Wielu uważa, że Lechia Gdańsk to frajerzy sezonu. Ale tak naprawdę to jedni z największych wygranych

Wielu uważa, że Lechia to frajerzy sezonu. Ale tak naprawdę to jedni z największych wygranych
asinfo
Nie da się ukryć, że jest to najlepszy sezon w historii Lechii. Puchar Polski i medal Ekstraklasy nie trafił do Gdańska nigdy w jednym sezonie. Stało się to tylko po razie. Bardzo dawno temu. Głód sukcesów był więc w grodzie Neptuna ogromny. Dlaczego zatem, mimo świetnego wyniku, kibice czują niedosyt? Powodów jest kilka.
Po pierwsze trzeba gdańskiemu klubowi oddać jedno – w końcu postanowił zatrudnić trenera. W trakcie koszmarnego poprzedniego sezonu, gdzie Piotra Nowaka zastąpiono Adamem Owenem, wszystko szło nie tak. Widmo spadku zaglądało w oczy coraz śmielej. Nic więc dziwnego, że zdecydowano się na ratowanie sytuacji Piotrem Stokowcem. Miał jedno zadanie – utrzymać Ekstraklasę. No i utrzymał. Wygrywając m.in. derby Trójmiasta dwa razy w jednym tygodniu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Piotr Stokowiec – uporządkować bałagan

Przychodząc do Lechii, Stokowiec chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z bałaganu organizacyjnego, jaki panuje w klubie. Adam Mandziara nie najlepiej radził sobie w roli prezesa. Trener podczas swoich pierwszych konferencji mówił, że trzeba uporządkować pewne sprawy oraz przywrócić formę piłkarzom, którzy po Owenie byli wydolnościowo i taktycznie przygotowani do sezonu mniej więcej jak dżokej do walk MMA.
Stokowiec musiał bardzo mocno wpłynąć na Mandziarę, bo obecny sezon to zupełnie inna historia. Lechia dostała niedawno licencję bez nadzoru! Szok. Ale cofnijmy się jeszcze trochę w czasie. Pod koniec ubiegłego sezonu trener był strażakiem. Kiedy już udało się zażegnać niebezpieczeństwo, przyszedł czas na właściwe przygotowania do obecnego, jeszcze trwającego sezonu.
Nowy szkoleniowiec od razu pokazał, że jest konkretny. Nie było owijania w bawełnę, obiecywania złotych gór czy szukania kwadratowych jaj. Mówił prosto: najpierw trzeba wszystko uporządkować, odbudować markę Lechii. Drużyna nie powstaje w tydzień, dajcie nam czas, wyniki przyjdą, ale wszystko to musi mieć swój rytm, nic na siłę.
Nikt się jednak nie spodziewał, że praktycznie niezmieniony skład może osiągać nagle tak dobre wyniki. Trudno się zatem dziwić, że z każdą kolejką apetyty w Gdańsku rosły.

Stokowiec – ordnung muss sein!

Nie, że uważamy Piotra Stokowca za faszystę czy zamordystę, ale zaimponował wszystkim twardą ręką i tym, że ma być szacunek. Każda niesubordynacja była momentalnie karana. Nie było tutaj miejsca na żadne ustępstwa.
Tym samym, jeszcze przed sezonem, powiedział Milosowi Krasiciowi, że sorry, ale nie jesteś tu już potrzebny. Tym bardziej że mózg zespołu Piotra Nowaka podobno miał alergię na pot i nie za bardzo przykładał się do treningów. Serb wprawdzie później się bronił, że nie miał okazji udowodnić swojego zaangażowania, ale jednak wydaje się, że – przy całym szacunku do jego kariery – już nic by z niego w Gdańsku nie było.
Najwięcej kontrowersji jednak wywołały dwie inne decyzje Stokowca, które dotyczyły absolutnie kluczowych zawodników Lechii. Wywalił na zbity pysk Marco Paixao oraz Sławomira Peszkę. Pierwszy poleciał za niepodporządkowanie się zaleceniom trenera, aby stawić się na badania lekarskie. W tym czasie napastnik udał się na urlop do Portugalii. Decyzja była natychmiastowa – odsunięcie od drużyny. Chwilę później Marco był już w Turcji.
A Peszko? Miał być jednym z głównych ogniw w tym sezonie. Jednak odcięło mu prąd już w pierwszej kolejce, kiedy postanowił urwać nogę Novikovasowi. Czerwona kartka, kara od Komisji Ligi – Sławek ma urlop do Bożego Narodzenia. Stokowiec chciał mu dać jeszcze jedną szansę, ale kiedy podczas jednego z treningów zwyzywał asystenta, Macieja Kalkowskiego, nie było już przebacz. Wprawdzie panowie sobie wszystko między sobą wyjaśnili, jednak dla pierwszego trenera to nie był żaden argument. Decyzja? Peszko odsunięty od pierwszej drużyny. Niedługo później został wypożyczony do Wisły Kraków. Do Gdańska, jako zawodnik, już raczej nie wróci.

