"Graliśmy w piłkę, otwierano ogień, naboje przelatywały przed oczami". Apacz, który podbił Europę

"Graliśmy w piłkę, otwierano ogień, naboje przelatywały przed oczami". Apacz, który podbił Europę
Fabio Diena/shutterstock.com
Podobno czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Na całe szczęście, ludowe porzekadło nie znalazło odzwierciedlenia w rzeczywistości obecnego zawodnika Boca Juniors, Carlosa Teveza. Gdyby Argentyńczyk pozostał wierny otoczeniu, w którym dorastał i nie zawalczył o samego siebie, prawdopodobnie właśnie siedziałby w więzieniu lub skończył na ulicy, a w jeszcze mniej optymistycznym założeniu - w grobie. “Apacz” dorastał w skrajnym ubóstwie, aby przez pewien moment być najlepiej zarabiającym piłkarzem globu.
Dziś “Carlitos”, choć ma już 36 lat na karku, nadal jest jednym z najlepszych strzelców ligi argentyńskiej. Pobyt w rodzinnym Boca był poprzedzony setkami bramek, dziesiątkami asyst oraz kilkunastoma trofeami zdobytymi w Anglii czy Włoszech. Owocna kariera nie może jednak przesłonić koszmaru, z jakim Tevez zmagał się za młodu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Z nizin na szczyt

Kłody pod nogi napastnika zostały rzucone już pierwszego dnia jego życia, ponieważ chłopiec przyszedł na świat w skrajnie biednej dzielnicy Fuerte Apache (Silny Apacz), leżącej na obrzeżach Buenos Aires. Turyści omijali tamtejsze okolice możliwie jak najszerszym łukiem, a i lokalni mieszkańcy nigdy nie mogli czuć się w pełni bezpiecznie.
W Fuerte Apache albo klepało się przeraźliwą biedę, albo należało do gangów, które najczęściej zajmowały się rozprowadzaniem narkotyków. Widok kokainy, broni palnej czy nawet trupów na ulicy, stanowił codzienność dla młodziutkiego Teveza. Mając do wyboru ubóstwo lub życie na przekór prawu, Argentyńczyk zdecydował się na... futbol.
Piłka nożna okazała się jedyną ucieczką od przeraźliwie smutnej codzienności. Swojego ojca nigdy nie poznał, a matka, bardziej niż o syna, troszczyła się o pieniądze na kolejną “działkę”. W otoczeniu śmierci, używek i patologii społecznej, Teveza wychowywało wujostwo. Sam zawodnik pozwolił na przedstawienie swojej historii w ośmiu odcinkach dokumentu zrealizowanego przez Netflix pt. “Apache. Historia Carlosa Teveza”. 36-latek bez ogródek opowiada o tamtejszych realiach.
- Nie czułem niebezpieczeństwa. Nie zdawałem sobie sprawy, że mogę umrzeć. Czasem graliśmy z kolegami w piłkę, gdy otwierano ogień. Naboje przelatywały przed naszymi oczami. Byliśmy mali, nie zdawaliśmy sobie sprawy. Nie rozumieliśmy codziennych spraw. Śmierci, narkotyków - przyznał w dokumencie.

