Mógł grać w FC Barcelonie, a świętował rok bez gry. Hatem Ben Arfa wraca do wielkiej piłki

Mógł grać w Barcelonie, a świętował rok bez gry. Hatem Ben Arfa wraca do wielkiej piłki
Youtube
W ostatnich latach coraz popularniejsze stają się pełnometrażowe produkcje przedstawiające sylwetki konkretnych zawodników. Prawdziwym hitem na rynku kinematografii mógłby stać się film lub serial skupiony wokół przygód naszego dzisiejszego bohatera, Hatema Ben Arfy. Jego kariera nieustannie obfituje w niespodziewane zwroty akcji.
Tym razem los zaprowadził Francuza do malowniczego miasteczka Valladolid, w którym będzie reprezentował barwy miejscowych “Królewskich”. Ostatni raz 32-latek profesjonalnie grał w piłkę ponad pół roku temu, jednak jego przejście do La Liga wzbudza ogromne emocje. Powodów ekscytacji z nim związanej jest wiele.
Dalsza część tekstu pod wideo

Krnąbrne dziecko

Ben Arfa to przede wszystkim zawodnik dysponujący naturalnym talentem, którego po prostu nie da się wypracować. Francuz urodził się po to, aby grać w piłkę i to w sposób widowiskowy, dryblując, wygrywając pojedynki, krótko mówiąc, ośmieszając rywali. Niecodzienny talent Hatema został dostrzeżony przez skautów jednej z najsłynniejszych szkółek we Francji, INF Clairefontaine.
O jakości tej akademii świadczy choćby fakt, że jednym z jej ostatnich adeptów był Kylian Mbappe. Po pewnym czasie i po wyróżniającego się Ben Arfę zgłosił się Olympique Lyon, który umożliwił nastolatkowi debiut w seniorskiej piłce. Hatem po raz pierwszy wystąpił w Ligue 1, mając na karku zaledwie 17 wiosen.
Przeskok z rezerw do pierwszej drużyny zupełnie nie wpłynął na styl Ben Arfy. Francuz nadal grał tak, jakby to były rozgrywki uliczne, a celem gry nieustanne mijanie kolejnych rywali. Niestety Ben Arfa uwielbiał wchodzić w pojedynki nie tylko z rywalami, o czym świadczy sytuacja z treningu Lyonu, gdy pobił się z… partnerem z drużyny, Sebastienem Squilaccim.
Bójka zainicjowana przez Ben Arfę skłoniła Jean-Michela Aulasa do pozbycia się utalentowanego zawodnika, po którego zgłosiła się Marsylia. Na Stade Velodrome Francuz mógł przeżyć zjawisko deja vu. Kilka udanych sezonów i bardzo dobra boiskowa forma, która niestety szła w parze z konfliktem, tym razem z trenerem OM.
Didier Deschamps w pewnym momencie odsunął Ben Arfę od pierwszej drużyny, zatem Hatem musiał po raz kolejny szukać szczęścia w innym klubie. Tym razem padło na Newcastle. Zmiana otoczenia zupełnie nie wpłynęła na Ben Arfę. Dla niego nadal liczyła się gra oparta na szybkości, dryblingu, technicznych popisach rodem z konsoli.

Camp Nou na wyciągnięcie ręki

Francuz był niepodważalnym liderem “Srok”, jednak, jak to w przypadku Ben Arfy bywa, szło aż nazbyt dobrze, zatem pomocnik sam postanowił dołożyć sobie problemów. Przed startem sezonu 2014/15 Hatem zjawił się w ośrodku treningowym Newcastle z nieco większym “inwentarzem”, niż wcześniej.
Przy St James’ Park nikt nie miał ochoty udzielać Ben Arfie lekcji wychowawczych, zatem od razu odesłano Francuza do ojczyzny, konkretnie do ekipy Nicei. Nowy klub, nowe otoczenie, nowe wyzwania, toteż Ben Arfa znów nie tracił czasu na rozkochanie w sobie kibiców.
Już w pierwszym sezonie na Lazurowym Wybrzeżu ofensywny pomocnik zdobył 18 bramek i 7 asyst, ponownie stając się jedną z największych gwiazd całej ligi. Usługami zjawiskowego Francuza zainteresowała się nawet wielka Barcelona.
Stety bądź niestety, negocjacje ostatecznie spełzły na niczym, a “Blaugrana” postanowiła powierzyć szansę młodym Munirowi i Sandro. Tak łakomy kąsek na rynku transferowym jednak nie mógł pozostać w Nicei. Finalnie Hatem przywdział barwy PSG i nie bójki czy nadwaga, ale właśnie to był jeden z jego największych błędów w karierze.

