Na chłodno po kadrze: Jerzy Brzęczek melduje wykonanie zadania! Dwa oblicza reprezentacji Polski

Na chłodno po kadrze: Jerzy Brzęczek melduje wykonanie zadania! Dwa oblicza reprezentacji Polski
MediaPictures.pl
Mamy to! Reprezentacja Polski trzeci raz z rzędu wystąpi na wielkim turnieju rangi mistrzowskiej. Sześć punktów w meczach przeciwko Łotwie i Macedonii Północnej trzeba przyjąć z radością, ponieważ został wykonany plan nakreślony selekcjonerowi przez Zbigniewa Bońka. Ostatnie spotkania wcale jednak nie napawają optymizmem przed Euro 2020, bo nurtuje mnie pytanie zasadnicze: co dalej?
Już zawsze będę miał słabość do października, czemu raczej trudno się dziwić, bowiem pięć lat temu pokonaliśmy zespół Niemiec 2:0 i pamiętam, jak wówczas skakałem ze szczęścia. Dokładnie dwanaście miesięcy później oszalałem, kiedy nasza kadra narodowa przypieczętowała awans do francuskiego czempionatu na Starym Kontynencie. Wczoraj również cieszyłem się z zaklepania przez Polaków udziału w przyszłorocznej imprezie, ale był to entuzjazm zakonspirowany. Taka euforia emeryta, który słysząc podaną za pośrednictwem telewizji informację, że nastąpi podwyżka świadczeń o 5 złotych i 50 groszy, rozprawia w myślach: „Hura, co ja zrobię z tym majątkiem?”.
Dalsza część tekstu pod wideo
Zamiast świętować kolejny sukces polskiego futbolu, chciałem siąść i płakać. Autentycznie. Po momencie w moim umyśle zaczęły rodzić się pytania o przyszłość reprezentacji Polski pod – nazwijmy to umownie – wodzą Jerzego Brzęczka. Tak zainicjowany proces zazwyczaj kończy się wyciągnięciem wniosków, lecz nie tym razem. Drużynie trenera Brzęczka ewidentnie brakuje piłkarskiej tożsamości.
Nagle zatęskniłem za Adamem Nawałką, za jego szablonowymi odpowiedziami podczas przedmeczowych wywiadów czy na konferencjach prasowych. Poczułem pustkę. Zastanawiam się, jakim cudem były szkoleniowiec naszej kadry potrafił wykrzesać z dobrego ligowca, Krzysztofa Mączyńskiego, 120% możliwości i natchnąć go świetną jakością, natomiast Brzęczek tylko umiejętnie zaniża potencjalną wartość składu, którym dysponuje? Jesienna depresja jest niczym w stosunku do depresji kibica.

Rydze w Rydze

Jeszcze przed gwizdkiem inaugurującym zawody, sam obawiałem się, że po zakończeniu pojedynku będę musiał świecić oczami, kiedy odwiedzę kumpla na Łotwie.
Dobrze, że po upływie trzynastu minut mieliśmy piękne 2:0. Do pana profesora Roberta Lewandowskiego jeszcze zdążymy dojść, natomiast mi zaimponował Sebastian Szymański. Otrzymał szansę gry w wyjściowej jedenastce i widać było, że mu zależy. Najpierw kapitalnie asystował przy bramce otwierającej wynik, a przy kolejnej akcji znakomicie ściągnął obrońców, dzięki czemu wykreowała się wolna przestrzeń dla „Lewego”. Poza tym piłkarz Dynama Moskwa angażował się w pressing, wspomagał w defensywie Tomasza Kędziorę, gryzł murawę, że aż miło było patrzeć.
Od 35. minuty spotkania tempo siadło. Do gry Polaków wdarł się zbędny chaos, który usypiał widzów zgromadzonych przed telewizorami. Niby przyzwyczailiśmy się do smutnego obrazu drużyny prowadzonej przez Jerzego Brzęczka, lecz po meczu ze słabiuteńką Łotwą spodziewaliśmy się odrobinę więcej. Na lewej stronie defensywy przeciętnie spisywał się Maciej Rybus (jak nie on), Grzegorz Krychowiak udowodnił, że ma niespożyte pokłady sił witalnych (nie został księciem Paryża, to teraz jest carem urzędującym w Moskwie).
Niebawem Lewandowski skompletował hat-tricka i trzy punkty powędrowały na konto reprezentacji Polski. Właściwie ten pojedynek można śmiało porównać do firmowego grzybobrania. Zanim autokar dowiezie zawodników na miejsce zbierania, kilka flakonów (zapewnień) pójdzie w obieg. Przez pierwszy kwadrans są podjarani, że spod ściółkowej warstwy wycięli dwa rydze, ale później zaczynają błąkać się bez celu, czekając na sygnał od kierownika ekskursji (sędziego), że już wracamy. I jak to ktoś dawniej ujął: „Wszystkie grzyby są jadalne, niektóre tylko raz”.