Człowiek z blizną

Wujek Carlosa, Segundo Tevez, przygarnął go pod swoje skrzydła, chociaż miał już kilkoro własnych dzieci do wyżywienia. W latach młodości nigdy się nie przelewało, ale “Apacz” i tak może mówić o wielkim szczęściu. Gdy miał zaledwie pół roku, doszło do wypadku, który o mały włos nie zakończył się tragedią.
Nieuwaga opiekunów poskutkowała wylaniem przez Teveza wrzątku z czajnika na własną szyję. Roztrzęsiona ciotka, widząc wypadek swojej latorośli, owinęła chłopczyka nylonowym kocykiem i pognała do szpitala. Niestety, okazało się, że materiał przylgnął do skóry, a jego usunięcie jeszcze pogłębiło rany. “Carlitos” spędził kilka miesięcy w szpitalu, ale ostatecznie wszystko zakończyło się pomyślnie. Jedyną pamiątką tamtego wydarzenia pozostały rozległe blizny.
O wiele poważniejszym ciosem, niż poparzenia trzeciego stopnia, okazała się utrata bliskiego przyjaciela. Z Dario Coronelem znali się jak łyse konie. W dzieciństwie spędzili razem niezliczoną ilość czasu, głównie poświęcając go na kopanie szmacianych piłek. Obaj reprezentowali barwy malutkiego klubu All Boys, jednak pewnego dnia pojechali na testy do nieco bardziej prestiżowego Velez Sarsfield.
Tam tandem został rozbity, ponieważ tylko jeden z nich usłyszał, że zostanie zakontraktowany. Wbrew pozorom nie był to Tevez. Angaż otrzymał Dario, który niestety nie poradził sobie z nagłym przypływem gotówki. Klubową pensję przeznaczał głównie na alkohol, narkotyki i autodestrukcyjną zabawę.
Carlos nadal ciężko pracował na swój sukces, podczas gdy Coronel wreszcie został wyrzucony z Velez za niesubordynację i omijanie kolejnych treningów. Utratę źródła pieniędzy postanowił “zrekompensować” napadami. Podczas jednego z nich doszło do policyjnego pościgu, który zakończył się pod jednym z potężnych murów osiedla. Przyjaciel Teveza nie miał gdzie uciec, już miało dojść do aresztowania, ale wtedy Dario sam wymierzył swoją pokutę. Chłopak popełnił samobójstwo, strzelając sobie w głowę. Carlos stracił bratnią duszę, cząstkę samego siebie.
Rany, zarówno te fizyczne, jak i psychiczne, tylko wzmocniły Teveza, który z jeszcze większym animuszem chciał odnieść sukces. W końcu chłopak został zauważony przez skautów Boca Juniors, którzy dostrzegli talent filigranowego Argentyńczyka. Klub z Buenos Aires nawet zaproponował mu opłacenie zabiegu usunięcia blizn, jednak zawodnik odmówił.
- Blizny są częścią mnie. Pokazują kim byłem i kim nadal jestem. Są jak zęby. Nie zmienię ich, będę z nimi żyć - odpowiadał “Apacz”. Waleczność, samozaparcie oraz hart ducha poprowadziły go do osiągnięcia sukcesu w niebiesko-złotym trykocie. Furora jaką wywołał pierwszymi spotkaniami w Boca przykuła uwagę wszystkich południowo-amerykańskich skautów. Krępa budowa ciała, niski wzrost oraz skłonność do dryblowania momentalnie nasunęły porównania do legendarnego Diego Armando Maradony.
Nową perłą argentyńskiej piłki zainteresowało się Corinthians, które w 2005 r. wydało na Teveza aż 15 mln euro. Potwierdzenie umiejętności w lidze brazylijskiej stanowiło przepustkę do innego świata, wymarzonej Premier League, o której jeszcze kilka lat wcześniej Carlos nie mógł nawet śnić. Niestety na Wyspach “Apacz” dał się poznać także z tej ciemnej strony.

Zdrada

Jeden sezon w West Hamie wystarczył, aby Tevez stał się łakomym kąskiem dla klubów z czołówki. Napastnik potrafił wyróżniać się skutecznością, dynamiką, ciągłym udziałem w pressingu. Jedynym problemem był brak doświadczenia, zatem przed startem kampanii 2007/08 Manchester United zdecydował się na dwuletnie wypożyczenie reprezentanta “Albicelestes”.
Powiedzieć, że Tevez podbił serca fanów “Czerwonych Diabłów”, to właściwie nic nie powiedzieć. 19 bramek w pierwszym sezonie na Old Trafford pomogły ekipie Fergusona w zdobyciu mistrzostwa oraz triumfie na arenie europejskiej. Kolejna kampania nie należała już do tak udanych. Do Manchesteru sprowadzono Dimitara Berbatowa, a Tevez zatracił skuteczność. Ferguson nieco odsunął Argentyńczyka na boczny tor. W fazie pucharowej Ligi Mistrzów napastnik rozegrał tylko 130 minut, w tym 45 z nich w finale.
Po zakończeniu wypożyczenia wrócił do drużyny “Młotów”, jednak każdy zdawał sobie sprawę, że tak klasowy snajper zaraz trafi do ekipy z czołówki. Wówczas “Carlitos” podjął decyzję, która już na zawsze naznaczyła jego karierę. Wszystkie bramki dla United odeszły w niepamięć. “Apacz” zdradził. Wybrał Manchester City.
Projekt “Obywateli”, zasilany ogromną ilością pieniędzy, przekonał Teveza, który nie omieszkał wbić szpilek samemu Sir Alexowi Fergusonowi. Szkot podczas jednej z konferencji prasowych został zapytany o ewentualne zdobycie jakiegoś pucharu przez Manchester City - Po moim trupie - zapewnił.
Pech chciał, że “The Citizens”, prowadzeni przez Teveza, już w 2011 r. sięgnęli po Puchar Anglii. Sposób celebracji tego tytułu wywołał prawdziwą wojnę.
- Wydaje się, że Ferguson jest prezydentem Anglii. Gdy wypowiada się negatywnie o jakimś piłkarzu, nikt nie domaga się przeprosin. Gdy ktoś żartuje z niego, od razu musi powiedzieć przepraszam - tłumaczył się “Apacz”. Jego słowa nie ukoiły rozwścieczonych kibiców “Czerwonych Diabłów”, którzy przy okazji derbów “odpłacali się” banerami czy… kartonowymi muszlami klozetowymi z nazwiskiem krnąbrnego napastnika.
O wybuchowej naturze “Carlitosa” przekonali się również fani… City. We wrześniu 2011 r., podczas prestiżowego spotkania z Bayernem, Tevez odmówił Roberto Manciniemu wejścia na boisko. Włoski szkoleniowiec po spotkaniu zapowiedział, że niesforny napastnik został definitywnie skreślony. Wprawdzie w końcowej fazie sezonu złamał dotrzymaną obietnicę i wystawił Argentyńczyka w kilku spotkaniach, ale kontynuacja kariery na Etihad była niemożliwa. “Apacz” stał się w Manchesterze wrogiem numer jeden.

