Jeden z najgorszych transferów w historii Realu Madryt. Ostatni dzwonek Luki Jovicia

Jeden z najgorszych transferów w historii Realu Madryt. Ostatni dzwonek Luki Jovicia
Marco Iacobucci EPP / Shutterstock.com
60 milionów euro, wielkie nadzieje, życiowy transfer. Gdy w 2019 roku Luka Jović przechodził do Realu Madryt, miał świat u swych stóp. Wydawało się, że to kolejny krok do statusu wielkiej gwiazdy, który mu zapowiadano. Tymczasem oczekiwania i nadzieje zostały boleśnie zweryfikowane. Serb nie przypomina chłopaka, jaki zachwycał w Bundeslidze. I coraz bardziej maleją szanse, że jeszcze kiedyś będzie go przypominał.
Młody napastnik od momentu transferu do stolicy Hiszpanii wygląda na zagubionego, wręcz nieswojego. Na murawie daleko mu do dawnego siebie. Z groźnej, wszechstronnej dziewiątki zmienił się w boiskowego statystę, nie stwarzającego większych problemów rywalom. W Madrycie, w Serbii, wszędzie, gdzie urodzony w Bieljinie piłkarz wywarł wielkie wrażenie, mogą zachodzić w głowę - co właściwie się z nim stało? I co można zrobić, by wróciła dawna trzecia strzelba Bundesligi?
Dalsza część tekstu pod wideo

Nagroda za sezon życia

Przygodę Jovicia na Bernabeu trudno określić inaczej niż mianem rozczarowania. Serb przybywał do Hiszpanii po świetnym sezonie w Eintrachcie Frankfurt. W sezonie 2018/19 został trzecim snajperem Bundesligi, ustępując jedynie Robertowi Lewandowskiemu i Paco Alcacerowi. 17 trafień na poziomie niemieckiej ekstraklasy, do tego dorzucił 10 goli w Lidze Europy, gwarantujące tytuł wicekróla strzelców rozgrywek, w których dotarł z zespołem do półfinału - to musiało imponować.
Zwłaszcza że dał się poznać jako wszechstronny snajper. Trafiał regularnie obiema nogami, a i głową potrafił coś dorzucić. Dynamiczny, szalenie ruchliwy piłkarz nieustannie nękał obrońców rywali. Nawet najdrobniejsza utrata koncentracji, gdy czaił się w pobliżu, stanowiła ogromne zagrożenie (podczas pierwszej przygody we Frankfurcie wykorzystywał około 75% swych dogodnych szans). Nie dziwne więc, że interesowały się nim wielkie europejskie marki. Najgłośniej było o Bayernie Monachium, FC Barcelonie oraz Realu Madryt. I to właśnie “Królewscy” wygrali wyścig po jego podpis. Oczywiście musieli zapłacić kwotę niebagatelną - ponad 60 milionów euro.
Taki zakup dla zawodnika stanowił oczywiście nagrodę za sezon życia - dla klubu z kolei ryzyko. Pozyskali 21-letniego chłopaka, który tak naprawdę zaliczył jedną dobrą kampanię na najwyższym poziomie. Do tego to napastnik żyjący z podań kolegów, a więc uzależniony od postawy zespołu. Niemniej, Zinedine Zidane próbował wówczas przeprowadzić wyraźną przebudowę w kadrze. Kupił młodych Jovicia, Edera Militao, Ferlanda Mandy’ego i Rodrygo. Do tego dorzucił “twarz” okienka - Edena Hazarda. Serb stał się więc ogniwem zaciągu “nowej krwi”.
Nie od razu musiał zachwycać, wystarczyłoby, że wprowadzi się dobrze do ekipy “Los Blancos”. Miał spokojnie nabierać pewności i wprowadzać się do drużyny. Tym bardziej że numerem jeden na pozycji “dziewiątki” oczywiście był Karim Benzema. Niestety, plan nie wypalił. Dziś Serb to wielka niewiadoma i - mówiąc dosadnie - problem zespołu z Bernabeu.

“Depresja” Jovicia

Zidane zapewniał, że widzi w wychowanku Crvenej Zvezdy przyszłość Realu Madryt. Jego słowa nigdy jednak nie znalazły odzwierciedlenia w rzeczywistości. Wydaje się, że deklarowane zaufanie to były jedynie puste słowa. I sam zawodnik również nie dawał francuskiemu menedżerowi argumentów do wcielenia słów w życie. Czy pojawiał się na murawie jako jedyny napastnik, czy w roli partnera Karima Benzemy - poza przebłyskami stanowił cień chłopaka, który imponował w Bundeslidze. Pierwsze półtora sezonu na Santiago Bernabeu przyniosło zaledwie dwa trafienia. Wynik mierny, zwłaszcza jeśli przypomni się chociażby statystyki Alvaro Moraty w roli drugiej opcji formacji ataku kilka lat wcześniej.
Serb, zamiast stanowić wartościową, rozwijającą się alternatywę, w najlepszym wypadku okazał się jedynie zapchajdziurą. Nie wnosił jakości, wyglądał apatycznie. Oczywiście, nie pomagały mu drobne urazy oraz fakt, że rok temu zachorował na koronawirusa. To wszystko utrudniało złapanie odpowiedniego rytmu. Niemniej, trudno uwierzyć, że w stolicy Hiszpanii zobaczymy 23-letniego napastnika w optymalnej dyspozycji. Na łamach “Marki” nazwano to niedawno “depresją Jovicia”. I rzeczywiście, w sensie piłkarskim, na murawie nie przypomina dawnego siebie. Sytuacji nie zmieniło nawet powrotne wypożyczenie do Frankfurtu.

