Mieliście dość plotek o transferze Milika? Szykujcie się na kolejne. Jest jeden klub, który go potrzebuje

Mieliście dość plotek o transferze Milika? Szykujcie się na kolejne. Jest jeden klub, który go potrzebuje
LAURENT SANSON/SIPA/PressFocus
Jeśli ktoś miał już dość i wydawało mu się, że odpocznie od sag transferowych z udziałem Arkadiusza Milika - niestety się mylił. Wszystko wskazuje na to, że czeka nas kolejny rozdział “gazetowych wojaży” polskiego napastnika po mocnych europejskich klubach. Włoskie i francuskie media nie mają wątpliwości - Olympique Marsylia to dla Polaka wyłącznie przystanek przed kolejnym transferem, już w letnim mercato.
Latem Arkadiusz Milik przymierzany był przede wszystkim do czołowych klubów we Włoszech oraz Hiszpanii. Początkowo o jego podpis najmocniej zabiegał Juventus. Z biegiem czasu do gry włączyły się między innymi Atletico Madryt, Sevilla, Roma czy Fiorentina. Słychać było także o zainteresowaniu ze strony Interu, czy zespołów z Premier League.
Dalsza część tekstu pod wideo
Powód był dość oczywisty. Mówiliśmy przecież o napastniku z uznaną marką, któremu latem kończył się kontrakt, a co w związku z tym - miało to znaczący wpływ na jego cenę i osłabiało możliwości negocjacyjne Napoli. No, przynajmniej w teorii. W przypadku większości klubów pewnie tak by było, jednak klub spod Wezuwiusza nie należy do najprzyjemniejszych, jeśli chodzi o rozmowy o sprzedaży piłkarzy. Zwłaszcza takich, którzy “zdradzili” drużynę z Neapolu i postanowili odejść do znienawidzonego Juventusu.
Ostatecznie wszystkie plany letnich transferów nie wypaliły, a polski napastnik barwy zmienił dopiero zimą. Jednak przeprowadzka do Francji, do marzącego o awansie do Ligi Mistrzów Olympique’u Marsylia, od razu wydawała się zaskakują. To zespół z problemami finansowymi, który zresztą nie wydawał się wyjątkowo atrakcyjnym miejscem dla napastnika z uznaną marką we Włoszech. Tak naprawdę podobać mógł się przede wszystkim pod względem historii i położenia geograficznego. Umówmy się, można mieszkać w gorszych miejscach.

Spakowane walizki

Dzisiaj wszystko wskazuje na to, że przejście do Olympique miało dwa główne cele. Po pierwsze, pójść gdziekolwiek, byle tylko nie zaliczyć w rundzie rewanżowej “pustego przelotu” i regularnie grać. By latem nie być piłkarzem, który nie grał od roku. By odbudować formę piłkarską. Która trochę ucierpiała ze względu na brak gry.
- Start jest dobry, ale nie jestem jeszcze gotowy w stu procentach. Nie grałem przez kilka miesięcy, wciąż muszę poznać kolegów z drużyny i znaleźć automatyzmy - przyznawał Milik.
Po drugie - uwolnić się od Napoli, by to nie Aurelio De Laurentiis mógł decydować, kto i za ile może kupić Arkadiusza Milika. Zresztą sam Polak nie udaje, że jest zakochany we francuskiej drużynie i chce z nią podbijać świat aż do końca kariery.
- Przed podpisaniem kontraktu z Marsylią wiedziałem, że to klub o wielkiej historii. Na Stade Velodrome grałem podczas Euro 2016. Przyszedłem tu, by znów cieszyć się futbolem. Chcę też być gotowy na Euro. Chcę zostać tu zapamiętany jako świetny napastnik - opowiadał w wywiadzie dla “L’Equipe”.
I to jeszcze brzmi dość zwyczajnie. Ciekawiej robi się w dalszej części rozmowy, gdy polski napastnik wprost przyznaje, że nie wiąże z Marsylią przyszłości.
- Mam marzenia, i chciałbym grać w jednym z najlepszych klubów świata. To mój cel. Codziennie powtarzam sobie, co muszę zrobić, żeby być w takim klubie za rok, dwa, a może za dwa miesiące. Muszę wciąż się rozwijać - zapewniał “Arkadiuszo”.
Na temat przyszłości polskiego napastnika wypowiadał się też jego trener Jorge Sampaoli i między wersami sugerował, że nie jest ona w pełni zależna od Olympique.
- W piłce nożnej trudno przewidzieć, czy piłkarz zostanie, czy odejdzie, może zostać skuszony przez inny klub. Decyzja należy do niego: chcemy, żeby został, ale w tej chwili nie jesteśmy w stanie tego zagwarantować.
Jak to się stało, że klub nie ma - prawdopodobnie - pełni kontroli nad swoim piłkarzem? Wedle wszystkich doniesień medialnych Arkadiusz Milik albo ma zapewnioną klauzulę odejścia, albo przynajmniej “dżentelmeńską umowę” umożliwiającą mu zmienić barwy w letnim oknie transferowym. Chodzi o kwotę bardzo niewygórowaną, bo zaledwie 12 milionów euro.
Zaprzecza temu jednak Pablo Longoria, prezes OM, który twierdzi, że w przypadku polskiego napastnika wszystko jest w rękach klubu.
- Wszystko zależy od sytuacji na rynku, ale Milik jest piłkarzem OM i chcemy z nim budować przyszłość zespołu. Byłem zdziwiony tym co piszą media, mamy nad nim pełnię kontroli - zarzekał się Hiszpan.
Czyli - media wypisują bzdury? Niekoniecznie. Po prostu tego typu klauzule we Francji są oficjalnie zabronione, więc gdyby Longoria przyznał się do takiego zapisu lub umowy, to miałby problemy. Zresztą sam zwracał na to uwagę: - Jak dobrze wiecie, takie klauzule jak w Hiszpanii czy Włoszech są we Francji zabronione - podkreślał prezes OM.
Swego czasu, przy doniesieniach o klauzuli Neymara, oficjalnie podkreślały to także same władze ligi.
- Chcielibyśmy jasno przypomnieć o istnieniu artykułu 202. Kluby nie mają prawa podpisywać kontraktów zawierających klauzule wykupu. Tego typu klauzule nie występują w kontraktach zatwierdzonych przez władze ligi - zaznaczano, choć już wtedy pojawiały się doniesienia o tym, w jaki sposób można to obejść, zawierając porozumienie “poza” kontraktem. Zresztą zawsze można się dogadać poza kontraktami, na słowo - choć to oczywiście niesie ze sobą pewne ryzyko.

