Mit włoskiej "ziemi obiecanej". Serie A jednak za mocna dla większości Polaków

Mit włoskiej "ziemi obiecanej". Serie A jednak za mocna dla większości Polaków
Antonio Balasco / shutterstock.com
A miało być tak pięknie... 16 Polaków zarejestrowanych w klubach Serie A sprawia, że jesteśmy jedną z najliczniejszych (dokładnie szóstą) grup obcokrajowców na włoskiej ziemi. Żeby jeszcze podkręcić temperaturę dodajmy, że 14 z nich jest członkami pierwszej reprezentacji. Robi się ciepło? To dorzućmy jeszcze trochę do pieca - w meczu z Portugalią (prawie) połowa pierwszej jedenastki składała się z piłkarzy zarabiających na chleb na Półwyspie Apenińskim.
Chcąc czy nie chcąc, rozgrywki Serie A z automatu muszą zainteresować polskiego kibica. Latem obserwowaliśmy kolejny przyrost naszych rodaków, chcących walczyć z Juventusem czy Napoli o zdobycie scudetto. Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Dalsza część tekstu pod wideo
Smakowite „kąski”, które mieliśmy na talerzu w postaci Milika, Zielińskiego czy Kownackiego, z każdym kęsem okazują się coraz bardziej mdłe i przereklamowane. Na szczęście w tym całym piłkarskim bigosie znalazło się parę rarytasów, które mimo nieprzekonującego (początkowo) wyglądu, okazały się przysłowiowym „niebem w gębie”. Czy polskie rodzynki sprawdziły się we włoskim garnku?
 
NA MINUS

Piotr Zieliński (Napoli)

Poznęcajmy się trochę nad „Zielem”. Nad tą legendarną „dyszką” naszej kadry, nad naszym „niespełnionym talentem”, nad piłkarzem, o którym podobno śni i marzy Jürgen Klopp. Zresztą statystyki nie mogą kłamać, Zieliński swoimi podaniami i strzałami sieje postrach chyba tylko na treningach.
Przyznaję się bez bicia - ja już na Zielińskiego nie mogę patrzeć. Nie mogę już słuchać o tym, że dobra gra to kwestia jego głowy, mentalności, młodego wieku, migreny, suszy w Afryce czy szalejącej inflacji w Zimbabwe.
Co rok widać, słychać i czuć zewsząd, że Piotrek podbije Serie A. Że klauzula wykupu to 60, 100, 150 mln euro. Ja nie wiem czy bym dał dziesięć. Zieliński nic nie wnosi ani do kadry, ani do Napoli. Błyszczy co 5 mecz (tzn. zagra na średnim poziomie rozgrywających ligi włoskiej), pozostałe 4 spotkania blokując miejsce w wyjściowym składzie. I niestety, nie widać u niego szansy na jakąkolwiek poprawę.
W naszej kategorii „na minus” zasłużył bezapelacyjnie na pierwsze miejsce. Czy może być gorzej? Może, bo akurat jedno trzeba Zielińskiemu przyznać - w Neapolu szanse dostaje regularnie i gra w każdym meczu. Mniej lub więcej, ale gra. Ale wszystko, co dobre może się wkrótce skończyć.

Arkadiusz Reca (Atalanta)

Były piłkarz Wisły Płock spotkałby się z mniejszą krytyką, gdyby nie grał regularnie w reprezentacji. Bo można zrozumieć, że zmieniając kraj, język i kulturę gry w piłkę, potrzeba trochę czasu na aklimatyzację (uwielbiamy to słowo!). Co prawda jest to smutne, że taki Piątek pokonał tę samą drogę jak Reca i jakoś słowem nie wspomniał o czasie potrzebnym na adaptację, ale ok, nie każdy musi od razu błyszczeć w nowym towarzystwie.
Bardziej bolą nas decyzje selekcjonera, że nie dał nam szans występu w kadrze mimo statystyk identycznych jak te, które wykręca w Bergamo nasz lewy obrońca. Bo ja również legitymuję się 0 bramkami, 0 asystami i 0 minutami spędzonymi na boiskach Serie A, a Jerzy Brzęczek dalej do mnie nie zadzwonił.
Ze względu na słynną „aklimatyzację”, dajemy Recy jeszcze trochę czasu. Czasem wystarczy czyjaś kontuzja, niedyspozycja czy słabszy mecz konkurenta żeby wskoczyć w jego miejsce i już go nie oddać. Czego Arkowi serdecznie życzymy, bo jeśli przez kolejne pół roku we Włoszech nie powącha murawy, to zepchnie z „tronu przegrywów” Piotra Zielińskiego.

