Król mundialu, alkoholik-hazardzista, legenda z USA. Nie wiedziałeś, że oni grali w Polsce

Król mundialu, alkoholik-hazardzista, legenda z USA. Nie wiedziałeś, że oni grali w Polsce
Oleh Dubyna/shutterstock.com
Iluż to już zawodników przewinęło się przez naszą Ekstraklasę? Od „solidnych ligowców”, przez „zagraniczny szrot”, po gwiazdy naszego podwórka, które nie mogły nigdzie indziej rozwinąć skrzydeł. Były nazwiska mniej i bardziej głośne, transfery mniej i bardziej trafne, ale byli też i zawodnicy, o których dzisiaj się już nie pamięta. To jednak nie oznacza, że żaden z nich nie jest warty przypomnienia. Dlatego wybraliśmy pięciu graczy z polskich boisk, o których pobycie u nas mogliście nie wiedzieć, a na pewno was zainteresują.
Odpuściliśmy sobie Stefano Napoleoniego, słynnego Włocha ze znanego wszystkim filmiku z Januszem Wójcikiem w roli głównej, bo jego większość kibiców powinna kojarzyć. Dziś Napoleoni z powodzeniem gra w jednej drużynie z Kamilem Wilczkiem - tureckim Goztepe. I pomimo prawie 34 lat na karku, dalej odgrywa w niej ważną rolę. Postawiliśmy na mniej oczywiste wybory.
Dalsza część tekstu pod wideo

Jimmy Conrad – Lech Poznań (2000) – 8 występów, 0 goli

Czołowi zawodnicy naszej Ekstraklasy coraz częściej wyjeżdżają do USA, aby spełnić swój amerykański sen. Gdy jednak futbol za Oceanem raczkował, na krótką wyprawę do naszej ojczyzny wybrało się trzech zawodników ze Stanów Zjednoczonych. Wśród wypożyczonych do grającego na drugim poziomie rozgrywkowym Lecha Poznań znajdował się Jimmy Conrad, którego można nazwać prawdziwą legendą „soccera” w Ameryce.
Środkowy obrońca wraz z rodakami, Wojciechem Krakowiakiem oraz Ianem Russellem postanowił spróbować sił w Europie, korzystając z przerwy w rozgrywkach po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego. Padło właśnie na „Kolejorza”. Jak przeczytamy na stronie internetowej klubu z Poznania, m.in. dzięki korzeniom i kontaktom Krakowiaka. Chociaż Conrad dla Lecha zagrał tylko osiem razy, to na pożegnanie od kibiców dostał bukiet kwiatów, zapewnienie o tym, że nigdy o nim (jak i jego kolegach) nie zapomną oraz... imienny szalik.
Pobyt w Polsce wspomina jako ważne doświadczenie, które pomogło mu stać się lepszym piłkarzem, a o drużynie z Wielkopolski wciąż pamięta. Po powrocie do USA stał się jednym z najlepszych zawodników MLS, czterokrotnie zostając wybranym do jedenastki sezonu, a w 2005 roku uznano go nawet za najlepszego defensora ligi. Zagrał również 27 razy w reprezentacji kraju – w tym dwukrotnie na Mistrzostwach Świata w Niemczech. Buty na kołku zawiesił w 2011 roku, po problemach z kontuzjami. Obecnie robi karierę jako dziennikarz na YouTube.

Oleg Salenko – Pogoń Szczecin (2000-01) – 1 występ, 0 goli

Najlepszy strzelec mundialu w Ekstraklasie. Brzmi abstrakcyjnie? To zdarzyło się naprawdę, chociaż można by powiedzieć, że to było dawno i nieprawda. Karierę w Polsce zakończył Oleg Salenko, najlepszy snajper Mistrzostw Świata w 1994 roku w USA. Rosjanin, który ma na koncie również jeden występ w reprezentacji Ukrainy, spędził sezon w Pogoni Szczecin, dla której zagrał tylko jeden, jedyny raz.
Napastnik przedstawił się światu, strzelając aż pięć goli w grupowym meczu z Kamerunem i tym samym pobijając rekord największej liczby bramek zdobytych przez piłkarza w jednym meczu na mistrzostwach globu, należący do Ernesta Wilimowskiego. Potem dorzucił jeszcze jedno trafienie w starciu ze Szwecją. Chociaż Rosja odpadła w grupie, to dorobek sześciu goli wystarczył do sięgnięcia po Złotego Buta turnieju, którym musiał podzielić się z Christo Stoiczkowem.
To osiągnięcie sprawiło, że piłkarza z CD Logroñés ściągnęła Valencia. Potem spędził pół roku grając dla szkockich Rangersów, zaliczył pobyt w Turcji, powrót do Hiszpanii, aż wreszcie, już jako doświadczony, wyniszczony kontuzjami zawodnik, zawitał do Szczecina. To był jednak łabędzi śpiew Salenki. Urazy doprowadziły do przedwczesnego zakończenia kariery, a jego gra w Polsce ograniczyła się do zaledwie 18 minut w spotkaniu ze Stomilem Olsztyn.

