Francuski klucz, dom wariatów, nagła śmierć. Absurdy i bohaterowie złotego gola

Francuski klucz, dom wariatów, nagła śmierć. Absurdy i bohaterowie złotego gola
youtube
Złoty gol, symbol nieodległych, ale słusznie minionych czasów. Po ponad piętnastu latach od zaniechania nowych praktyk kontynuowania dogrywki aż do zdobycia bramki, wciąż trudno jednoznacznie określić, czy można było je uznać za sukces czy porażkę. Eksperyment, który trwał jedynie dekadę, śmiało określimy jako „interesujący”, a jego późniejsze ewolucje jako „dziwaczne” i pełne sprzeczności. W sumie taki sam jest futbol. Nie zawsze da się go zrozumieć.
Każda innowacja ma swoją przyczynę. Decyzję o wprowadzeniu absolutnej rewolucji w piłce nożnej podjęto po jednej “popsutej” imprezie. MŚ z 1990 roku uznano za jedne z najgorszych w historii, z zachowawczą taktyką, złośliwymi faulami, topornym stylem gry. Połowa z 16 meczów w rundzie pucharowej wymagała dogrywki, a cztery z tych ośmiu musiały zostać rozstrzygnięte rzutami karnymi. Tylko jedno z przedłużonych spotkań (Anglia - Kamerun) dostarczyło jakichś emocji, pozostałe mecze z trzydziestominutowym uzupełnieniem psuły wzrok i wymagały sporej cierpliwości wśród kibiców. To miało się skończyć raz na zawsze.
Dalsza część tekstu pod wideo
Statystyki MŚ
Średnia liczba zdobywanych bramek na mecz na Mistrzostwach Świata 1982-2018/statista.com

Futbol, wersja druga, poprawiona

Zarządzający światowym futbolem postanowili coś z tym zrobić. Tylko jak uczynić dyscyplinę bardziej ekscytującą i mniej defensywną, gdy większość trenerów zaszczepiła w swoich piłkarzach żelazną zasadę „po pierwsze nie stracić”? Analitycy zakasali rękawy i rzucili się do ekspertyz, których efektem była jedna bardzo dobra rekomendacja: zastosujmy przepis mówiący o tym, że bramkarz nie może łapać piłki podanej nogą od swojego kolegi z zespołu.
Przyjęło się. Obrońcy rzadziej ryzykowali z odgrywaniem do golkiperów, wiedząc, że ich wyszkolenie co najmniej odbiegało wówczas od standardowych i dzięki temu już w 1994 roku średnia liczba goli znacząco wzrosła. Z 2.21 - najniższej w historii - do 2.70, która od 26 lat jest nie do pobicia. To jednak władzom piłkarskiej centrali nie wystarczyło i postanowiły pójść za ciosem.
Wprowadzono nową koncepcję, wykradzioną wprost ze szkolnego, nieformalnego regulaminu boiska piłkarskiego, gdzie w razie remisu i upływającego czasu, chłopcy skrzykują się, grają do pierwszego strzelonego gola i kończą rozgrywkę. Forma rozstrzygania o zwycięzcy dogrywki w dorosłym futbolu praktycznie niczym się nie różniła. Problem stanowiła jedynie nazwa, bo FIFA stanowczo odrzuciła wprowadzenie pojęcia „nagła śmierć” (z ang. sudden death). Pieczęć postawiono przy złotym golu.
Oczywiście nawet tak banalnej innowacji nie można wprowadzić do wielkich turniejów bez poprzedzających ją eksperymentów, więc FIFA poszła dobrze znaną drogą testowania złotego gola w turniejach młodzieżowych. Pierwsza taka bramka padła na MŚ U20 w 1993 roku, a szczęśliwym strzelcem okazał się reprezentant gospodarzy, Australijczyk Anthony Carbone. Dziewięć minut po rozpoczęciu dogrywki celnym uderzeniem głową wyrzucił Urugwajczyków z turnieju.