Pieniądze to nie wszystko, ale wszystko bez pieniędzy to nic

“Obywatele” chcieli się go pozbyć za wszelką cenę, zatem okazję na rynku wykorzystał Juventus. Turyńczycy są prawdziwymi specjalistami w pozyskiwaniu jakościowych graczy po okazyjnej stawce. Tevez trafił do Włoch za zaledwie 9 mln euro i przedstawił się w najlepszy możliwy sposób, notując w debiutanckim sezonie 21 bramek oraz 9 asyst. Turyn go pokochał.
Kolejny rok był jeszcze lepszy. Do stolicy Piemontu trafił Alvaro Morata, który wraz z Carlosem stworzył iście zabójczy duet. Jeden odpowiadał za walkę w powietrzu oraz skupianie uwagi stoperów, drugi imponował dryblingiem, szybkością i boiskowym sprytem. Efekty nadeszły błyskawicznie, ponieważ “Stara Dama” sięgnęła po Scudetto, dotarła do finału Ligi Mistrzów, a argentyński snajper został wybrany najlepszym graczem Serie A.
Po udanej konkwiście Półwyspu Apenińskiego “Apacz” wrócił do ojczyzny, aby przywdziać barwy rodzimego Boca. Szkopuł w tym, że już po roku gry Tevez przyjął ofertę SH Shenhua. Podpisując kontrakt z chińskim zespołem, Argentyńczyk chyba zapomniał o własnych słowach sprzed kilku lat.
- Jestem zmęczony futbolem. Tu wszystko kręci się wokół pieniędzy. To mi się nie podoba - opowiadał w 2010 r. Kilka lat później zmienił zdanie, ponieważ Chińczycy zaproponowali ofertę nie do odrzucenia. Według serwisu “Squawka.com”, Tevez zarabiał prawie 3 mln funtów na miesiąc, 660 tys. tygodniowo, 94 tys. dziennie. W każdej sekundzie na konto Argentyńczyka wpływał ponad 1 funt. Czyste szaleństwo.
Wbrew pozorom, astronomiczna tygodniówka nie wpłynęła pozytywnie na jego sportową dyspozycję. W 20 spotkaniach tylko 4 razy wpisał się na listę strzelców. Każda bramka kosztowała włodarzy Shenhua jakieś 7 milionów funtów.

Powrót do domu

Po odłożeniu wystarczającej ilości pieniędzy Tevez ulotnił się z Azji i ostatecznie wrócił do domu, rodzinnego Buenos Aires, gdzie po raz trzeci w karierze przywdział trykot Boca Juniors. W niektóre perypetie “Apacza” trudno jest uwierzyć, jednak wydarzyły się naprawdę.
Wizyty u znajomych, którzy pogrążyli się w oparach alkoholu i używek, nie przeszkodziły mu wrócić do wielkiej formy na boisku. W ciągu trzech ostatnich lat Boca dwukrotnie sięgnęło po mistrzostwo Argentyny oraz dołożyło do tego triumf w krajowym Superpucharze. Architektem tych sukcesów był naturalnie Tevez, który z miejsca otrzymał opaskę kapitańską.
Wyczyny 36-latka udowadniają, że każdy, niezależnie od otoczenia i warunków, ma szansę wspiąć się na szczyt. Zapał i determinacja, poprzedzone wieloma porażkami, stanowiły katalizator ku lepszej przyszłości. I chociaż wybuchowy charakter nieco nabruździł w jego karierze, Carlos Tevez z dumą może spojrzeć w lustro na swoje oblicze i powiedzieć “Udało się. Jestem spełniony”.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również