Nie do odbudowania?

Pierwsze sygnały po ponownym pojawieniu się w Niemczech mogły napawać optymizmem. Wychowanek Crvenej Zvezdy wszedł na boisko z ławki w 62. minucie meczu z Schalke, gdy Eintracht remisował 1:1 z Schalke. Ustrzelił dublet i zapewnił swojej drużynie zwycięstwo. Wydawało się, że to historia jak z bajki - powrót na stare śmieci, który pozwoli mu się odbudować.W ciągu 30 minut spędzonych na boisku wyrównał swój dorobek strzelecki z 18 miesięcy spędzonych na Bernabeu. Dwa spotkania później znowu trafił w roli zmiennika. Wydawało się, że w Bundeslidze ponownie złapie oddech. Współpraca z Andre Silvą układała się nieźle, młody wciąż piłkarz wreszcie zaczął przypominać dawnego siebie. Ale… okazało się to tylko złudną nadzieją.
Minęło półtora-dwa miesiące i znowu oczom kibiców ukazał się Luka Jović z Madrytu. Kolejny raz przestał strzelać, a marzenia o romantycznym, udanym powrocie spaliły na panewce. Powrót do Realu? Dalej bez zmian. Zespół prowadzi już Carlo Ancelotti i podobnie do swojego poprzednika widzi w Joviciu co najwyżej zmiennika. Bo konkurentem dla Benzemy gracza z taką skutecznością nie sposób w końcu nazwać. Zresztą stracił również miejsce w reprezentacji, gdzie w ciągu ostatniego roku zaliczył zaledwie jeden występ od pierwszej minuty i tylko jednego gola - w towarzyskim starciu z Katarem.
Dlatego też można powoli zacząć się zastanawiać, czy Serb, po wejściu na piłkarski piedestał i wielkim transferze, a następnie spadku ze szczytu, będzie w stanie jeszcze na niego powrócić. Już od dnia debiutu w dorosłym futbolu, gdy w wieku 16 lat trafił do siatki zaledwie dwie minuty po pojawieniu się na murawie, przepowiadano mu wielką przyszłość. Przenosiny do wielkiej ekipy, jak “Los Blancos”, wydawały się naturalnym krokiem na jego drodze ku wielkości. Takie nadzieje wydają się już jednak dawno minione, a Luka Jović, który miał zachwycać całą Europę, jest już raczej nie do odzyskania.

Pora poszukać siebie

Najbardziej logicznym wyborem wydaje się poszukanie nowego klubu. Może nie na stałe, ale przynajmniej na pełen rok. Sześciomiesięczny wyjazd do Frankfurtu nie pozwolił odnaleźć stabilizacji, pomimo dobrze znanego otoczenia. Teraz ponownie pojawia się temat ewentualnego wypożyczenia Serba.
W mediach ostatnio głównie przewijają się Inter Mediolan oraz Arsenal, ale kilka tygodni temu mogliśmy usłyszeć również o Evertonie. Pomimo kryzysu formy 23-latek wciąż przyciąga uwagę mocnych zespołów. Taka sytuacja nie będzie jednak trwać wiecznie.
Musi znaleźć odpowiednie miejsce, właściwy projekt, gdzie dostanie zaufanie i możliwość gry w swój ulubiony sposób, jako król okolic pola karnego. Patrząc na przebieg jego kariery, można odnieść wrażenie, że pewność siebie (jak zresztą u wielu napastników) odgrywa u niego ogromną rolę. Jeśli znowu się “rozbuja”, to zapewne zaliczy kolejny udany sezon. Słaby start w ewentualnym nowym otoczeniu z kolei przybliży go do spadku w otchłań piłkarskiego niebytu.
Luka Jović może zostać kolejnym zawodnikiem z jednym świetnym sezonem, który po prostu przepadł. Od ponad dwóch lat szuka siebie - chłopaka, kupionego za grubą kasę przez Real Madryt. Ma jeszcze czas, by udowodnić, że nie jest on tylko wspomnieniem, ale zegar tyka. Pomimo zaledwie 23 lat na karku udana kampania 2018/19 to coraz bardziej odległa przeszłość. I to ona wciąż ma wpływ na duże zainteresowanie jego osobą ze strony klasowych drużyn.

Przeczytaj również