Dawid Kownacki (Sampdoria Genua)

8 bramek i 3 asysty w ciągu 921 rozegranych minut w zeszłym sezonie musiały napawać kibiców optymizmem przed kampanią 18/19. Tymczasem „Kownaś” każdy mecz w Serie A zaczyna na ławce rezerwowych, a jego najdłuższy występ zakończył się na 29 minutach.
Kapitan naszej młodzieżówki znalazł się w bardzo skomplikowanej sytuacji. W ekipie Michniewicza strzela jak na zawołanie, we Włoszech średnią minut potrzebnych na zdobycie gola pogorszył tylko nieznacznie (w sezonie 17/18 trafiał co 115 minut, a w bieżącym co 152 minuty), a Marco Giampaolo i tak nie chce na niego stawiać. Jedyną formą pocieszenia są dla niego spotkania w Pucharze Włoch, gdzie gra więcej niż kwadrans/pół godziny.
Być może powodem problemów „Kownasia” jest ciąża jego partnerki. W końcu Dawid to młody, 21-letni chłopak, dla którego oczekiwanie na potomka jest na pewno sporym przeżyciem. A być może jako człowiek lubiący media społecznościowe, nie mógł znieść braku możliwości pochwalenia się tym wydarzeniem. Na szczęście bramka zdobyta w spotkaniu ze SPAL zdjęła z niego tę presję.
Złośliwości złośliwościami, ale gratulujemy Dawidowi rychłego zostania ojcem. Na pewno odciąży to jego psychikę i pozwoli skupić się tylko i wyłącznie na grze w klubie i w kadrze. No i przypominamy, że metryka (21 lat) pozwala mu jeszcze na nazywanie się młodym, rozwijającym talentem (prawda, Panie Zieliński?).

Bartłomiej Drągowski (Fiorentina)

Gdybyśmy rok temu pisali artykuł o tym, kto powinien zmienić klub, aby grać więcej, moglibyśmy skopiować tekst i wkleić go tutaj. Niestety nie pisaliśmy, więc zrobimy to teraz i wykorzystamy go za to w przyszłym roku.
3 lata we Fiorentinie i 7 występów w pierwszym zespole. Biorąc pod uwagę wiek Bartka i jego (kiedy to było?) występy w naszej lidze, trzeba się zastanowić co się z tym chłopakiem dzieje? Dlaczego nie idzie na wypożyczenie? Nie rozwiąże kontraktu i nie podpisze z kimś innym?
Jak wiemy, Polska bramkarzami stoi. Wielu dobrych golkiperów przeklina czasy bieżące, bo mimo bycia na niezłym poziomie, nie jest w stanie walczyć z takimi postaciami jak Fabiański i Szczęsny. Ten drugi może być jeszcze zmorą Drągowskiego, o ile za chwilę nie zapomnimy w ogóle o wiecznie rezerwowym Fiorentiny. Jeśli Bartek nie zacznie zaraz na poważnie grać w piłkę, to jego przekleństwem będą dodatkowo panowie Bułka i Grabara.

