Lech Poznań bez pomysłu. Te problemy martwią najbardziej. "Nawet sprawdzony schemat nie działał"

Lech bez pomysłu. Te problemy martwią najbardziej. "Nawet sprawdzony schemat nie działał"
Paweł Jaskółka/Press Focus
Lech Poznań drugi mecz domowy z rzędu zremisował 0:0. Tym razem z Hapoelem Beer-Szewa, który spokojnie tego dnia był przy Bułgarskiej do pokonania. Dużo bardziej niż Legia w niedzielę. Lechici mogą żałować, bo nie wykorzystali szansy na spore przybliżenie się do awansu z grupy, a za tydzień rywal będzie do pokonania dużo trudniejszy niż w czwartkowy wieczór.
Trener John van den Brom względem meczu z Legią dokonał dwóch zmian. Na boisku od pierwszej minuty pojawili się Radosław Murawski w miejsce Niki Kwekweskiriego oraz Filip Marchwiński w miejsce Joao Amarala, który w niedzielnym starciu ligowym doznał drobnego urazu pachwiny. Szkoleniowiec "Kolejorza" dość zaskakująco postawił na wychowanka Lecha, który ostatni raz na boisku pojawił się w pierwszym składzie z Widzewem i już po kilku minutach musiał zejść z urazem. Potem nie grał, ale Holender i tak mu zaufał, mimo że z Legią wysłał go na trybuny. Jak pokazał mecz, nie była to zbyt dobra decyzja, bo "Marchewa" już pod koniec pierwszej połowy miał zdecydowanie więcej złych zagrań niż dobrych, a kiedy miał piłkę, to na trybunach słychać było szmer niezadowolenia. Wręcz można było uznać, że "nie odkręci" się ze złej passy w tym meczu. I tak było, bo w 57. minucie opuścił boisko.
Dalsza część tekstu pod wideo
Z kolei szkoleniowiec rywali jeszcze mocniej zamieszał w wyjściowym składzie. Dobre kilka minut trwało rozszyfrowanie tego, na kogo postawił Elyaniv Barda. Na ławce posadził m.in. Dora Michę i Eugene Ansacha, którzy w ostatnich tygodniach grali bardzo dobrze.
Ostatecznie Hapoel już w pierwszych minutach miał bardzo dobrą okazję do zdobycia gola, ale jej nie wykorzystał. Rywale grali w ustawieniu 1-4-3-3. Bronili na czwórkę z tyłu, ale akcje budowali trójką defensorów, gdzie prawy obrońca - Sagiv Jehezkel (nominalny prawy napastnik) grał bardzo wysoko. Celowo był tak ustawiony, aby szukać słabości Douglasa, czyli najsłabszego ogniwa Lecha w defensywie i to był pomysł na zaskoczenie lechitów. Jednak ten piłkarz miał też spore problemy z obroną w końcówce pierwszej połowy, a Lech nie potrafił wykorzystać jego wad. Dodatkowo Szkot zszedł z kontuzją, a za niego wszedł Rebocho. Bardia zobaczył to i już w przerwie wycofał się z tego pomysłu, wprowadzając na boisko Ora Dadię, który zastąpił Jehezkela
Lech Poznań przez pierwsze 45 minut był drużyną, która miała większą jakość, ale mistrz Polski w żaden sposób nie potrafił jej wykorzystać. Dodatkowo dalej było widać problemy w ataku pozycyjnym. Słabo wyglądała cała ofensywa na czele z Marchwińskim, Velde oraz... Skórasiem i Ishakiem. Ostatnia dwójka, czyli liderzy Lecha, byli bardzo słabo dysponowani. Ponoć ten drugi walczył w tygodniu z gorączką, co mogłoby go nieco usprawiedliwiać, ale cały zespół po przerwie na kadrę nie funkcjonuje tak, jak przed nią.
Na drugą połowę trener Elyaniv Barda wyszedł nieco bardziej ofensywnie. Wprowadził na boisko m.in. Dor Micha, który jest najlepszym asystentem w zespole. Po przerwie rywale grali tak, jak w lidze. Więcej zawodników pojawiało się w polu karnym Kolejorza. Trener rywali uznał, że tak grający zespół jest do "ukąszenia" i tych sytuacji Izraelczycy mieli więcej niż po przerwie. Jedną z nich nawet powinni zamienić na gola, bo spóźniony Kwekweskiri nie przykrył wprowadzonego w drugiej połowie Selmaniego, który nie trafił do bramki z metra.
Jeśli chodzi o Lecha, to po zmianie stron zaczął on grać szybciej, ale szybko wszystko wróciło do tego, co w pierwszej połowie. Zmiany nie przyniosły oczekiwanego efektu. Właściwie wniosły to samo, co w meczu z Legią, czyli nic. Najlepszą sytuacje do gola miał Dagerstal, ale podobnie jak w sytuacji gości, obie akcje były z przypadku.
Lech nie potrafił wygrać drugiego z rzędu meczu u siebie. To też pierwszy remis "Kolejorza" u siebie w Europie, bo do tej pory na pięć meczów pięć było wygranych. Podopieczni Johna van den Broma za tydzień w Izraelu muszą spodziewać się dużo cięższego meczu. Lechici mogą żałować, bo nie wykorzystali szansy na spore przybliżenie się do awansu z grupy. Martwić może skuteczność, forma liderów, kreowanie sytuacji, brak zagrożenia po stałych fragmentach gry i przede wszystkim atak pozycyjny. Nawet sprawdzony schemat - wrzutki Pereiery - nie działały, a właściwie ich nie było. Plusem jest defensywa, bo "Kolejorz" zanotował trzecie czyste konto z rzędu, ale nie jest to zbyt duże pocieszenie w tej sytuacji.
Hapoel zanotował w grupie C Ligi Konferencji drugi remis, ale śrubuje swoją passę na wyjeździe, bo było to dziewiąte spotkanie Izraelczyków bez porażki, którzy w rundzie rewanżowej u siebie podejmą Austrię Wiedeń i właśnie "Kolejorza". Każdy z tych zespołów dalej ma szanse na awans, a dzisiaj Lech mógł praktycznie wyłączyć jedną ekipę z gry. Zobaczymy, czy to się zemści.

Przeczytaj również