Środek tymczasowy

Po co jednak OM miałoby się na to zgodzić? To akurat dość proste do wytłumaczenia. Olympique bardzo potrzebował klasowego napastnika, którego domagał się Andres Villas-Boas, jednak klubu nie było stać by takiego piłkarza ściągnąć. Dlatego wypożyczył Arkadiusza Milika, którego po sezonie wykupi za 8-10 milionów euro, zależnie od bonusów, wyłącznie po to, by chwilę później sprzedać go za 12 milionów euro. W najgorszym wypadku klub z Marsylii wyjdzie plus-minus na zero, w najlepszym może wiele finansowo zyskać dzięki awansowi do Ligi Mistrzów - choć dziś jest to już mrzonka. Ot, zwykła inwestycja krótkoterminowa, obarczona niewielkim ryzykiem, za to potencjalnie mogąca dać duże zyski.
Co ciekawe, Pablo Longoria przez trzy lata pracował wcześniej w Juventusie, gdzie był szefem skautów i zajmował się wyszukiwaniem młodych piłkarzy i oceną ich potencjału. Z jego rekomendacji ściągnięto na przykład Rodrigo Bentancura. Czy działał w porozumieniu z dawnym pracodawcą, uwalniając dla niego Milika, a w zamian zapewniając sobie usługi konkretnego napastnika na pół roku - tego się na pewno nie dowiemy. Jednak biorąc pod uwagę włoskie układy transferowe, których Hiszpan jeszcze niedawno był częścią, nie jest to aż tak niewiarygodny scenariusz.
L’Equipe ten transfer określiło wprost jako “środek tymczasowy”, założenie przy transferze było jasne - przez pół sezonu były piłkarz Napoli miał zrobić na boisku co w jego mocy, żeby pomóc OM, odbudować się, odzyskać rytm gry, a potem odejść z Marsylii do klubu “docelowego”. Na dziś pytanie jest tylko jedno - czy już z kimś w pełni się dogadał, czy wciąż rozważa różne oferty. A tych nie powinno zabraknąć.