Michał Marcjanik (Empoli)

Niejeden kibic zapyta: kto? To we Włoszech gra jakiś Marcjanik? I to w Serie A?
Ano, gra to dużo powiedziane. Ale jest taki chłopak, nie najmłodszy już zresztą, bo 23-letni (może kolejny talent po Zielińskim?), który w barwach Arki Gdynia prezentował się na tyle solidnie, że podczas szału zakupu Polaków do Włoch zdecydowało się na niego Empoli. No i fajnie, można się pochwalić tak jak jedenaście innych ekip Serie A posiadaniem piłkarza wychowanego nad Wisłą.
Michał Marcjanik może przybić sobie piątkę z Arkiem Recą, a nawet poczuć się lepszym od reprezentanta Polski, bo w trakcie trwania rundy jesiennej tylko raz nie zmieścił się w meczowym protokole (czyt. nie było go nawet na ławce). Reca przeplatał ławkę z trybunami, więc pozycja stopera wydaje się być minimalnie lepsza. Cóż, marne to pocieszenie…

Łukasz Teodorczyk (Udinese)

„Teo” ma największy potencjał, aby opuścić niechlubne grono polskich rozczarowań. W każdym klubie, w którym grał, potrafił w końcu „odpalić” i udowodnić, że umiejętności ma nieprzeciętne. W Udinese w roli jokera nie spisał się zbyt dobrze, z drugiej strony dostał łącznie tylko 237 minut.
Na pewno przed sezonem oczekiwano od niego więcej. W końcu jest to doświadczony gracz, który zakładał koszulki klubów porównywalnych lub nawet silniejszych od „Udine”. Pierwszą próbę Teodorczyk zawalił, na drugą przyjdzie mu czekać do rundy rewanżowej. Oby dopisało mu zdrowie, bo papiery na zdobycie kilkunastu bramek w sezonie na pewno ma.

Bartosz Salamon (Frosinone)

Bartek wszedł kiedyś na wysoki szczyt (AC Milan), dzięki któremu drogę na sam dół ma bardzo długą. I co sezon rozmienia swój talent na drobne, ale w taki sposób, że jeszcze go z oczu nie straciliśmy. Wystarczy popatrzeć na jego transfery:
AC Milan→ Sampdoria→ Pescara→ Cagliari→ SPAL→ Frosinone
Salamon wydaje się być graczem za słabym na Serie A, ale za silnym na Serie B. W każdym klubie, do którego przeszedł powtarza swój stały schemat:
Pierwszy skład→ ławka rezerwowych→ transfer do słabszego klubu
I tak w koło Macieju. Ze SPAL wygryzł go Thiago Cionek (który mimo całej sympatii do niego drugim Lucio czy Davidem Luizem nie będzie), we Frosinone w pierwszych 8 na 9 spotkań zagrał od deski do deski tylko po to, by przykleić się do ławki rezerwowych na 2 miesiące.
Największym sukcesem Salamona w ostatnich miesiącach jest powrót na pierwsze strony gazet i ekrany telewizorów. Szkoda, że nie z powodów stricte sportowych, ale co tam. Nieważne co mówią, ważne że w ogóle mówią.
 
STABILNIE

Mariusz Stępiński (Chievo)

Napastnik z Werony prochu już nie wymyśli, ale też nie ma się czego wstydzić. Gra regularnie, strzelił bramki Juventusowi i Romie, a z 3 golami na koncie jest najlepszym strzelcem outsidera Serie A.
Cały zespół z miasta zakochanych zdobył w sumie 12 bramek. Tak więc Stępiński zdobył 25% wszystkich goli, co ukazuje jak ważny jest dla 20. ekipy Serie A. W kreowaniu sytuacji koledzy z drużyny nie są szczególnie dobrzy, dlatego też każde skierowanie piłki do siatki przeciwnika staje się świętem.
Zmiana otoczenia pozwoliłaby Stępińskiemu uwolnić skrywany w nim potencjał, który nasz napastnik nie wątpliwie ma. I nad skorzystaniem z jego umiejętności zastanawiają się już kluby mocniejsze od Chievo.

