Leszek Pisz wspomina słynne mecze z lat 90. "Kosili nas tam mocno, a arbiter przymykał oczy" [NASZ WYWIAD]

Legenda Legii wspomina słynne mecze z lat 90. "Kosili nas tam mocno, a arbiter przymykał oczy" [NASZ WYWIAD]
Łukasz Laskowski / PressFocus
Należy do galerii sław Legii, jest jej legendą, był liderem i kapitanem. Z "Wojskowymi" zdobył wszystko, co było można w Polsce, w 1995 r. jego gol dał historyczny awans do Ligi Mistrzów, w której następnie błyszczał. W krajowych rozgrywkach najczęściej mierzył się z Górnikiem Zabrze, przeciwko któremu mistrzowie Polski zagrają dziś wieczorem. I to właśnie temu klubowi strzelił najwięcej goli. Zapraszamy na rozmowę z Leszkiem Piszem.
KUBA MAJEWSKI: Legia zagra dziś w Zabrzu. Górnik należał do pana ulubionych rywali. Strzelił im pan aż osiem goli. Więcej (13) ma tylko Lucjan Brychczy, a tyle samo Robert Gadocha.
Dalsza część tekstu pod wideo
LESZEK PISZ: Nawet nie wiedziałem, przyjemnie znaleźć się w tak zacnym towarzystwie. Inna sprawa, że tych meczów przeciwko Górnikowi było bardzo dużo, chyba najczęściej w mierzyłem się właśnie z zabrzanami.
20 meczów w lidze i pucharze Polski.
No właśnie, było więc sporo okazji, by postrzelać.
Który mecz zapadł panu najbardziej w pamięci?
Najważniejszy, to na pewno ten o mistrzostwo Polski w 1994 r. Ale ja najlepiej zapamiętałem właściwie dwa mecze. Parę tygodni wcześniej mierzyliśmy się bowiem w półfinale Pucharu Polski.
W Warszawie wygraliście 5-2.
Nie ukrywam, że była wtedy "sprężarka". W lidze ścigaliśmy się z Górnikiem i bardzo zależało nam wtedy, by udowodnić, że to my jesteśmy lepsi. Wyszło nam, wypadliśmy znakomicie, rywale byli właściwie bezradni.
Strzelił pan wówczas dwa gole.
Na 1-0 i na 3-0. Pierwsza bramka padła po szybkiej akcji, gdy Podbrożny znakomicie odegrał na skrzydło do rozpędzającego się Kowalczyka. Ja wbiegłem w pole karne, bo nie było w nim naszych napastników - Jurek nie zdążył jeszcze ruszyć po zagraniu, a Wojtek był z prawej strony. Strzeliłem do "pustaka" - "Kowal" dośrodkował mocno i ostro, idealnie, wystarczyło dołożyć stopę.
Drugą bramkę zdobył pan po jeszcze piękniejszej akcji.
Ponownie wbiegłem z głębi pola, a fantastycznym podaniem popisał się Podbrożny. Odbyło się to w okamgnieniu, górnicy stali jak wmurowani. Miałem tyle miejsca, że mogłem jeszcze podawać do Kowalczyka, ale zdecydowałem się na strzał podcinką. Arek Kłak nie miał szans.
Na rewanż jechaliście pewni swego.
Tymczasem Górnik szybko strzelił nam dwa gole i zrobiło się bardzo ciężko. Ale musiało być. Pamiętam, który sędzia z Opola prowadził to spotkanie. Najpierw puścił gola ze spalonego, a potem podyktował rzut karny po rzekomym faulu Krzyśka Ratajczyka, który wślizgiem o dobry metr minął rywala. Kosili nas tam mocno, na czele z Mielcarskim, a arbiter przymykał oczy.
Nie daliście się jednak.
Skończyło się na 2-2. Strzeliłem ładną bramkę lobem na 1-2. Zauważyłem, że Marek Bęben wysunął się z bramki i z dystansu posłałem mu piłkę za kołnierz. Gol przywrócił nam równowagę, uspokoił w grze. A jeszcze w końcówce „Kowal” wyrównał.
Paradoksalnie najgorzej zagraliście w tym najważniejszym spotkaniu. Ostatnia kolejka sezonu 1993/94 decydowała o mistrzowskim tytule. Graliście właśnie z będącym tuż za wami Górnikiem.
