Mówił o "frajerach", wygrał tylko raz, został zwolniony. "Największy błąd? Może za dużo pracy" [NASZ WYWIAD]

Mówił o "frajerach", wygrał tylko raz, został zwolniony. "Największy błąd? Może za dużo pracy" [NASZ WYWIAD]
Krzysztof Dzierzawa / pressfocus
Mateusz - Hawrot
Mateusz Hawrot06 Mar · 20:02
- Powiedzieć, że jesteśmy frajerami, to nic nie powiedzieć - irytował się Dariusz Marzec po porażce jego Podbeskidzia z Odrą Opole. O tych słowach trenera zrobiło się głośno, a on sam niedługo później stracił pracę. W Bielsku pracował zaledwie przez sześć ligowych kolejek. Teraz po raz pierwszy po zwolnieniu zabrał głos. - Byliśmy ze sztabem w nieodpowiednim momencie w nieodpowiednim miejscu - słyszymy.
Mniej niż cztery miesiące trwała praca Dariusza Marca w roli trenera Podbeskidzia Bielsko-Biała. Doświadczony szkoleniowiec został zwolniony jako pierwszy w nowej rundzie - klub pożegnał go już po trzecim ligowym spotkaniu w 2024 r. Podczas pobytu w Bielsku Marzec w sześciu kolejkach wygrał tylko raz i wykręcił średnią punktową zaledwie 0,67 pkt na mecz. Jego zwolnienie nie było zaskoczeniem, szczególnie że atmosfera w klubie od dawna jest nerwowa.
Dalsza część tekstu pod wideo
Emocji nie brakowało też wokół samej drużyny, bo po porażce z Odrą Opole 24 lutego trener Marzec wybuchł na konferencji prasowej. Wypalił, że są “frajerami” i wściekał się na rezerwowego Samuela Nnoshiriego, którego zmianę (niewiele ponad dziesięć minut gry) nazwał “sabotażem” i poinformował o zesłaniu go do rezerw. A nie była to pierwsza mocna opinia trenera w trakcie pracy w Podbeskidziu. Gdy “Górale” grali zimowy turniej halowy w Spodku, Dariusz Marzec mówił dla Kanału Sportowego o tym, że niektórym w składzie “brakuje charakteru i umiejętności”.
A czego zabrakło, by 54-latek kontynuował pracę w Bielsku-Białej? Co sądzi o swoim zwolnieniu? Kiedy i dlaczego jego zdaniem mógł stracić stanowisko już wcześniej? Jaki popełnił największy błąd? Co sądzi o słynnym już wystąpieniu na konferencji prasowej i jak wyglądały kulisy tej sytuacji omawiane z zespołem w szatni? Zapraszamy na zapis barwnej rozmowy z Dariuszem Marcem, który był gościem programu I LIGA RAPORT na kanale Meczyki.pl na YouTube.
MECZYKI.PL: Panie trenerze, zasłynął pan konferencją po meczu z Odrą Opole, gdzie padły słowa: “powiedzieć, że jesteśmy frajerami, to nic nie powiedzieć”. Czy trener tych słów żałuje, czy przepraszał drużynę, czy może inaczej odbiera tę sytuację?
DARIUSZ MARZEC, BYŁY TRENER PODBESKIDZIA: Nic nie żałuję. Nie przepraszałem. Rozmawialiśmy na ten temat z zespołem. Przede wszystkim: kto to jest frajer? To nowicjusz, ktoś niedoświadczony. I tak zachowaliśmy się w tych pierwszych dwóch meczach nowej rundy. Z Resovią mieliśmy praktycznie wszystko poukładane, prowadziliśmy, a nagle straciliśmy dwie bramki i mecz się odwrócił. Zachowaliśmy się jak nowicjusze. A co do konferencji po meczu z Odrą: taka narracja była w szatni. Piłkarze sami tak mówili. Ci, co grali w piłkę, znają szatnię - myślę, że to jest chleb powszedni. Jeśli coś nie wyjdzie, to używa się słów, które nie każdemu mogą się podobać, ale do każdego dotrą. Za powiedzenie tego w szatni nikt się nie obraża. A właśnie w ten sposób zgubiliśmy punkty.
Rozmawialiśmy jeszcze na temat konferencji na drugi dzień. Taka narracja była w szatni. A my robimy wielką chryję z rzeczy, które są normalne, jeśli chodzi o piłkę nożną. Ja uważam, że powinno się nazywać rzeczy po imieniu.
Wspomniana konferencja i słowa trenera TUTAJ, od [7:05].
Trenerze, zgadzamy się, że niektóre rzeczy powinny zostać nazwane wprost, natomiast nie uważa pan, że jednak powinny też zostać w szatni? Widać, jaki te słowa miały wydźwięk. Czy w którymś momencie tej konferencji lub po niej stwierdził pan, że trochę przesadził?
Ja powiem jedno: zawsze jestem szczery. Ukazywały się artykuły, w których była pisana nieprawda, że "straciłem szatnię". Nie. Proszę się zapytać tych chłopaków. W każdym zespole, w którym byłem, ta szatnia była bardzo mocno zbudowana. Gdyby w Stali Mielec nie było mocnej szatni i relacji między mną a zawodnikami, nie zrobilibyśmy awansu. To samo - mocna szatnia - było w Arce Gdynia i Podbeskidziu.
