Na przekór viralom. Odkłamujemy piłkarskie mity. Messi, Maradona, Maldini mają słynne fake-ciekawostki

Na przekór viralom. Odkłamujemy piłkarskie mity. Messi, Maradona, Maldini mają słynne fake-ciekawostki
Li Ga/Pressfocus
Są takie statystyki lub fakty, które dawno przyjęły się do wiadomości piłkarskiego kibica. Trudno walczyć z dezinformacją na szeroką skalę. Np. Leo Messi już zawsze będzie w mediach ojcem chrzestnym Benjamina Aguero, a to zwyczajnie… nieprawda.
Istnieje kilka piłkarskich mitów, które są chętnie powielane i przekazywane dalej, bo ładnie wpasowują się w tezę, dopełniają coś albo przede wszystkim koloryzują historię. Tyle że odbiegają od rzeczywistości.
Dalsza część tekstu pod wideo

Messi nie jest chrzestnym Benjamina Aguero

Setki, a może i tysiące krótkich viralo-ciekawostek brzmiały swego czasu mniej więcej tak: Wiecie czym jest presja? Nic nie wiecie. Na Benjaminie Aguero to jest dopiero presja. Nie miał żadnego wyboru, odkąd ciągnie smoczka. Niech tylko spróbuje zostania jakimś lekarzem albo skrzypkiem! Musi zostać piłkarzem! Bo ma ojca Sergio Aguero, dziadka Diego Maradonę i ojca chrzestnego Leo Messiego. Podawane od jednego artykułu do kolejnego, przyjęły się już jako prawdziwe. W 2012 roku Aguero, na kanale YouToutube'owym, odpowiadał na luźne pytania i jedno z nich brzmiało tak: "Czy myślisz, że twój syn zostanie piłkarzem? Ma przecież ciebie za ojca, Maradonę - dziadka i Messiego - ojca chrzestnego? #przeznaczenie". Zdziwiony Kun odparł: - Messi nie jest jego ojcem chrzestnym [od 1:17].
Messi może być co najwyżej dobrym wujasem, który kupi na święta młodemu PlayStation z racji bliskiej przyjaźni pomiędzy zawodnikami, ale informacja jakoby był jego ojcem chrzestnym, tuningując piłkarskie geny Benjamina, to mit.

“Crystanbul” jest przereklamowany

Fanów Liverpoolu boli (bo też musi boleć) poślizg Stevena Gerrarda z 2014 r., który zapisał się niezwykle ironicznymi zgłoskami w historii futbolu, bo też ten sam Gerrard, po wcześniejszym zwycięstwie z Norwich, mówił w kółku kolegom z drużyny, że... teraz nie mogą się poślizgnąć. “The Reds” mieli wszystko w swoich nogach i głowach, a stracili mistrzostwo. Zrobili to jednak nie w meczu z Crystal Palace, potocznie zwanym “Crystanbul”, ale wtedy, gdy padły słowa: "ohhhhh... and Demba Ba is here". Dlatego jeżeli fanów "The Reds" boli tamta klęska, to denerwuje ich jeszcze bardziej dziwny kult come backu Crystal Palace, który w kontekście mistrzostwa nie miał już większego znaczenia.
Liverpool i tak przegrałby tytuł bilansem bramkowym, który miał gorszy aż o 14 trafień. Musiał więc liczyć albo na wpadkę City (ta się nie wydarzyła), albo natłuc jakąś niemiłosiernie dużą liczbę bramek - wygrać na Selhust Park 8:0 i na koniec z Newcastle też 8:0. Bo przecież Manchester City nie miał zakazu wygrywania wyżej niż 1:0. “Crystanbul” ma więc mniejsze znaczenie niż mu się przypisuje.

Maradona nie kiwał się z sześcioma Belgami

Jest takie słynne zdjęcie Maradony z 1982 roku, na którym wygląda, jakby pilnowało go aż sześciu Belgów. Można je śmiało uznać za kultowe. Lekko i zwiewnie prowadzi piłkę. Franky Vercauteren, Ludo Coeck, Luc Millecamps, Maurits De Schrijver, Guy Vandersmissen (ta piątka na pewno) - wszyscy patrzą na “Boskiego Diego” i wyglądają na przerażonych. Co też za chwilę z nami zrobi? Już ma jakiś pomysł, zaraz ich pewnie wszystkich okiwa... Szósty, ten najdalej, to Erwin Vandenbergh lub Alexandre Czerniatynski, a więc jeden z napastników. Ktoś, kto chciałby się nad tą fotografią zastanowić, zapytałby - a co tam obok siebie robią piłkarze wszystkich formacji?! Są obrońcy, pomocnicy, jest też napastnik. Odpowiedź jest bardzo prosta. Stali w murze. Idealne ujęcie uchwycił fotograf Steve Powell.
Historia tego zdjęcia nie kończy się piękną bramką ani cudowną akcją indywidualną. Diego otrzymał piłkę z krótkiego rzutu wolnego od Ossiego Ardilesa, Belgowie wyskoczyli z muru i strzał od razu zablokował Luc Millecamps. Maradona odwdzięczył się Belgom dopiero cztery lata później.