Wojna z Emerym

Ben Arfa to zawodnik, który zawsze mówi, co myśli. Szczerość jest bardzo ważna w kontaktach międzyludzkich, jednak w świecie piłki czasem trzeba wiedzieć, kiedy trzymać język za zębami. Przekonaliśmy się o tym po pamiętnej “remontadzie” Barcelony, która w spektakularny sposób wyeliminowała PSG. Ben Arfa, obserwujący tamto spotkanie z wysokości ławki rezerwowych, obarczył winą za porażkę szkoleniowca paryżan, Unaia Emery’ego:
- Nawet z najlepszym składem na świecie Emery nigdy nie dojdzie do ćwierćfinału Ligi Mistrzów - komentował francuski pomocnik.
Emery nie odniósł się publicznie do ostrej wypowiedzi swojego podopiecznego, jednak Ben Arfa nie musiał długo czekać na konsekwencję swoich słów. Od tamtej pory Hatem ani razu nie znalazł się w kadrze meczowej PSG. Emery postawił na Ben Arfie krzyżyk, chociaż sam poszkodowany niezbyt się tym przejął.

On wciąż to ma

Całkowity brak rytmu meczowego nie zniechęcił włodarzy Rennes, którzy przed startem ubiegłego sezonu zdecydowali się zakontraktować niechcianego w stolicy Ben Arfy. A Hatem, jak to Hatem, znów udowodnił, że jest zawodnikiem o ponadprzeciętnych umiejętnościach. Nawet okrągły rok bez gry nie wpłynął na obniżenie jakości 32-latka.
Umowa łącząca Ben Arfę z Rennes obejmowała tylko jedną kampanię i, mimo okazałej formy Francuza, nie zdecydowano się na prolongatę. Grzeszki Hatema z przeszłości odstraszały potencjalnych nabywców przez pół roku, aż wreszcie pomocną dłoń do pomocnika wyciągnął Real Valladolid.
Klub z Estadio Jose Zorrilla niezwłocznie potrzebował wzmocnień w linii ataku, ponieważ w 22 dotychczasowych kolejkach zdobył zaledwie 18 bramek. Budżet właściciela klubu, słynnego Ronaldo Nazario i jego współpracowników nie jest z gumy, zatem podjęto znikome ryzyko, angażując za darmo bezrobotnego Hatema Ben Arfę.
I choć Francuz to piłkarz, który w swojej karierze popełnił niezliczoną ilość pomyłek, nie mogę się doczekać jego debiutu na Półwyspie Iberyjskim. Ben Arfa w każdym kolejnym klubie zaczynał z wysokiego C, notował bramki, asysty, wyróżniał się na tle swoich partnerów.
Problemy zawsze pojawiały się po kilku miesiącach, gdy były zawodnik PSG myślał, że osiągnął już wszystko i cały świat powinien legnąć u jego stóp. Ten moment zapewne prędzej czy później nastanie również w Hiszpanii.
Na razie warto jednak po prostu przyglądać się poczynaniom Francuza w nowych barwach, ponieważ Ben Arfa w formie to jeden z, nie bójmy się tego powiedzieć, najprzyjemniejszych graczy do oglądania na tej planecie. Dla takich zawodników, jak on kibice w ogóle przychodzą na stadion. Można go kochać, można nie znosić, ale trzeba podziwiać jego talent.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również