Piotr I Odnowiciel

Taki przydomek nadali Stokowcowi gdańscy kibice. Z każdym kolejnym meczem urastał on do rangi zbawiciela. Passa jedenastu meczów bez porażki, seryjne zwycięstwa, wejście na fotel lidera (od 13. do 30. kolejki). Czegoś takiego nikt się nie spodziewał.
Lechia nie grała pięknie, grała mądrze. Stokowiec bardzo dobrze poukładał klocki, które zostały mu po poprzednim sezonie. Młodość z doświadczeniem, pragmatyzm i wyrachowanie ze skutecznością. Wszystkie mecze stykowe lechiści potrafili wyszarpać. Nawet w ostatnich minutach. To był największy sukces gdańszczan – przestali grać nieuważnie.
Stokowiec dokonał kilku niesamowitych rzeczy. Po pierwsze z najbardziej badziewnej zrobił najlepszą obronę ligi. Nalepę i Augustyna wykreował na jedną z najlepszych par stoperów w Ekstraklasie. Daniel Łukasik gra właśnie sezon życia. Do tego dwóch świetnych bramkarzy – Kuciak i Alomerović. Słowak zresztą może się pochwalić największą liczbą czystych kont. Ma ich 15.
Naprawdę, czapki z głów przed Stokowcem, bo dokonał wielu niesamowitych rzeczy. Wyniki były efektem sukcesywnej, mądrej pracy. Nie szedł na hurra, nie szafował zdrowiem zawodników wracających po kontuzjach. Wiedział, co i kiedy ma zrobić.

Miłe złego początki

Ostatni mecz roku kalendarzowego w Gdańsku. Lechia gromi Górnika Zabrze 4:0. Lechia zaczęła grać nie tylko pragmatycznie, ale i z polotem. Rafał Wolski wrócił do świetnej formy po kontuzji więzadeł krzyżowych i od razu widać było efekt w grze zespołu. To miał być przedsmak tego, co będzie w nowym roku. Lechia w końcu miała wszystko, czego potrzebowała – wyniki i grę.
Niestety. Nie mogło być za dobrze. Styczniowy sparing z Bytovią. Kontuzja Wolskiego się odnawia. Chłopak znów ma sezon z głowy. Wiadomo już było, że nie będzie tak dobrze i łatwo, jak być powinno. Na domiar złego Lukas Haraslin doznał kontuzji stopy i stracił cały cykl przygotowawczy w Turcji. Był tam, ale tylko po to, aby się leczyć.
Mało tego. Lechia zimą nikim się nie wzmocniła. Tutaj też swoją rękę przyłożył Stokowiec. I, mimo wszystko, trudno było się nie zgodzić z tą decyzją. Była mądra, patrząc przez pryzmat poprzednich sezonów, kiedy szastano kasą. Stokowiec uznał, że pensje muszą być na czas, że nie można się dalej zadłużać. Klub miał wyjść na prostą najpierw organizacyjnie. Dopiero wtedy przyjdzie czas na myślenie o budowaniu konkretnego składu.
Te kontuzje, brak wzmocnień, odbiły się na końcówce sezonu, kiedy jeszcze z powodu tego samego urazu co Wolski wypadł Arak, poza tym Sobiech był tak poobijany, że trzy ostatnie kolejki musiał już odpuścić, a reszta składu leciała na oparach. No po prostu nie było kim grać. Odbiło się to na formie i koncentracji. Z najsolidniejszej drużyny ligi, Lechia stała się jedną z najgorszych. Wróciły dawne demony.