Baresi-Maldini i 23 goli to mit

Franco Baresi i Paolo Maldini są wymieniani w gronie najlepszych środkowych obrońców w historii. Ten drugi, już jako 17-latek, był starterem na prawej obronie w Milanie. To sprawiło, że Baresi więcej meczów w karierze zagrał jedynie wspólnie z Mauro Tassottim. Statystyki za “Transfermarkt”: z Maldinim nabili razem 451 spotkań, 400 z nich w Milanie, a 297 w samej Serie A. Baresi grał do 1997 roku. Maldini w tym czasie był zaś znany światu jako lewy obrońca.
Skąd więc mit zaledwie 23 straconych bramek we wspólnych 196 meczach na środku obrony!? Liczba 196 jest ni w ząb, ni w oko. Środek obstawiali przecież Costacurta i Baresi. Paolo, jako stoper, zasłynął w XXI wieku. Nieco starsi znają go jako lewego obrońcę. W latach 90. na środku formacji rozegrał maksymalnie 50 spotkań i to we wszystkich rozgrywkach. Czasami zastępował nawet... Baresiego. Statystykę straconych 23 goli w 196 meczach podała nawet agencja, która prowadziła na Twitterze konto Serie A. "The Sun" do dziś trzyma na stronie taki artykuł, a w dyskusjach na temat najlepszej pary obrońców bądź też pojedynczego defensora (głównie Maldiniego) jednym z argumentów jest właśnie ta błędna statystyka.
Okej, załóżmy nawet, że liczby 196 i 23 są jakimś cudem prawdziwe, niech będzie, naciągniemy, że się uzbierało. Tylko, że wtedy musieliby tracić gola... co osiem-dziewięć spotkań. I żadna z drużyn nie mogłaby im strzelić więcej niż jednego, a już Hellas Werona w jednym meczu zrobił to trzykrotnie. Costacurta grzał wtedy ławę, Francesco Coco był na lewej, a na środku znany nam duet. Trzy razy tę samą parę zaskoczyło też w Lidze Mistrzów FC Porto. Dwa mecze i mamy już sześć straconych bramek. Pozostają 194... Przed debiutem Costacurty nastoletni Maldini czasami tworzył parę stoperów z Baresim. Na przykład z Espanyolem i AJ Auxerre w Pucharze UEFA. Jedni strzelili dwa gole, drudzy trzy. No to jeszcze 192 spotkań i 12 możliwych straconych bramek. 180 na 192 musiałoby się zakończyć czystym kontem, żeby nasza piękna statystyka się ziściła. A chyba nie ma sensu dalej wyliczać...

Yaya Toure nie rzucił klątwy

O tym akurat powstał osobny tekst, który przeczytacie TUTAJ. Yaya Toure nie rzucił żadnej klątwy na Manchester City. Wręcz przeciwnie, bardzo się wstydził, że go z nią w ogóle kojarzono i miał o te słowa pretensje do agenta, z którym zresztą zakończył współpracę w 2018 roku. To Dimitri Seluk wykorzystał afrykańskich szamanów chwilę po tym, jak Toure tak się zezłościł, że wymyślił historyjkę o Guardioli-rasiście, sprzedając ją "France Football". Tego zresztą też potem żałował.

Cytat Shankly'ego ma inny kontekst

"Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia lub śmierci. Jestem bardzo rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, iż jest o wiele, wiele ważniejsza”.
Tak brzmi najbardziej znany cytat Billa Shankly'ego, legendarnego menedżera Liverpoolu, który słynął z barwnego języka. Ale akurat jego słynne słowa zostały... przeinaczone. Shankly'emu nie o to chodziło.
Nawet oficjalna strona Liverpoolu cytat powiela. Jest on na gadżetach, koszulkach, wspomnieniach i w... głowach. To nieporozumienie niczego w szerszym kontekście nie zmienia. Przeciwnie, bo buduje klubową tożsamość. Historia tego cytatu jest inna. Otóż Shankly w 1974, po 15 latach, poczuł zmęczenie. Obiecał żonie i zrezygnował z funkcji trenera, a zastąpił go asystent - Bob Paisley. Uczeń błyskawicznie przerósł mistrza. Shankly czuł zazdrość. Żałował. Nie chciał się rozstać z klubem, pojawiał się na treningach, podpowiadał, obserwował, nie wyobrażał sobie bez tego życia. Początkowo Paisley skakał z radości, ale gdy Shankly zaczął się coraz bardziej rozpychać, to poczuł pewien dyskomfort. Dochodziło do absurdalnych scen, gdy Shankly prowadził ćwiczenia treningowe, choć jako menedżer zawsze zlecał to innym, na przykład... Paisleyowi. Zaczął w Melwood bardziej przeszkadzać. Gdy wyczuł, że jego obecność nie jest pożądana, to się... obraził.
Kilka miesięcy przed śmiercią, w programie telewizyjnym w maju 1981 roku, opowiadał, że wszystko co ma, zawdzięcza piłce. Wtedy rzekł też: “Ktoś powiedział mi, że piłka nożna jest dla mnie sprawą życia i śmierci, odpowiedziałem mu: słuchaj, jest nawet ważniejsza od tego".
Tak więc Shankly nie odpowiadał bezpośrednio na pytanie, nie kontrował dziennikarki Shelley Rohde. Nie był też niczyją postawą rozczarowany i nie oburzał się tym, jak inni traktują futbol. Po prostu opowiedział anegdotę ze swojego życia, jak wytłumaczył jakiejś osobie, ile futbol znaczył dla niego samego. To osobista refleksja, nie riposta. Nie wiadomo do kogo kierował te słowa.

Przeczytaj również