Arkadiusz Milik (Napoli)

Wydawało się, że Milik przez brak skuteczności zostanie zupełnie skreślony przez Carlo Ancelottiego. Ale Arek ma jedną, godną podziwu cechę - jest niesamowicie zawzięty. Kiedy wydaje się, że upadł i tym razem na pewno się nie podniesie, on na złość wszystkim wstaje i w kluczowym momencie zdobywa ważną bramkę. Tak jak choćby i w poniedziałek, kiedy uratował dla Napoli 3 punkty.
Sytuacja Milika w Neapolu nie jest wcale taka zła, na jaką kreują ją media. Owszem, nie jest w tej chwili napastnikiem pierwszego wyboru, ale na ten moment już wyrównał swoje osiągnięcia z poprzednich sezonów Serie A (po 5 bramek), a przed nim jeszcze 24 spotkania.
Chcąc nie chcąc, będąc zawodnikiem wicemistrza Włoch Milik musi wrócić do walki o „pole position”. Jeśli nie uda mu się odbudować swojej pozycji, kolejnym krokiem będzie zmiana ekipy na słabszą (i relegacja do naszego zestawienia „na minus”). Jeśli jednak znów pokaże wszystkim, że się mylili, czeka go powrót na europejskie salony i awans w naszym zestawieniu.

Thiago Cionek (SPAL)

Żaden z Polaków nie pasuje w tym sezonie tak bardzo do określenia „stabilny” jak Thiago Cionek. W SPAL nie zagrał tylko w jednym spotkaniu (zaraz czeka go drugie, karne za czerwoną kartkę), wszystkie zaczynając od pierwszej minuty.
Co prawda rozliczamy piłkarzy za ich grę w lidze włoskiej, a nie w polskiej kadrze, ale urodzony w Kurytybie obrońca na pewno zasługuje na pochwałę za jego profesjonalne podejście i szacunek do gry z orzełkiem na piersi.
A Leonardo Semplici ustalanie składu zaczyna właśnie od niego. I zapewne tak jak i my zdaje sobie sprawę, że drugim Glikiem ani nawet Wałdochem nie będzie, ale ma też pewność że Thiago go nie zawiedzie. Popełnia błędy jak każdy (czerwona kartka z Empoli, nieupilnowanie Kownackiego w Pucharze Włoch), ale robi co może, aby być solidnym defensorem. Tak więc stabilnie z małym plusikiem.

Paweł Jaroszyński (Chievo)

Raz gra, raz nie gra. Ale jest lewym obrońcą (nominalnie) i rozegrał w Serie A już kilka spotkań, w przeciwieństwie do Arkadiusza Recy, który mimo to jest do kadry powoływany.
O Jaroszyńskim powiedzieć możemy niewiele, bo wbił się werońską przeciętność Chievo. Nikt nie oczekiwał od niego ciągłej gry w pierwszym składzie (chociaż bardzo byśmy chcieli, szczególnie ze względu na tę naszą nieszczęsną lewą obronę), nikt nie oczekiwał też że będzie zbawcą dla tego klubu. Może gdyby występował tylko na jednej pozycji (w tym sezonie zdążył już zagrać na środku obrony, jej lewej stronie, a także jako boczny pomocnik), byłoby z niego więcej pociechy?

Karol Linetty (Sampdoria)

Trzeci sezon gra w pierwszym składzie Sampdorii. I tyle możemy o „Karolku” powiedzieć. Gra swoje, niczym wielkim się nie wyróżnia, nikt już nie mówi, że dorósł czy nabrał tężyzny. Po prostu gra w średniaku Serie A i tyle. Jeśli czasem dorzuci coś od siebie (w formie bramki lub asysty), to raczej jest to efekt jego przeciętności niż umiejętności.
Jest dobrze, ale chcemy więcej. Dużo więcej. Czekamy na przebudzenie Linettego, bo legitymuje się naprawdę dobrymi papierami na grę (23 lata, 93 spotkania w Ekstraklasie i 76 w lidze włoskiej), ale wciąż czegoś mu brakuje.
 