Co by było, gdyby, czyli historia niewykorzystanych szans

Wszyscy, którzy mówią, że Lechia przerżnęła tytuł, dając ciała w grupie mistrzowskiej, nie mają racji. To znaczy, trochę mają, ale problem jest gdzie indziej. Idiotyczne straty punktów w sezonie zasadniczym.
Lechia i Legia kończyły z takim samym dorobkiem punktowym – 60. Warszawianie dogonili gdańszczan, mimo że w pewnym momencie tracili do nich aż siedem oczek. Dlaczego tak się stało? Już pędzimy z wyjaśnieniami. Piłkarze Stokowca po prostu spieprzyli za dużo meczów, w których wygraną mieli na patelni.
Wymieńmy:

- Zmarnowany karny ze Śląskiem u siebie przy prowadzeniu 1:0. Flavio Paixao chciał się zabawić i trafił wprost do koszyczka bramkarza. Skończyło się 1:1.

- Przegrana w Płocku 0:1. Zmarnowany przez Paixao karny przy stanie 0:0.

- Remis w Legnicy, gdzie Haraslin z metra huknął panu Bogu w okno.

- 0:0 w Kielcach, gdzie Paixao znów zmarnował karnego, nie trafiając nawet w bramkę.

- Remis z Lubinem, prowadząc u siebie (!) 3:0 (!!) do przerwy.
Kilkanaście punktów. Wyobraźmy sobie, że Lechia by tego nie schrzaniła. Około 15 punktów przewagi po sezonie zasadniczym. Mistrz pewny. No, ale gdańszczanom po prostu zabrakło jaj i teraz mogą sobie pluć w brodę.

Czy Lechię oszukano!? Najgorętsze pytanie sezonu

Wróćmy na chwilę do dwóch kontrowersji z kluczowych meczów sezonu. Lechia – Legia. Oba spotkania w Gdańsku. Nie mamy tu zamiaru w żaden sposób wybielać podopiecznych Stokowca, bo po prostu sami zawalili, ale też nie można uciec od pewnych skandalicznych decyzji sędziów.
Pierwszy mecz. Ostatnia akcja meczu. Lechia przyciska, Arak dośrodkowuje ze skrzydła wprost na głowę stojącego metr przed pustą bramką Sobiecha. Jakimś cudem piłka jednak leci nad poprzeczką. Czary? Nie. Ręka Hlouska. Czech, próbując powstrzymać napastnika, włożył mu rękę przez ramię. Piłka w nią trafia i idzie na rzut rożny. Jakim cudem nie widział tego VAR? No nie wiemy. Karny i czerwona kartka, sorry – inaczej się nie da.
Inaczej się nie dało też już w grupie mistrzowskiej. Początek meczu. Mladenović wypuszcza Sobiecha sam na sam. Ten mija Cierzniaka, uderza do pustej. Na wślizgu leci Jędrzejczyk z zamiarem zatrzymania piłki głową. Nie trafia. Za to ta trafia klatą, a następnie ręką. W taki sposób zatrzymuje futbolówkę lecącą do siatki. Nie żadne wytyczne, tylko interwencja parabramkarska. No karny i czerwona. Legia gra cały mecz w dziesięciu.
Praktycznie pewne sześć punktów u siebie z bezpośrednim rywalem do tytułu. No nie można pozwalać na takie sytuacje. Oczywiście, gdyby wcześniej wspomnianych meczów Lechia nie wtopiła, nie byłoby tematu. Jednak w sytuacji, gdzie decyduje każdy niuans, jest to po prostu skandal.
A, nie zapominajmy o przegranym meczu w Lubinie (1:2), gdzie VAR nie zareagował przy bandyckim faulu Starzyńskiego na Makowskim i nie podyktował ewidentnej jedenastki po faulu na Flavio w ostatnich minutach spotkania.

