Najwspanialszy piłkarz, który nigdy nie rozegrał meczu. Wielki szwindel "Cesarza"

Najwspanialszy piłkarz, który nigdy nie rozegrał meczu. Wielki szwindel "Cesarza"
Youtube
Jesteś wielbionym idolem publiczności, ufają ci piłkarscy działacze, trenerzy poklepują po ramieniu, kumple z drużyny darzą sympatią. Brazylijski futbol dostrzega w tobie nowego sportowego Boga, wzór do naśladowania dla przyszłych pokoleń, a właściciele klubów o mocno zakorzenionych tradycjach w Brazylii zaczynają zabijać się, abyś koniecznie złożył podpis na przygotowanym przez nich kontrakcie. Problem polega na tym, że oni wszyscy nie mają zielonego pojęcia, że właśnie padli ofiarami największego oszusta w dziejach piłki nożnej. Zapraszamy do świata Carlosa Henrique Raposo.
Syn kucharki oraz pracownika firmy produkującej windy, biedna dzielnica Rio de Janeiro, brak dostępu do dobrych placówek edukacyjnych i pragnienie wydostania się z ubóstwa za pomocą futbolu. Takie początki znajdziemy w biografiach mnóstwa późniejszych piłkarskich gwiazd, ale „Kaiser” - przydomek, który budził respekt w środowisku - choć z całych sił rwał się do ziszczenia marzeń o zawodowym uprawianiu tej dyscypliny sportu, za żadne skarby nie chciał występować w oficjalnych meczach, więc sporządził plan przekrętu doskonałego.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wprawdzie w wieku dziewięciu lat trafił do młodzieżowego zespołu Botafogo, natomiast już po upływie roku Carlosa wyłowili skauci Flamengo, jednak potraktujcie to raczej w kategoriach ciekawostki. Gdy Raposo ukończył szesnaście wiosen, został osierocony, po czym - do osiągnięcia pełnoletniości - wychowywał się w rodzinie zastępczej. W tym samym okresie otrzymał propozycję gry w meksykańskiej drużynie Puebla, lecz prędko znalazł złoty środek, byle nie musieć się przemęczać. Flagowa sztuczka piłkarska „Kaisera” to kontuzja.

Mistrz PR-u i plastikowy telefon

Podczas pierwszego treningu na meksykańskiej ziemi Carlos wymyślił patent, którego założenia były proste: przyjąć podanie, uderzyć piłkę w kierunku bramki, paść na boisko jak pijany po ciosie, trzymając się za biodro. Skręcał się z bólu, cierpiał, a że medycyna w Meksyku nie stanowiła ponadprzeciętnie rozwiniętej gałęzi nauki, nie wspominając o wyposażeniu tamtejszych szpitali, wiarygodność „Kaisera” pozostawała niepodważalna.
Raposo wyglądał komicznie, jak na zawodnika, którego pełni ogromnych nadziei włodarze Botafogo ściągnęli z powrotem do kraju. Postura grubiutkiego niziołka sprawiała wrażenie, że Carlos bardziej pasował na casting do roli któregoś z Hobbitów, aniżeli do profesjonalnego kopania futbolówki. Niemniej, Brazylijczyk był duszą towarzystwa i z coraz to większą premedytacją wcielał w życie kolejne punkty projektu pt. „Piłkarz, który nie rozegrał meczu”.
Carlos przez ponad dwadzieścia lat kantował sterników rozmaitych klubów, zawierając z nimi umowy i nie wybiegł na murawę w żadnym oficjalnym meczu. Często kupował drogie prezenty znajomym lekarzom, zaś oni w ramach rewanżu wystawiali „Kaiserowi” zaświadczenia potwierdzające lipne urazy. Zapraszał na kolacje znanych dziennikarzy sportowych, obdarowywał ich drobnymi upominkami, grzeszył wobec nich uprzejmością, co owocowało artykułami w prasie, które wychwalały pod niebiosa jego wspaniałe umiejętności.
- Chciałem być gwiazdą futbolu, ale nie chciałem grać. Nie grałem, nie kopałem i nie strzelałem. Byłem antypiłkarzem. To nie mój problem, że wszyscy dookoła chcieli, bym grał - podkreśla niewzruszony Raposo.
Pewnego dnia Carlos oznajmił, że będzie prowadził negocjacje z prezesem klubu angielskiej Premier League. Podczas przedmeczowego rozruchu Rolando Torres, szkoleniowiec Botafogo, zauważył wałęsającego się przy linii bocznej Raposo z gigantycznym przedmiotem przylegającym do jego głowy. Podszedł ukradkiem do podopiecznego i usłyszał, że ten udaje rozmowę po angielsku. Tak, w dłoni ściskał telefon, tyle że ze sklepu zabawkowego. Na szczęście trener nie sprzedał „Kaisera”, ale postanowił się go pozbyć z zespołu.