Psychiatryk dla ustawodawców

Wprowadzenie nowego elementu do skostniałego kodeksu sprzyja powstawaniu nadużyciom i absurdom. Największe dotyczyły meczu pomiędzy Barbadosem i Grenadą z 1994 roku w ramach kwalifikacji do Pucharu Karaibów. Organizatorzy samowolnie, bez konsultacji z FIFA, zaimplementowali zasadę, wedle której w każdym meczu (rozgrywki toczono w grupach) musi zostać wyłoniony zwycięzca. W przypadku remisu decydowała dogrywka z zasadą złotego gola… liczonego podwójnie.
Aby awansować do finałów, Barbados musiał pokonać Grenadę różnicą przynajmniej dwóch bramek i cel udało się zrealizować częściowo, bo w 83. minucie grenadejczycy strzelili gola na 1:2, co w tym momencie do awansu premiowało właśnie ich. Barbados próbował jeszcze przez cztery minuty podwyższyć prowadzenie, ale w końcu zaprzestali ataków i… wbili sobie samobója, słusznie mając nadzieję, że to złoty gol w dogrywce może przynieść im upragnioną kwalifikację.
Zaskoczeni rywale chwilę później zorientowali się, że w takiej sytuacji sukces da im strzelenie gola do dowolnej bramki. Doprowadziło to do okoliczności, w której piłkarze Barbadosu bronili obydwu bramek. 90 minut spotkania zakończyło się rezultatem 2:2, a w dogrywce gola zdobył Trevor Thorne z Barbadosu, co zgodnie z przepisami ustaliło wynik na 4:2 i dało awans jego reprezentacji. Selekcjoner Grenady stwierdził później, że „czuje się oszukany”, a osoba, która wymyśliła te zasady „nadaje się do leczenia w domu wariatów”. - Nawet nie wiedzieliśmy, do której bramki mamy strzelać! - gorączkował się James Clarkson.

Szczyt popularności

Myślicie, że ktoś się przejął chaosem na Barbadosie? Przecież Show Must Go On. Pierwszy godny uwagi złoty gol w rozgrywkach klubowych odnotowano w 1995 roku w finale Football League Trophy, mniejszym turnieju w Anglii, w którym brały udział kluby z trzeciego i czwartego ligowego szczebla. Federacja podążyła za przykładem FIFA i świeży punkt w regulaminie poddała próbie w marginalnym pucharze, choć akurat finał rozgrywano przy pełnych trybunach na legendarnym Wembley. Zadecydowała złota “główka”, autorstwa Paula Taita z Birmingham City.
Tak się akurat złożyło, że londyński obiekt miał jeszcze raz okazję zobaczyć nagły wybuch radości i usłyszeć końcowy gwizdek tuż po strzeleniu gola. Stało się to w 1996 roku przy okazji ME rozgrywanych na boiskach Anglii. To był oficjalny debiut odnowionego regulaminu, z kontrowersyjnymi wytycznymi i wiszącą nad zespołami niewidzialną gilotyną. Jednak nie trzeba było jej opuszczać aż do finału.
Tam Niemcy grali z niespodziewanymi finalistami Czechami i odetchnęli z ulgą już wtedy, gdy wprowadzony po przerwie Oliver Bierhoff podpiął swych kolegów do kroplówki i wyrównał stan rywalizacji na 1:1. Napastnik reprezentacji Bertiego Vogtsa stanął na wysokości zadania raz jeszcze i tym samym wpisał się do piłkarskich kronik. Jego złoty strzał w piątej minucie dogrywki to suma siły, sprytu, dynamiki, ale też szczęścia i nieporadności bramkarza Petra Kouby. Gdy futbolówka wtoczyła się do bramki, Bierhoff utonął w ramionach kolegów. Czesi nawet gdyby chcieli się podnieść, w tym momencie nie mieli na to szans. Game over.
FIFA i UEFA nie widziały w tym żadnej niesprawiedliwości i wdrażały nową koncepcję do kolejnych zmagań, np. w Pucharze Konfederacji. Dziwnym zbiegiem okoliczności był to drugi turniej pod patronatem światowej federacji, w którym ze złotego gola skorzystał zespół Australii i po raz kolejny ofiarą została drużyna Urugwaju. Tym razem to młody Harry Kewell już po dwóch minutach dodatkowego czasu wysłał „Kangury” do finału, gdzie na filety przerobił je duet Ronaldo-Romario.

Francuski klucz do sukcesu

W ciągu następnych lat zdobycie złotego gola zbiegło się ze wzrostem dominacji francuskiej drużyny narodowej. To właśnie „Les Bleus”, bardziej niż jakikolwiek inny zespół, osiągnęło sukcesy dzięki zasadom, które obowiązywały krócej niż 10 lat. Francja ‘98 to pierwszy mundial, gdzie użyto nowego formatu. Tak się złożyło, że ten sprzyjał wyłącznie gospodarzom i tylko w jednej sytuacji. W 1/8 finału w starciu z Paragwajem to Laurent Blanc utorował drogę kolegom do dalszego marszu po Puchar Świata. W kolejnych meczach do osiągnięcia celu potrzebowali karnych, Liliana Thurama i Zinedine’a Zidane’a.
Wyczyny Francuzów przeciwko reprezentantom Ameryki Południowej okazały się jedynie próbą generalną do prawdziwego „dogrywkowego” szturmu, jaki rozpętali dwa lata później przy okazji Euro 2000. W półfinale mistrzowie świata otrzymali od losu wszystko, by poradzić sobie ze, nomen omen, „złotą generacją” Portugalii, w skład której wchodzili Luis Figo, Nuno Gomes i Rui Costa.
Z wynikiem 1:1 gra pewnie zmierzała do konkursu jedenastek, gdy w ostatnich minutach sędzia wskazał na wapno po rozpaczliwej ręce Abela Xaviera (do dziś nie wiadomo, czy piłka w ogóle zmierzała w światło bramki). Zanim karnego na gola zamienił Zidane’a, Figo zszedł z boiska z koszulką w dłoni, wiedząc, że „Zizou” nie zwykł marnować takich sytuacji, a regulamin nie pozwoli Portugalczykom ruszyć na odrabianie strat.
Podobnie jak i cztery lata wcześniej, tak i Mistrzostwa Europy 2000 zakończyły się wraz ze zdobyciem złotego gola. Włosi jeszcze na minutę przed ostatnim gwizdkiem mogli się czuć czempionami Starego Kontynentu, ale dosłownie w ostatniej chwili wielką fetę popsuł im Sylvain Wiltord, który pchnął dwie drużyny do dogrywki. Psychika działała już na korzyść Francuzów, a Italia nie potrafiła podźwignąć się z kolan. Łatwo można sobie wyobrazić dalszy scenariusz finału. Magiczną noc w Rotterdamie rozświetliło wspaniałe trafienie Davida Trezeguet, piłkarza, który, w złośliwej naturze fortuny, podpisał przed turniejem kontrakt z włoskim gigantem, Juventusem.

