez Brzęczka na krajowym podwórku.

Debiut z wysokiego C

Wątpiących w jakość Brzęczka kibiców z pewnością nie uspokoiły również pierwsze powołania trenera, który zdecydował się postawić na niegrającego w klubie Błaszczykowskiego oraz debiutantów – Dźwigałę i Szymańskiego.
Tak naprawdę nic nie zapowiadało tego co ujrzeliśmy w Bolonii. Inauguracyjny mecz z Włochami zakończony remisem 1:1 wlał w serca sympatyków „Biało-czerwonych” niezmierzone pokłady optymizmu. Polska jako kolektyw prezentowała się znakomicie, ale na indywidualne pochwały zasługiwali właściwie wszyscy piłkarze.
Wówczas wydawało się, że Brzęczek to idealny następca Nawałki, który wzniesie polską reprezentację na jeszcze wyższy poziom. Nawet remis w towarzyskim starciu z Irlandią nie zmazał pozytywnego odczucia wobec nowego szkoleniowca.
W końcu przeciwko drużynie prowadzonej przez Martina O’Neilla Polacy wybiegli w dosyć eksperymentalnym zestawieniu. Zabrakło Bereszyńskiego, Zielińskiego, Grosickiego i Lewandowskiego, zatem mało kto spodziewał się fajerwerków w grze „Biało-czerwonych”.
Sparing ten jedynie pokazał, że polska ofensywa nie ma racji bytu bez swojego kapitana, który po raz pierwszy w karierze cały mecz reprezentacji obserwował z wysokości ławki rezerwowych.

Równia pochyła

Jednak nadszedł czas kolejnego zgrupowania i Brzęczek z cudotwórcy momentalnie zmienił się w nieudacznika. Wszystko za sprawą naprawdę fatalnej postawy Polaków z Włochami i Portugalią.
„Biało-czerwoni” w obydwu spotkaniach Ligi Narodów byli wyraźnie słabsi od swoich rywali. Porażki różnicą tylko jednej bramki można było zawdzięczać wyłącznie znakomitej postawie Łukasza Fabiańskiego z Portugalią i Wojciecha Szczęsnego z Włochami.
Poza pozycją golkipera w zasadzie nic prawidłowo nie funkcjonowało. Obrona złożona z niegrającego w klubie Bednarka i przegrywającego wszystkie spotkania Glika prokurowała multum sytuacji dla rywali. Do tego ociężały Krychowiak, mimo regularnej gry w Lokomotiwie, ani przez chwilę nie przypominał samego siebie sprzed dwóch lat, a na domiar złego przestała również funkcjonować ofensywa.
Bramki z Portugalią zdobywali Błaszczykowski, którego pozycja w kadrze jest dyskusyjna ze względu na nieciekawą sytuację w Wolfsburgu, oraz znajdujący się w wybitnej formie Piątek.
Jednak mimo gola w debiucie przeciwko Portugalii, napastnik Genoi nie zaskarbił sobie zaufania Brzęczka na tyle, aby zagrać chociaż przez minutę przeciwko podopiecznym Manciniego.

Dwie porażki przypieczętowały los Polaków, którzy jako pierwsza drużyna w historii spadli z dywizji A w Lidze Narodów, zatem ostatnie zgrupowanie w tym roku można było potraktować towarzysko.
I patrząc na powołania rzeczywiście można było odnieść wrażenie, że Brzęczek wykorzysta mecze z Czechami i Portugalią na wypróbowanie nowych zawodników jak Buksa czy Matynia. Problem w tym, że żaden z nich nie otrzymał szansy, ponieważ selekcjoner wolał nieudolnie walczyć o zwycięstwo niż przetestować debiutantów.

Promyczek nadziei

Porażka z Czechami była piątym kolejnym meczem Brzęczka bez zwycięstwa. Nastroje przed spotkaniem zamykający 2018 rok były niezwykle pesymistyczne, ponieważ obserwując dotychczasowe mecze kadry pod wodzą 47-latka można było odnieść wrażenie, że Polska notuje stały regres.
Każdy kolejny mecz był coraz większą męczarnią dla widza i samych piłkarzy, którzy wykazywali się mizerią w zakresie zarówno kreacji, jak i gry defensywnej. Nieobecność Lewandowskiego, Glika oraz Jędrzejczyka spowodowana kontuzjami sprawiała, że Portugalczycy byli murowanymi faworytami wtorkowego starcia w Guimaraes, ale wreszcie nastąpił pozytywny przełom.
Polska zaprezentowała się niezwykle solidnie na tle mistrzów Europy. Na wyróżnienie na pewno zasługują Zieliński i Milik, którzy potrafili w pewnym stopniu załatać lukę po Lewandowskim oraz duet stoperów Cionek-Bednarek. Można mieć pewne zastrzeżenia do ich umiejętności wyprowadzania piłki, ale warto odnotować, że obaj dosyć skutecznie wyłączyli z gry Andre Silvę.
Taki występ z pewnością dobrze posłuży kadrze przed zbliżającymi się eliminacjami do EURO 2020. „Biało-czerwoni” pokazali w Guimaraes, że drzemie w nich potencjał, który po prostu musi zostać odpowiednio spożytkowany.
Pozostaje tylko wierzyć, że Brzęczek wykorzysta najbliższe kilka miesięcy na przemyślenie swoich błędów i wprowadzi odpowiednie korekty, by powalczyć o awans do Mistrzostw Europy.

Nie może powtórzyć się sytuacja, gdy znajdujący się w gazie Piątek siedzi cały mecz na ławce, a ostatnia zmiana jest wykorzystywana, aby wpuścić Jędrzejczyka, który na domiar złego zawala bramkę w doliczonym czasie gry.
Końcówka meczu z Włochami to już jednak odległa przeszłość która miejmy nadzieję, że nieprędko powróci. Zresztą tak jak większość wydarzeń, do których doszło w reprezentacji podczas ubiegłych miesięcy.
Fatalny mundial, odejście Nawałki, mierna postawa w Lidze Narodów, Lewandowski bez formy i defensywa w rozsypce - tak można podsumować 2018 rok w wykonaniu „Biało-czerwonych”.
Było źle i wciąż nie jest najlepiej, ale mecze takie jak z Portugalią i Włochami w Bolonii udowadniają, że Polska pod wodzą Jerzego Brzęczka mimo wielu niepowodzeń wciąż ma szanse na odniesienie sukcesu. Niewielkie, ale ma.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również