Danijel Aleksić – Lechia Gdańsk (2014-15) – 4 występy, 0 goli

Rzadko zdarza się, że piłkarze, którzy odbijają się od naszej Ekstraklasy, robią karierę w mocniejszych ligach. Jak jednak pokazał dobrze znany Paulinho, nie jest to niemożliwe. Może i Danijel Aleksić nie może pochwalić się takimi klubami w CV, jak Brazylijczyk, ale i tak obecnie znajduje się w naprawdę dobrej sytuacji. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie poradził sobie w Lechii Gdańsk.
Serb do drużyny „Biało-Zielonych” trafił latem 2014 roku z francuskiego Saint-Étienne. Cztery lata wcześniej Genoa płaciła za niego Vojvodinie ponad dwa miliony euro. Naszej ligi jednak nie podbił. Przegrywał rywalizację o miejsce w składzie z Maciejem Makuszewskim, Bruno Nazário czy nawet Piotrem Wiśniewskim i Sebastianem Milą. Łącznie na murawie spędził zaledwie 126 minut – w trzech meczach ligowych i jednym Pucharu Polski. Potem wylądował w rezerwach.
Już w styczniu podziękowano mu i sprzedano do szwajcarskiego St. Gallen. Po kilku latach odszedł do Turcji, do Yeni Malatyasporu. Stamtąd przed startem tego sezonu ściągnęło go saudyjskie Al Ahli. Serb kosztował prawie cztery miliony euro, ale odszedł z klubu za darmo zaledwie po kilku tygodniach. Sięgnął po niego Basaksehir – wicemistrzowie Turcji i obecni liderzy Süper Lig. Wraz z nimi wyszedł z grupy Ligi Europy, a w niedawnym spotkaniu ze Sportingiem popisał się pięknym golem z rzutu wolnego. Od niepotrzebnego w Lechii do podstawowego zawodnika czołowego klubu z ligi tureckiej, grającego w europejskich pucharach – trzeba przyznać, że to nietypowa droga.

Tiago Gomes – Zagłębie Lubin (2007-08) – 22 występy, 0 goli

To jest przygoda z gatunku tych, które pamięta się raczej tylko dzięki grze w najpopularniejsze symulatory piłkarskie. Kto wspominałby 21-latka z Portugalii, który w Lubinie spędził zaledwie jeden sezon na wypożyczeniu? Właściwie to po co? Ano, to jeden z graczy, którzy po odejściu z Ekstraklasy potrafili zaistnieć w mocnej europejskiej lidze. Co więcej, Tiago Gomes zagrał nawet w reprezentacji swojego kraju!
Lewy obrońca został wypożyczony do drużyny ówczesnych mistrzów Polski z Benfiki. Łącznie zagrał 22 razy, z czego 18 w lidze. Nie zaimponował zbytnio, właściwie zapisał się w historii jedynie samobójem w meczu z Legią. Jego tymczasowi pracodawcy na zakończenie rozgrywek zostali karnie zdegradowani na drugi poziom rozgrywkowy, a Alves wrócił do klubu macierzystego, który nie wiązał z nim przyszłości.
Potem wylądował (chociaż nie grał) w Osasunie, błąkał się po portugalskich średniakach, aż wreszcie trafił do Bragi. To właśnie będąc jej zawodnikiem dostał od Fernando Santosa powołanie do drużyny narodowej. W listopadzie 2014 roku, niedługo po klęsce na Mistrzostwach Świata, zagrał w meczu towarzyskim z Argentyną. To był jednak jego jedyny występ w barwach swojego kraju. W ostatnich latach miał trudności z zagrzaniem sobie miejsca dłużej w jakiejkolwiek drużynie. Jako eks-ekstraklasowy reprezentant Portugalii jest jednak prawdziwym ewenementem.

Uli Borowka – Widzew Łódź (1997) – 8 występów, 0 goli

Jeśli chcielibyście znaleźć piłkarza, który przyszedł do naszej Ekstraklasy z najlepszym CV, to chyba nie ma dyskusji. Ulrich Borowka przebija całą konkurencję. To sześciokrotny reprezentant Niemiec (RFN), uczestnik Euro 1988, triumfator Pucharu Zdobywców Pucharów oraz dwukrotny zwycięzca Bundesligi z Werderem Brema, który rozegrał w niej aż 388 spotkań, co daje mu miejsce w pierwszej 80-tce ligowego rankingu zawodników z największą liczbą gier.
Dlaczego obrońca o takim doświadczeniu w Polsce nie został zapamiętany? Otóż były zawodnik Borussii Mönchengladbach przyjechał do nas w styczniu 1997 roku po tym, jak jego kariera zawisła na włosku z powodu problemów z alkoholem, narkotykami i hazardem. Z tego powodu wyrzucono go z Werderu, potem próbował sił w Tasmanii Berlin i Hannoverze 96, aż otrzymał szansę w Widzewie.
U Franciszka Smudy zagrał zaledwie osiem razy – chociaż nigdy nie zaliczył pełnych 90 minut. Problemy z odnalezieniem się w Polsce nie pomogły w walce z uzależnieniami. Po zakończeniu sezonu, mistrzowskiego dla łodzian, odszedł z klubu. Przez pół roku szukał jeszcze możliwości gry w ligach amatorskich, ale ostatecznie zawiesił buty na kołku. Jak sam przyznał kilka lat temu – wypijał dziennie skrzynkę piwa i po butelce wódki i whisky. Problemy pozostawił już jednak za sobą. Podobnie jak okres spędzony w Ekstraklasie, o którym mało kto już pamięta.
Kogoś pominęliśmy? Pamiętacie innych “ananasów”, którzy po ucieczce z naszej kartoflanej ligi niespodziewanie zrobili względną karierę? Dajcie znać w komentarzach!
Kacper Klasiński

Przeczytaj również