Korsyka i interwencja

Wreszcie nadeszła pora, gdy jego przyjaciel, Fabio Barros, pomógł mu zrealizować wielkie marzenie o wyjeździe do Europy, polecając usługi „Kaisera” zespole z drugiej klasy rozgrywkowej we Francji, a mianowicie Gazelec Ajaccio. Członkowie zarządu klubu byli święcie przekonani, że do składu drużyny dołącza fenomenalny talent, który pozwoli im awansować do Ligue 1, jednak i tym razem Carlos wdrożył odpowiedni system, żeby nie dać się zdemaskować przed kibicami.
Podczas wewnętrznego sparingu Ajaccio, otwartego dla sympatyków ekipy z Korsyki, wybijał wszystkie piłki w trybuny. Wtedy zdecydowano, że odbędą się tylko zajęcia biegowe, by Raposo mógł jeszcze mocniej zintegrować się z lokalnymi kibicami. Następnie wręczył bukiet kwiatów szanownej małżonce prezesa klubu. Kilka miesięcy później rozwiązano z nim kontrakt za porozumieniem stron z uwagi - a jakżeby inaczej - na nawarstwiającą się liczbę urazów.
Syn marnotrawny ponownie zawitał na ojczyzny łono w 1987 roku. Wystarczyło rzucić kilka zdań znajomemu dziennikarzowi i już na okładce jednej z gazet widniała fotografia „Kaisera” oraz wzmianka, że najlepszy strzelec Ajaccio jest do wzięcia. Carlos nie czekał długo, ponieważ w ciągu tygodnia stał się pełnoprawnym zawodnikiem Bangu, którego właściciel był największym orędownikiem zakontraktowania supersnajpera z Europy.
Przed pierwszą potyczką ligową trener zmagał się z olbrzymim bólem głowy, bo nie miał w swoich szeregach ani jednego napastnika. Rozwścieczony prezydent Bangu nakazał włączenie do wyjściowej jedenastki Raposo. Teraz nie ma zmiłuj, sens życia za moment spali na panewce. Nic z tych rzeczy. Zanim rozbrzmiał gwizdek inaugurujący spotkanie, Carlos podbiegł do fanów drużyny przeciwnej i zaczął okładać jednego z nich pięściami, za co sędzia ukarał go czerwoną kartką, a intryga zawodnika mogła trwać nadal.
- Bóg dał mi ojca, który zmarł lata temu, ale obecnie podarował drugiego, czyli pana prezesa. Kibic gości wykrzykiwał, że mój nowy ojciec jest złodziejem, a ja nie pozwolę, żeby ktokolwiek obrażał moją rodzinę, więc zainterweniowałem - tłumaczył z żalem „Kaiser”.

Podryw na Renato

W następnych latach Carlos Henrique odgrywał epizodyczne kreacje aktorskie w Vasco da Gama czy Fluminense. W tamtym czasie nawiązał znajomość m.in. z Romario, Bebeto, Edmundo oraz Renato Gaucho, co wyłącznie budowało jego pozycję wśród futbolowej gwardii. Uczęszczali wspólnie na imprezy, lubili razem spędzać wolny czas, lecz Raposo powoli stawał się obiektem żartów. Koledzy mówili o nim „Pinokio” albo że powinien nosić na koszulce numer „171” (takim w brazylijskich zakładach karnych oznacza się osadzonych za oszustwo).
- Widziałem w gazecie informację, że Carlos zmienił klub i łapałem się za głowę. Rany, on znowu ma nowy klub! Nie mogłem tego zrozumieć, bo był beznadziejny - mówił Bebeto.
„Kaisera” i Renato łączyło to, że byli do siebie łudząco podobni. Chcąc zachłysnąć się życiem wielkiego piłkarza, Carlos przedstawiał się przelotnie poznanym kobietom jako Renato Gaucho, zaciągając je do łóżka. Co więcej, wspomniane damy potrafiły nawet sięgnąć do portfela i zapłacić za stosunek płciowy ze słynnym Gaucho, w najmroczniejszych koszmarach nie przewidując, że są kolejnymi zdobyczami delikwenta Raposo. Pewnego wieczoru Renato Gaucho uderzył do pobliskiej dyskoteki i podszedł do ochroniarza.
- W czym mogę pomóc? - zapytał ochroniarz.
- Zostałem zaproszony przez właściciela lokalu.
- Pańska godność?
- Renato Gaucho.
- Proszę nie robić ze mnie kretyna. Może jest pan do niego podobny, ale prawdziwy Renato już od dawna jest w środku.
Renato udało się w końcu wytargować wejście do środka, a kiedy zagościł w loży dla VIP-ów, ujrzał tam swojego ziomka, Carlosa Henrique. Trzeba przyznać, że „Kaiser” wybornie wykorzystywał cudzą popularność i służyła mu ona wielokrotnie. Nie posiadał żadnych zdolności piłkarskich, ale wiedział jakie manewry należy wykonać, aby zaskarbić sobie aprobatę wśród futbolowego gremium.
Lustrzanym odbiciem oraz idealną puentą życiorysu Carlosa Henrique Raposo „Kaisera” jest fragment polskiego filmu w reżyserii Olafa Lubaszenki pt. „Poranek kojota”: „Młody kojot woli odgryźć sobie uwięzioną łapę, niż dać się schwytać wąsatemu Meksykaninowi”.
Mateusz Połuszańczyk
Redakcja meczyki.pl
Mateusz Połuszańczyk , Mateusz Połuszańczyk
04 Jun 2020 · 14:30
Źródło: własne

Przeczytaj również