Transfer w cenie wypożyczenia

Ze względu na koronawirusa rynek transferowy to dziś inna bajka. Kluby mają ogromne problemy. Żeby pokazać ich skalę, “La Gazzetta dello Sport” oszacowała ostatnio, że tylko w sezonie 2019/20 drużyny z Serie A straciły łącznie aż 754 miliony euro. To oczywiście musi przełożyć się na ceny i możliwości transferowe drużyn, które coraz częściej szukają wymian piłkarzy, by - lekko zawyżając wyceny kart - zapewnić sobie konkretne wpływy, gotowe do wykazania w księgach finansowych.
Dlatego piłkarz pokroju Arkadiusza Milika, sprawdzony w Serie A, za cenę zaledwie 12 milionów euro, to wręcz ogromna promocja na rynku. Dla porównania, Leonardo Pavoletti przechodząc do Napoli kosztował aż 18 milionów euro, a ten sam klub ściągnął także Andreę Petagnę, płacąc SPAL 16.5 miliona. Giovanni Simeone przeszedł za 15 milionów euro do Cagliari, a wcześniej kosztował Fiorentinę aż 17 milionów. Zresztą, dość powiedzieć, że Juventus za samo roczne wypożyczenie Alvaro Moraty wyłożył zaledwie dwa miliony mniej, niż miałaby kosztować karta Arkadiusza Milika.
Trudno się więc dziwić, że odżyły doniesienia o transferze do “Starej Damy”. Oczywiście prawdopodobnie Milik nie miałby pełnić tam roli głównej “dziewiątki”, tylko być piłkarzem w rotacji. A jak pokazał ten sezon, Juventusowi ewidentnie brakowało jeszcze jednej strzelby w ataku. Z przymusu próbowano tam upchnąć Dejana Kulusevskiego, jednak było widać, że Szwed nie odnajduje się tej roli i dusi ona jego potencjał.
Na papierze to wręcz idealny ruch. Kwota transferu - wręcz promocyjna jak na takiego piłkarza. Wymagania płacowe także niewygórowane.
- Arkadiusz Milik jest bardzo chciwy - tak określiło jego żądania finansowe “Foot Mercato”, jednak to opinia oderwana od rzeczywistości. Podano, że Polak oczekuje około 4 milionów euro razem z bonusami, a to zarobki na poziomie tych, jakie oferowały mu latem Napoli, Juventus, czy Roma. Czyli po prostu rynkowe - tyle w Turynie zarabia chociażby Federico Bernardeschi. Więcej dostaje Alex Sandro (6), natomiast Aaron Ramsey i Adrien Rabiot mają kontrakty na poziomie 7 milionów euro.
W porównaniu do Alvaro Moraty, gdzie opcje to wykup za 40 milionów lub wypożyczenie na kolejny sezon znów za 10 milionów euro, Milik to dla “Juve” wręcz okazja. Zwłaszcza, że Polak ma dopiero 27 lat. W teorii właśnie wchodzi w najlepszy etap kariery, a dzięki niskiej kwocie transferu i amortyzacji, Juventus potencjalnie mógłby nawet po jednym czy dwóch sezonach porządnie zarobić na jego karcie, sprzedając go dalej. W obliczu kryzysu finansowego w klubie byłby to więc transfer bardzo opłacalny - nie tylko pod kątem poszerzenia składu, ale przede wszystkim finansowym. A plusvalenza, koszt karty, potencjalny zarobek i możliwość wymiany z zyskiem w księgach to słowa klucze w działaniu obecnych dyrektorów Juventusu.
Wszystkie znaki na niebie, ziemi i w prasie wskazują na to, że “Stara Dama” będzie musiała w najbliższym czasie zaciskać pasa, a skład Juventusu ewidentnie wymaga choć małej przebudowy, sam atak zaś poszerzenia. Słychać chociażby o planach ściągnięcia Robina Gosensa czy Manuela Locatellego, którzy razem z Milikiem mieliby latem przenieść się do Turynu. I biorąc pod uwagę okoliczności, naprawdę trudno dziwić się prasowym doniesieniom, że włoski gigant chciałby sprowadzić do siebie Arkadiusza Milika.
Zwłaszcza, że regularnie pojawiają się doniesienia o tym, że Juventus rozważa odejście Paulo Dybali i zrezygnowanie z dalszego wypożyczenia Alvaro Moraty. Słychać także, że przyszłość Ronaldo w Turynie stoi pod znakiem zapytania. Tymczasem podaż porządnych napastników jest obecnie dość marna, co pokazało chociażby ostatnie lato, kiedy “Stara Dama” w ostatniej chwili wypożyczyła wspomnianego Moratę, a zimą w kontekście uzupełnienia składu pojawiały się nazwiska Fabio Quagliarelli czy Graziano Pelle.
Nie dość, że Arkadiusz Milik jest wyjątkowo tani i będzie można na nim w dłuższej perspektywie zarobić, to jeszcze pewnie swoje zrobi na boisku i strzeli kilka bramek. A jeśli doniesienia o Juventusie to tylko plotka? Cóż, na takich warunkach z chętnymi nie będzie problemu. Roma czy Milan na nadmiar porządnych dziewiątek nie narzekają.

Przeczytaj również