Okej, punkty mnie nie bronią. To jedna rzecz. Natomiast wszystko nazywaliśmy po imieniu, byliśmy szczerzy, ja byłem mega szczery wobec zawodników. Też powiedziałem im w szatni następnego dnia, że jeśli ktoś w tym momencie czuje się nie w porządku, że wybrzmiało to zbyt mocno, to ja przepraszam. Odpowiedzieli mi: nie no, trenerze, rozmawiamy ze sobą, to normalna rzecz.
Ale wie pan, jakie są to przeprosiny, jeśli rozpoczyna się je od "jeśli..."
Prosta sprawa. Rozmawialiśmy o tym w szatni po zejściu z boiska, te słowa z konferencji padły najpierw w szatni. Gdy jestem z drużyną, staram się nawiązać więź, jestem człowiekiem bezpośrednim, szczerym. Tego mi nikt nie odbierze. Może to czasami boleć, mnie też nieraz bolą pewne rzeczy, jednak uważam, że tak się powinno budować relacje z zawodnikami. Nie na kłamstwie i obłudzie, a na prawdzie.
Czy gdyby nie ta konferencja, dalej byłby pan trenerem Podbeskidzia? Mogło to zaważyć?
Dzisiaj z perspektywy tych trzech i pół miesięcy uważam - nawet jeden z moich asystentów ładnie to sformułował: byliśmy w nieodpowiednim momencie w nieodpowiednim miejscu. A dlaczego? Kiedy zostałem zatrudniony, prezesem był pan Bogdan Kłys. On mnie zatrudniał razem ze Sławomirem Cienciałą i Markiem Sokołowskim. Dwa tygodnie po rozpoczęciu mojej pracy przyszedł nowy prezes, który zaczął nowe porządki. I ta pierwsza rozmowa z nim była taka, że gdybym nie wygrał 17 grudnia ze Zniczem Pruszków, to już wtedy by mnie nie było w klubie. Inny z asystentów, który dłużej był w Podbeskidziu, mówił mi: trenerze, tu kiedyś zwolnili trenera po trzech meczach. Ja mówię: niemożliwe, nie róbmy hecy, dopiero zaczynamy pracę, co my możemy zrobić? A on: naprawdę, ileś lat temu tak było.
Stąd też ja wiedziałem, że siedzę na "mega bombie". Ludzie, którzy mnie zatrudniali, odeszli. W ich miejsce przyszło nowe rozdanie, w którym mnie nie było. Nie powiem, że nie było wsparcia, bo pojechaliśmy zimą na obóz, te rzeczy, o które poprosiłem, prezes jak najbardziej dawał, natomiast każdy mecz to było podejście "już cię nie ma".
A jeśli chodzi o to wsparcie, to gdy trener prosił o konkretnych zawodników, to podejście z góry było pozytywne czy raczej prezesi mówili, że mają swoją wizję? Dodajmy, że od zimy swoje role w klubie - nie wiemy jakie, nie zostało to przedstawione - pełnili Kamil Kosowski i Marcin Kuźba.
Powiem tak : do dnia dzisiejszego czekamy jeszcze na dwóch zawodników. Mam nadzieję, że Jarek Skrobacz (następca Marca - przyp. red.) się doczeka. Nie chcę na nikogo zrzucać winy. Oczekiwaliśmy na dwóch piłkarzy. A z tych, których przyszli, widać dziś, że nie wszyscy są gotowi. Rozpoczęcie wiosny w momencie, w którym żegnamy dziewięciu zawodników, a przychodzi sześciu nowych, w tym dwóch na sam koniec przygotowań, i budujemy coś, to umówmy się, że na wszystko trzeba czasu. A trener nie ma czasu, ja zdaję sobie z tego sprawę. Próbowaliśmy jednak jak najwięcej z tego wyciągnąć.
A w tych dwóch meczach z Resovią i Odrą niewiele brakowało. Mecz z Resovią był pod kontrolą. Dziś się mogę uśmiechać, ale czy wygrana tam dałaby spokój? Nie dałaby spokoju. Pewnie gdybym dalej był trenerem i przegrał bądź zagrał taki mecz w Sosnowcu na remis, to też by mnie nie było. Od początku nie miałem spokoju. Ten miecz nade mną wisiał.
Dariusz Marzec w meczu Podbeskidzie - Resovia
Krzysztof Dzierzawa / pressfocus
A jaki największy błąd pan popełnił przez te niecałe cztery miesiące pracy w Podbeskidziu?
Dobre pytanie. Powiem tak: może byłem głupi, że za dużo pracowałem? Nawiązuję do sytuacji, w której w styczniu czy lutym dzwoniłem do żony i mówiłem: Kasiu, już idę do domu. W klubie byłem po 7 i wychodziłem po 20. Mówiłem jej: idę, 12 godzin za mną, już wystarczy. A żona na to: ty jesteś głupi, tyle pracujesz, a po trzech miesiącach cię zwalniają. I potem to właśnie nastąpiło. Dlatego to chyba był największy błąd. Bielska-Białej poza stadionem nie zobaczyłem, gdzieś tam jedynie góry z daleka. I tyle z tego miałem.
