Nieudany eksperyment Michniewicza. Ten zawodnik zawiódł na całej linii. "Piłka go parzyła"

Nieudany eksperyment Michniewicza. Ten zawodnik zawiódł na całej linii. "Piłka go parzyła"
Rafał Oleksiewicz/Pressfocus
Towarzyski mecz z Chile miał pomóc Czesławowi Michniewiczowi w udzieleniu odpowiedzi na kilka pytań dotyczących reprezentacji Polski. Być może tak się stało - niemniej nasza gra pozostawiła po sobie głównie pesymistyczny wydźwięk, nawet jeśli ostatecznie udało się jakimś cudem wygrać. Jakby tego było mało, najwięcej wątpliwości i zarzutów można mieć do tych zawodników, którzy w środowy wieczór mieli coś udowodnić.
To, że nasza drużyna zdołała wygrać mecz z Chile, jest swoistym błędem w Matriksie. Przez większą część spotkania byliśmy tłem dla drużyny, która fatalnie poradziła sobie podczas eliminacji do mundialu. Tłem dla drużyny, której ważne ogniwa wciąż stanowią wiekowi Sanchez, Bravo, Medel oraz Vidal. Dzisiejsi rywale "Biało-Czerwonych" byli w stanie zdominować spotkanie pod względem posiadania piłki - były moment w meczu, w którym Chile miało blisko trzy razy więcej celnych podań na swoim koncie.
Dalsza część tekstu pod wideo
A jednak reprezentacji Polski jakoś się udało. Pomógł rzut rożny, co z pewnością Czesława Michniewicza ucieszyło. W końcu selekcjoner zapowiedział, że na mistrzostwach świata będziemy szukać goli właśnie po stałych fragmentach gry, co jest niejako logiczne, jeśli spojrzymy na średni wzrost Saudyjczyków, Meksykanów oraz Argentyńczyków. Niestety jest to właściwie jedyny pozytywny punkt zaczepienia po starciu, od którego bolały zęby.
Chociaż nasza drużyna nie przegrała, to i tak mamy prawo zachowywać się niczym ojciec w Tańcu lekkich goryli. Przekleństwa i wściekłość są o tyle uzasadnione, że z kanapowego punktu widzenia zaserwowano nam zespół, który nie ma pomysłu. Pocieszenia, że skład był eksperymentalny, dają w gruncie rzeczy niewiele.

Piłka parzy

Pierwsza połowa spotkania była sumą wszystkich strachów kibica polskiego. Już nie chodzi nawet o to, że nie potrafiliśmy zawiązać akcji kombinacyjnej. Rezerwowy skład "Biało-Czerwonych" okazał się pozbawiony pomysłu, a także mitycznej ikry. Zdarzały się przecież mecze, gdy broniliśmy się tym, że na boisku faktycznie nie brakowało piłkarzy charakternych. Tymczasem w pierwszych fazach meczu z Chile można było tylko złapać się za głowę.
Zaangażowanie istniało właściwie na poziomie zerowym. Dobrze pokazuje to pressing, który stosowaliśmy właściwie okazjonalnie. Skupialiśmy się wszak na grze nisko ustawioną defensywą i na oddawaniu pola rywalom, co mogło mieć swoje bolesne konsekwencje. Chilijczycy ze swobodą przedzierali się pod nasze pole karne i całe szczęście, że dalej wiodło im się gorzej. No właśnie - szczęście. Ewentualne argumenty, że tak ten mecz miał wyglądać, że takie były założenia taktyczne, zupełnie do mnie nie trafiają.
Nie są wszak w stanie obronić naszej tragicznej postawy w ofensywie. Umówmy się, że przed decydującym rzutem rożnym nic nie wskazywało na to, iż jakoś wciśniemy piłkę do siatki. Dość powiedzieć, że w pierwszej połowie Polacy trzykrotnie wymienili na połowie rywala przynajmniej trzy celne podania. Czwartego nie udało się ani razu, bo albo futbolówka wracała na naszą stronę (dwukrotnie), albo kończyła się zagraniem w aut (raz).
Piłka parzyła. Parzyła na tyle boleśnie, że nikt z pomocników nie chciał wziąć na swoje braki ciężaru rozegrania piłki do przodu i zawiązania składnej akcji. Pewnego rodzaju chichotem losu jest dobra dyspozycja Grzegorza Krychowiaka. Jeśli chodzi o środkową sferę boiska był on naszym prawdopodobnie najlepszym zawodnikiem. Wywalczył to jednak nie ułańską fantazją, ale zastawianiem futbolówki i nie wrzuceniem nikogo na konia. Poprzeczka nie została zawieszona wysoko, ale większość i tak nie zdołała jej przeskoczyć.
To tuż przed zbliżającymi się mistrzostwami świata nie wróży niczego dobrego. Oczywistym jest, że Czesław Michniewicz postawił dziś na eksperymenty. Ale co one dały? Co nowego pozwoliły przetestować w grze reprezentacji? Czy jesteśmy mądrzejsi o jakieś aspekty wiedzy tajemnej, którą wykorzystamy w Katarze? Obraz starcia z Chile był przytłaczający, nie ma w tym cienia przesady. Wspomnienia z pamiętnego starcia z Japonią (2018) były na tyle silne, że zacząłem się zastanawiać, czy przy linii nie ustawi się zaraz Jakub Błaszczykowski.