NA PLUS

Wojciech Szczęsny (Juventus)

Nasza reprezentacyjna „jedynka” nie zaznała jeszcze goryczy porażki w tym sezonie. Taka sytuacja najbardziej cieszy właśnie bramkarza, bo zazwyczaj piłkarze grający na tej pozycji są pierwsi, do których kieruje się pretensje za meczowe klęski.
Presja, którą musiał znosić przed sezonem Szczęsny, była naprawdę ogromna. Zastąpienie Gianluigiego Buffona wydaje się być najtrudniejszym na świecie zadaniem dla golkipera. W dodatku na każde potknięcie Wojtka czyha „przyszłość włoskiej bramki”, czyli Mattea Perrin. Szczęsny wydaje się jednak mieć głęboko w poważaniu presję i konkurencję, odpowiadając nieprzychylnym mu głosom w najlepszy możliwy sposób - interwencjami na najwyższym poziomie.
W Serie A gra z wszystkimi, z którymi warto się wysilić. Pozostałe meczowe „ochłapy” oddaje konkurentom (Perrin zagrał z piętnastym wówczas w tabeli SPAL i osiemnastą Bolonią), a w LM wystąpił we wszystkich dotychczasowych spotkaniach. Scudetto jest niemal pewne (pomimo dopiero 14 kolejek za nami), a po cichu Szczęsny może marzyć o zostaniu kolejnym polskim bramkarzem, który podniesie puchar LM.

Bartosz Bereszyński (Sampdoria)

Przy Bereszyńskim był spory dylemat, dotyczący tego czy w tym sezonie gra „stabilnie” czy „na plus”. Na zachętę przydzielony został do tej drugiej kategorii z nadzieją, że spłaci okazane mu przez nas zaufanie.
Bartek prezentuje się świetnie w defensywie, obiecująco w ofensywie i przez cały czas utrzymuje wysoką formę. Mimo, że cały blok defensywny „Sampy” został przed sezonem przemeblowany, Bereszyńskiemu wydaje się nie sprawiać różnicy kto gra obok niego. Przeciwko komu zresztą też nie.
Czy już zimą będziemy świadkami wielkiego transferu „Beresia”? Niewykluczone. Inter dalej patrzy na prawego obrońcę pazernym okiem, a przecież nie tylko on interesuje się reprezentacyjnym następcą Łukasza Piszczka. A od transferu do Legii były skrzydłowy wydaje się nieustannie rozwijać i kto wie, w jakim klubie znajdzie się za kilka lat.

Łukasz Skorupski (Bologna)

Czy Bartłomiej Drągowski obserwuje swoich kolegów z Serie A? Polecamy wziąć przykład z Łukasza, który miał dość grzania ławy w Rzymie. Przechodząc do Bolonii wykonał jeden krok w tył, by od razu wykonać dwa kroki w przód.
Co prawda ze swoim nowym klubem broni się przed spadkiem (rękami i nogami), ale nie ma lepszego sposobu promocji bramkarza niż ostrzeliwanie go w każdym meczu z każdej możliwej strony (na pewno coś na ten temat wie Łukasz Fabiański za czasów Swansea). A Skorupski sukcesywnie buduje swoją markę jednego z najlepszych golkiperów na Półwyspie Apenińskim.
Pobyt w Romie, a następnie transfer (rekordowy w historii klubu) do Bologny świadczy o tym, że znawcy futbolu widzą klasę Łukasza. Kto wie, może znowu jakiś topowy klub będzie chciał wyciągnąć po niego ręce?

Krzysztof Piątek (Genoa)

O Krzysztofie Piątku powiedziano już wszystko. Że jest graczem solidnym wiedzieliśmy jeszcze za czasów Cracovii, dla której strzelał nogami, głową, stojąc, biegnąc czy siedząc.
Mimo to nawet najbardziej irracjonalni hurraoptymiści wspierani wróżbitą Maciejem nie przewidzieli tego, co Piątek wyczynia w Serie A. 8 kolejek z rzędu ze strzelonym golem, przebicie transferu Cristiano Ronaldo, 4 bramki w debiucie. Takiego startu musiał pozazdrościć nawet sam CR7.
Pobicie rekordu strzelonych przez Polaka goli w lidze włoskiej w trakcie jednego sezonu, bramka w debiucie kadrze. Nawet passa 5 meczów bez trafienia w żaden sposób nie wpływa na to, jak dziś postrzegamy Krzysztofa Piątka. Oby dalej utrzymał swoją formę, a my życzymy sobie więcej Krzysztofów Piątków w Serie A!
Adrian Jankowski

Przeczytaj również