I presja nas całkowicie sparaliżowała. Wypadliśmy bardzo słabo. Natomiast górnicy ponownie wyszli na boisko z takim nastawieniem, jakby chcieli nam nogi połamać. Tym razem jednak sędzia nie był tak pobłażliwy, jak w Zabrzu. Posypały się żółte i czerwone kartki. Kończyli chyba w ośmiu. Potem trener Lorens rozpowiadał, że czuje się moralnym mistrzem Polski. Do przerwy jednak to Górnik prowadził 1-0 po golu Szemońskiego i zrobiła się nerwówka. Na szczęście główeczka Adama Fedoruka dała nam remis. Wrzuciłem piłkę z rzutu rożnego na głowę Podbrożnego, on zgrał ją w kierunku przedpola i Adam trafił w samo okienko.
Skąd ta presja?
Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Byliśmy odpowiednio skupieni, mieliśmy świadomość tego, o co gramy. Czasem jednak tak jest, że takie podejście przeszkadza, zamiast pomóc. Wydaje mi się też, że za bardzo chcieliśmy. Wiedzieliśmy, że to już ostatni mecz, że jesteśmy o krok od tytułu, który bezprawnie odebrano nam rok wcześniej. Nam tymczasem niesamowicie zależało, by udowodnić, że właśnie nam się on należy. No i wyszło jak wyszło. Na szczęście mimo wszystko udało się ociągnąć cel.
Pamięta pan swojego pierwszego gola strzelonego Górnikowi?
Kojarzę, że to było wiosną w Zabrzu. Trafiłem do siatki i długo prowadziliśmy. W samej końcówce wyrównał jednak Janek Urban.
Ostatnie dwa strzelił pan tuż przed odejściem z Legii.
Wiosną 1996 r., również w Zabrzu. Goniliśmy wynik, bo przegrywaliśmy już 0-2, a walczyliśmy zaciekle o tytuł z Widzewem.
To było pańskie danie główne - rzuty wolne.
Przy pierwszym wykorzystałem, że Darek Klytta ustawił chyba z dziewięciu piłkarzy w murze. Zasłonili mu widoczność i zareagował w ostatniej chwili, gdy już piłka wpadła do siatki.
Przy drugim golu mur też liczył chyba z ośmiu zawodników.
Bali się chyba.
Nic dziwnego.
Ale to już ich problem (śmiech). Strzeliłem obok muru, piłka odbiła się od słupka i wyrównaliśmy. Szkoda jednak tego meczu, bo w 90 minucie straciliśmy gola z rzutu karnego na 2-3.
Rywalizację z Górnikiem traktowaliście szczególnie?
Do pewnego momentu tak. To był najsilniejszy klub w ligi drugiej połowy lat 80. Zawsze odczuwało się satysfakcję, gdy się ich ograło. Potem mieli gorszy czas, już się nie liczyli, aż do czasów, o których rozmawialiśmy.
Elektryzuje pana dzisiejszy mecz?
Bardziej ciekawi. Legia obecnie gra tak, że nigdy nie wiadomo, w jakiej będzie formie. Jak już zaczyna dobrze wyglądać w ofensywie, to popełnia poważne błędy w obronie. Albo jak uszczelni tyły, to z kolei nie ma kim straszyć z przodu. Brakuje mi w Legii regularności, tak by wygrywała cztery-pięć meczów z rzędu, jeden remisowała i znów kilka wygrywała. Wiadomo, że porażki się zdarzają, bo to sport, ale potrzeba serii, odskoczenia rywalom. W Ekstraklasie taka passa może dać duży komfort. W każdym razie nie wiem, czego się dziś spodziewać.
A jak pan oceni sytuację kadrową mistrzów Polski?
Dziwi mnie polityka kadrowa. Ściągamy masę zagranicznych piłkarzy, ale co najwyżej przeciętnych. Młodzież tymczasem czeka i przez brak perspektyw w końcu odchodzi. Żeby ci obcokrajowcy byli wyraźnie lepsi, młodzi mieli się od kogo uczyć, to rozumiem, a tymczasem mam wrażenie, że nie ma między nimi wielkiej różnicy. Teraz też zakontraktowaliśmy czterech obcokrajowców. Gdzie tu logika? Niestety nie widzę specjalnych szans, by Legia mogła w najbliższej przyszłości wrócić na poziom sprzed kilku lat. I bardzo nad tym ubolewam.

Przeczytaj również