Cienie na boisku

Oczywiście - nie wszyscy reprezentanci wypadli fatalnie. Łukasz Skorupski, Jakub Kiwior, wspomniany Grzegorz Krychowiak, a także Krzysztof Piątek, Kamil Grosicki (!) i Bartosz Bereszyński zasłużyli na noty wyższe od wyjściowych (więcej TUTAJ). Martwiącym jest jednak fakt, że najbardziej rozczarowali ci, którzy potrzebowali meczu, aby zbudować lub odbudować swoją pozycję. Czesław Michniewicz z wyprzedzeniem zapowiedział ogólnopolski program odrdzewiania. Ale kto z niego skorzystał?
Wątpliwe, aby w tym gronie znalazł się Jan Bednarek. Obrońca Aston Villi wypadł ze wszech miar przeciętnie - gubił krycie, czasami atakował niezwykle agresywnie, dawał się ograć bardziej zwinnym rywalom. Nie zabrakło również sprokurowania kilku momentów zapalnych, bo to po jego błędzie Nunez już na samym początku mógł dać Chilijczykom prowadzenie. Marnego wrażenia nie zmieniło nawet kilka dobrych interwencji, bowiem zniknęły one w zalewie bylejakości.
Niestety, zdarzył się jeszcze jeden występ, który swoją (nie ma co kryć) mizernością przykrył postawę Jana Bednarka. Ujmując to w sposób najbardziej delikatny z możliwych - Szymon Żurkowski zagrał przeraźliwie źle. Nie lubię wytkania palcami, ale w środowy wieczór był to po prostu najgorszy piłkarz w drużynie "Biało-Czerwonych". W jego grze nie doszukałem się żadnego, naprawdę żadnego pozytywnego aspektu.
Piłka parzyła go nader mocno, z przyjmowanej przez niego futbolówki najwięcej korzyści mieli zwykle Chilijczycy. Do tego gracz Fiorentiny nie angażował się w pressing, nie potrafił wymienić kilku ciekawych podań. Gdy już podłączał się do akcji ofensywnej, to z marnym dla reprezentacji Polski skutkiem. Nie wychodziło mu kompletnie nic, a przecież to naprawdę niezły zawodnik.
Jednocześnie jest to zawodnik zupełnie pozbawiony rytmu meczowego. Szymon Żurkowski miał dzisiaj udowodnić, że Czesław Michniewicz nie popełnił błędu wysyłając powołanie do kogoś, kto w tym sezonie zagrał jakieś 100 minut. To 25-latkowi zupełnie nie wyszło, a przecież z jego powodu w kadrze na MŚ 2022 nie znaleźli się między innymi Radosław Murawski, Karol Linetty, a przede wszystkim Mateusz Klich.
Wobec powyższego muszę się zatem zreflektować. Mecz z Chile jednak okazał się pomocny. Dzięki niemu wiemy, że nie ma szczególnych powodów, by liczyć na Szymona Żurkowskiego w kontekście fazy grupowej katarskiego mundialu. Nasz pomocnik jest pozbawiony formy do tego stopnia, iż na właściwe obroty wskoczyłby pewnie w okolicach półfinału. A z taką grą nie mamy nawet prawa śnić o rzeczonych rezultatach.

Przeczytaj również