Puchar na otarcie łez

Wąska kadra gdańszczan dała o sobie znać przez mecze w Pucharze Polski. Stokowiec doskonale zdawał sobie sprawę, jakim materiałem ludzkim dysponuje. Wiedział, że mimo świetnych wyników w lidze ten zespół w końcu spuchnie. Bo nie da się grać 14 zawodnikami cały sezon. Tym samym na mecze pucharowe dawał najmocniejszy skład. Bo tędy wiodła najkrótsza droga do Europy.
I Lechia w końcu nie zawiodła. Wygrała wszystkie sześć meczów i zdobyła pierwsze od 36 lat trofeum. Upragniony, mityczny w Gdańsku, Puchar Polski. Niejako trochę na otarcie łez, bo już wtedy było wiadomo, że mistrzostwo jest bardzo daleko. Bo sił już brakuje, a mnożące się kontuzje jeszcze bardziej krzyżują plany. Kiedy Sobiech wpychał piłkę do bramki na Narodowym, był to ostatni moment prawdziwej radości gdańskich kibiców w sezonie 2018/19.

Lechia 2018/19 – sukces ponad miarę czy frajerzy sezonu?

Biorąc pod uwagę, jaka była przewaga Lechii w sezonie zasadniczym, serie bez porażki, serie wygranych to tak, możemy tu mówić o frajerstwie. Tym bardziej że mając pole position po 30 kolejkach, zawodnicy nie potrafili jeszcze wykrzesać z siebie resztek sił, aby powalczyć o tytuł. Wygrana (trochę kontrowersyjna) w Szczecinie tylko na chwilę zamazała obraz. Lechia już nie miała sił. A po finale PP kompletnie spuchła. Po remisie 1:1 z Lubinem u siebie, kiedy Lipski przestraszył się, że ma piłkę meczową na nodze, wiadomo było, że brąz to maksimum, co będzie w Gdańsku w tym sezonie.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nic więc dziwnego, że gdańscy kibice marzyli o mistrzostwie. W pewnym momencie było ono po prostu realne. Jednak mając w pamięci skład i jego liczebność, wiadomo było, że osiągane wyniki są grubo ponad stan. Że ten puchar i ten medal to najlepszy sezon Lechii w historii.
Mimo tragicznej końcówki Lechia jednak może zaliczyć ten sezon do wyjątkowo udanych. Piotr I Odnowiciel to bez dwóch zdań przydomek, który powinien na stałe przylgnąć do Stokowca. To, co udało mu się zrobić w Gdańsku, to jest majstersztyk. Z takiego paździerza wykręcić taki wynik? No nie wiemy, kto by to jeszcze potrafił. Praktycznie do końca jego zawodnicy mieli szansę na dublet.
A że się nie udało? No trudno. Gdańsk powinien i tak świętować. To historyczny, wyjątkowy sezon, naprawdę. I skoro takie cuda działy się teraz, pomyślcie, ile z tego zespołu będzie można wykrzesać, kiedy się wzmocni, a z kontuzji wyleczy się Wolski. Tam jest naprawdę wiele jakości.
Ale, poza wynikiem sportowym, należy zwrócić uwagę na co innego. Mądrość Stokowca w odbudowie tej drużyny, marki klubu. Wolał najpierw poukładać sprawy organizacyjne. Po prostu wiedział, że jeśli ten zespół ma działać, to musi działać cały klub. Poza tym nie bał się odważnych decyzji. Wyrzucał gwiazdorów, stawiał na młodzież. Potrzebował zawodników w pełni oddanych jego wizji, nastawionych na sukcesy. No i zdało to egzamin.
Ten zespół na pewno się nie sfrajerzył. Po prostu zabrakło mu pary i chłodnej głowy w kilku spotkaniach. Mimo wszystko Lechia pokazała siłę, jaka w niej drzemie. Wydaje się, że jeśli Adam Mandziara znów czegoś nie wywinie, da spokojnie popracować Piotrowi Stokowcowi, to w Gdańsku wielkie rzeczy dopiero będą się działy.
Paweł Podsiadło
Redakcja meczyki.pl
Paweł Podsiadło16 May 2019 · 13:00
Źródło: Własne

Przeczytaj również