Reanimacja trupa i „nagła śmierć”

Pomimo regularnego użytkowania śmiercionośnej broni piłkarskiej przez ponad dekadę, występowanie „gola ostatecznego” w klubowych rozgrywkach okazało się stosunkowo rzadkie, a przepis nigdy nie decydował o wyniku meczu w Lidze Mistrzów. Było jednak kilka historycznych momentów, które stanowiły wyjątek od reguły. Pierwszy z nich miał miejsce w Superpucharze Europy w 2000 roku, gdy Galatasaray zastopował Real Madryt i dzięki trafieniu Mario Jardela mógł się pochwalić triumfem nad budującą się ekipą „Galacticos”.
Niezwykłe emocje targały kibiców, którzy przyjechali do Dortmundu podziwiać drużyny Liverpoolu i Alaves, toczące bój w finale Pucharu UEFA w 2001 roku. Anglicy prowadzili 2:0, 3:1 i 4:3 do 88. minuty, kiedy Jordi Cruyff zdobył ostatnią bramkę dla Hiszpanów, dzięki czemu opóźnił egzekucję „The Reds” jeszcze o dogrywkę. W niej stempel postawił ich własny obrońca. Gol nie dość, że złoty, to jeszcze samobójczy. Jedyny taki na tym poziomie rywalizacji.
Z nastaniem mundialu 2002 w Korei Południowej i Japonii przyszedł zmierzch dziwacznej konstrukcji. Paradoksalnie, bo turniej przyniósł najwięcej złotych goli, bo aż trzy. Co ciekawe, Senegal był zarówno beneficjentem, jak i ofiarą przepisu. Awansował do ćwierćfinału dzięki bramce w dogrywce strzelonej Szwedom, ale w ten sam sposób stracił gola w następnym meczu, gdy do czołowej czwórki awansowała Turcja. W spotkaniu z Włochami skorzystali również gospodarze z Korei, ale można się zastanowić, czy bardziej z regulaminu, czy z pomocy przekupionego sędziego.
Podczas gdy święto złotego gola w Azji stanowiło jedno z najsilniejszych argumentów za utrzymaniem przepisów, nie wystarczyło to, aby uciszyć spore obszary społeczności futbolowej, która uważała, że nie dochowano obietnicy „zwiększenia dramatyzmu” w dogrywce. Już wtedy UEFA miała inne pomysły na urozmaicenie gry, ale jednak tak beznadziejne i bezwartościowe, że poprzednie idee oceniano jak wynalezienie koła.
Nastał czas srebrnego gola, kompromisu między konserwatywną, pełną i trzydziestominutową dogrywką, a innowacyjnym skróceniem dodatkowego czasu gry. Potworek utrzymał się na powierzchni zaledwie dwa lata i został użyty tylko podczas Euro 2004 i skorzystali z niego jedynie Grecy, w absurdalnej zresztą formie, gdzie srebrna bramka de facto oznaczała „złotą”, a dla Czechów, którzy przez to stracili finał mistrzostw, była po prostu „gó**ianą”.
Teoretycznie ciekawy pomysł złotego gola nie przeszedł najważniejszej fazy eksperymentów - praktyki. Gdy stało się oczywiste, że w dogrywce więcej drużyn grało zachowawczo, by przypadkowe trafienie rywala nie urwało im głowy, rządzący futbolem nie mieli wyjścia i porzucili niechciane dziecko. To, co wydawało się rewolucją i trzęsieniem ziemi, na dobrą sprawę niczego nie zmieniło. Oprócz jednego. Wyklarowało nam kilku bohaterów i dużo więcej historii do opowiadania.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również