Możemy mówić o długości pracy, ale jednak żyjemy w takich realiach, że liczy się jakość, a nie liczba godzin pracy. A pan jednak na sześć meczów wygrał tylko jeden i jeden zremisował.
Zgodzę się w stu procentach. Punkty bez dwóch zdań mnie nie bronią.
A gra? Był pan zadowolony z gry?
W pięciu kolejnych meczach zdobywaliśmy bramkę. Jest to jakiś pozytyw. Bramki też traciliśmy, tu było najwięcej do zrobienia. Zawodnicy nie spełniali pewnych założeń taktycznych, m.in. przy stałych fragmentach gry. Traciliśmy głupie gole. W moim ostatnim meczu, z Motorem Lublin, dobrze wyglądaliśmy. Równie dobrze mogliśmy ten mecz wygrać czy zremisować. Przegraliśmy też po błędzie sędziów.
Ja zawsze patrzę na pozytywy. W ostatnich meczach przebiegaliśmy po 115 km. Ktoś mówił, że mało biegamy. Czy to jest mało? Myślę, że to dobry wynik. Punkty się jednak nie zgadzały, nad tym pracowaliśmy, by było lepiej. Dlatego też zmieniałem ustawienie i zmieniałem personalnie zawodników. Bo kto popełniał te błędy? Indywidualnie zawodnicy. I patrząc na to, że straciliśmy np. bramkę z rzutu karnego, kiedy to Abate, kryjąc jeden na jeden w polu karnym, ewidentnie pcha zawodnika, który niczym nie zagrażał, to tutaj mieliśmy wiele do poprawy, jeśli chodzi o odpowiedzialność piłkarzy na boisku. To zbyt wiele kosztowało.
A jak wyglądała sytuacja Samuela Nnoshiriego, który został zesłany do rezerw w trakcie konferencji prasowej?
Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Spójrzmy: mamy zespół, który ma nóż na gardle i walczymy o punkty jak ryba o wodę. Każdy z zawodników dostaje w okresie przygotowawczym po równo minut, by się zaprezentować i udowodnić swoją przydatność do drużyny. Każdy, aż do ostatnich sparingów. Samuel był bardzo blisko pierwszego składu, natomiast w mojej ocenie przegrał tę rywalizację z Bidą, Banaszewskim czy Sitkiem. Siedział więc na ławce rezerwowych. Po pierwszym meczu zauważyłem u niego frustrację, ponieważ w ogóle nie wszedł. A w tym z Odrą wszedł i wszedł jak za karę. Nie wszedł pomóc zespołowi, który walczy o wszystko, walczy o byt, o ludzi, którzy tam pracują, bo umówmy się, przy spadku część ludzi traci pracę i...
Tylko że on wszedł na dziewięć minut.
I możecie zobaczyć, jak on wyglądał. Były od razu zarzuty do mnie, jak ja mogłem wpuścić takiego zawodnika. Będąc sprawiedliwym wobec chłopaków, ja reaguję prosto: idziesz do drugiej drużyny, zastanów się nad sobą, zastanów się, czy chcesz być w tej drużynie, czy jesteś w stanie jej pomóc i dać z siebie wszystko, czy też nie. On później by wrócił. Ale to był ten moment na zastanowienie i pokazanie zespołowi: panowie, nie tolerujemy czegoś takiego. Inni, którzy weszli, potrafili dać serce, a nie zaprezentować się tak jak zaprezentował się Nnoshiri. Nie toleruję takich zachowań i staram się być sprawiedliwy wobec wszystkich.
Dariusz Marzec w meczu Podbeskidzie - Resovia
Krzysztof Dzierzawa / pressfocus
A czy pan jest zadowolony z okresu przygotowawczego? Odnoszę wrażenie, że w pana ocenie popełniono niewiele błędów, a jednak Podbeskidzie słabo weszło w tę rundę.
Rozróżnijmy pewne kwestie. Jeśli chodzi o to, jaką pracę wykonaliśmy, to była ona bardzo ciężka. Nawet nowi zawodnicy, którzy przyszli, powiedzieli, że nigdy w życiu tak dotychczas nie pracowali. I to musi procentować. Z czego jestem zadowolony? Okres przygotowawczy mieliśmy bardzo ciężki, a przeszliśmy go bez kontuzji. Żadnej kontuzji mięśniowej - naderwaniach, zerwaniach, naciągnięciach - u nas nie było. Były jedynie urazy mechaniczne. A jeśli chodzi o grę - oczywiście, że nie jestem zadowolony. Tu było sporo do poprawy. Uważam, że czas gra na korzyść Podbeskidzia. Zawodnicy, którzy doszli w ostatnim momencie, dopiero będą się zgrywali z drużyną. I to powinno procentować.
***
Cała rozmowa z Dariuszem Marcem poniżej od [1:07:45]:

Przeczytaj również