Stacja Warszawa

Gdy spojrzenia politycznej Polski obserwowały studia wyborcze, wzrok sympatyków futbolu został skierowany na Stadion Narodowy w Warszawie. Byłem powściągliwy w typowaniu rezultatu, aczkolwiek przewidywałem optymistyczny scenariusz i 3:1 na korzyść naszej drużyny. Pomyliłem się niewiele. Przede wszystkim ekipa trenera Brzęczka zneutralizowała atuty rywali. Rewelacyjne – i podkreślę to jeszcze raz – rewelacyjnie ze swoich zadań wywiązywał się Jacek Góralski. Czapki z głów przed całym blokiem defensywnym.
Do przerwy odczuwałem pewien niedosyt, zwłaszcza po niewykorzystanej okazji Piotra Zielińskiego, którego uderzenie wylądowało na poprzeczce bramki pilnowanej przez Stole Dimitrievskiego. Zaś Iliji Nestorovskiemu grozi kryminał. Facet brutalnym faulem o mało nie wykluczył z gry Roberta Lewandowskiego. „Lewy” jest cyborgiem, ale ten atak mógł mieć tragiczny finał.
Najważniejsze, że po zmianach Jerzego Brzęczka, które okazały się strzałem w dziesiątkę: wejściu smoka Frankowskiego i fantastycznym uderzeniu Milika, zwyciężyliśmy 2:0. Magia warszawskiego obiektu zadziałała. Eliminacje wzięte!

Lewandowski On-Fire

Napisać, że Robert jest aktualnie w gazie, to jak splunąć, machnąć ręką i uwierzyć na słodkie oczy O.J. Simpsonowi. Co wyczynia ten facet? Kosmos! W slangu koszykarskim o zawodniku, który seryjnie zdobywa punkty, mówi się, że jest: „On-Fire”. Po prostu żaden sposób ograniczenia popisów Lewandowskiego nie funkcjonuje.
Hat-trick z Łotyszami to jedno, ale on oprócz tego cofał się po piłkę, szukał lepiej ustawionych partnerów z zespołu. Dwukrotnie posłał idealnie wypieszczone podania w kierunku Kamila Grosickiego, które „Turbogrosik” powinien zamienić na trafienia, ale skrzydłowy Hull City zmarnował obie dogodne sytuacje. Nie ma co tego rozpamiętywać. Czasami wydaje mi się, że Robertowi należy przekazać piłkę i zejść mu z drogi. Trzy okazje – trzy bramki. Dziękuję, pora gasić światła, dobranoc.
W potyczce przeciwko Macedonii Północnej znowu byliśmy świadkami ciężkiej harówki „Lewego” na dobro drużyny. Napastnik Biało-Czerwonych wyśrubował rekord występów z orzełkiem na piersi (110. mecz) i zanotował dwie asysty. Aż strach pomyśleć, że nadejdzie kiedyś taki dzień, w którym Lewandowski zwoła konferencję prasową, na której obwieści wszem i wobec, że przechodzi na sportową emeryturę.
Wszyscy złośliwcy – ze mną na czele – są zmuszeni do plucia sobie w brodę, ponieważ selekcjoner Jerzy Brzęczek zadał kłam opiniom, że hamuje „Lewego” podczas starć reprezentacji Polski. Zwracam honor, bowiem Brzęczek obalił wszelkie uszczypliwe mity i już nawet on nie jest w stanie zatrzymać rozpędzonego TGV, jakim jest Robert Lewandowski.

Trzy koła ratunkowe

Po pierwsze: pół na pół. Zespół Brzęczka nie może grać na pół gwizdka, piłkarze muszą czuć się w obowiązku, aby wkładać w zaszczytne reprezentowanie naszego kraju tyle, ile fabryka dała. W przeciwnym wypadku podczas przyszłorocznych finałów Euro 2020 oczy kibiców rozbłysną z niedowierzania jak pięciozłotówki, że Polska zbiera potężne lanie od np. Ukrainy.
Wciąż słyszę, że jest zbyt mało czasu na wprowadzenie mechanizmów, trenowanie nowych schematów, czy szukanie innego stylu. Ja pragnąłem zobaczyć jakikolwiek styl, a nie bezpłciową kopaninę. Choć jedna jaskółka wiosny nie czyni, starciem z Macedonią Północną piłkarze udowodnili, że stać ich na osiągnięcie sukcesu, jednak muszą zawsze grać na maksimum możliwości.
Po drugie: pytanie do publiczności. Co Waszym zdaniem należy zrobić, by poprawić notowania polskiej drużyny na tle rozwijającej się futbolowej Europy? Proponujcie rozwiązania taktyczne, składy, kogoś w roli dżokera. Szkoda, że Joaquin Phoenix nie posiada polskiego obywatelstwa. To dopiero by było wzmocnienie.
Po trzecie: telefon do przyjaciela. Rafał Patyra po zakończeniu starcia z Łotwą trzasnął tekstem roku: „Po wrześniowych meczach narzekaliśmy na styl naszej reprezentacji, a teraz Polska pokazała, że gra w dobrym”. Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam.
Pomijając już co, kto, komu i dlaczego powiedział, przypomniała mi się ostatnia przygoda świętej pamięci trenera Janusza „Wójta” Wójcika z piłką nożną na poziomie ekstraklasy, kiedy pełnił funkcję szkoleniowca Świtu Nowy Dwór Mazowiecki. Obyśmy nigdy więcej nie doświadczyli tak radykalnych, skorumpowanych metod, ale gwoli ścisłości przytoczę adekwatny cytat z tamtego okresu: „Prezesie, tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić!”. Póki co, weselmy się. Panowie, gratulacje!
Mateusz Połuszańczyk

Przeczytaj również