No-name selekcjonerem reprezentacji Hiszpanii. Wybór Roberta Moreno to kolejna niezrozumiała decyzja związku

No-name selekcjonerem Hiszpanii. Wybór Roberta Moreno to kolejna niezrozumiała decyzja związku
beIN Sports
Mówi się, że na szczyt, szczególnie ten futbolowy, łatwiej jest wejść niż się na nim utrzymać. Kadra Hiszpanii w latach 2008-2012 dokonywała zatem prawdziwego cudu, wygrywając 3 największe turnieje reprezentacyjne z rzędu. Niestety, obfity okres triumfów można już spokojnie zaliczyć do odległej przeszłości. Siła „La Rojy” maleje, a kolejne niefortunne zdarzenia tylko pogłębiają marazm w jaki wpadli byli mistrzowie Europy i świata.
Ostatnio na reprezentację Hiszpanii spadł kolejny cios. Ze stanowiska selekcjonera z powodów osobistych zrezygnował Luis Enrique. Jest to wielka strata dla kadry, której nowym trenerem zostanie dotychczasowy asystent „Lucho” – Robert Moreno.
Dalsza część tekstu pod wideo
Decyzja o postawieniu akurat na 41-latka jest dosyć zagadkowa. Będzie to dla Roberta Moreno debiut w roli pierwszego trenera. Hiszpan przez ostatnie lata pełnił tylko rolę asystenta, zatem naprawdę dziwi fakt, iż właśnie ktoś z tak skromnym CV ma doprowadzić Hiszpanię do odrodzenia.

Doświadczenie pierwszym stopniem do chwały

Renesans jest potrzebny, ponieważ obecna reprezentacja „La Rojy” niemal w ogóle nie przypomina zwycięskiej kadry, która zdominowała „Stary Kontynent” oraz całą resztę świata. Aktualny marazm Hiszpanii nie może nikogo dziwić jeśli spojrzymy na to, jak wielcy selekcjonerzy byli ojcami sukcesów w latach 2008-2012.
Mistrzostwo Europy sprzed ponad dekady rozpoczęło prawdziwą hegemonię Hiszpanii. Architektem tego triumfu był Luis Aragones, który przed objęciem stanowiska selekcjonera pracował m.in. w Sevilli, Valencii, Betisie, Atletico czy nawet Barcelonie.
Dorobek trenerski Hiszpana był naprawdę okazały, a wiele jego decyzji przełożyło się na późniejsze losy kadry. To Aragones wprowadził do drużyny Ramosa, Villę czy Iniestę, kładąc podwaliny pod sukcesy swojego następcy. Dodajmy, że sukcesorem Luisa Aragonesa został kolejny szkoleniowiec, który już na starcie pracy mógł się pochwalić pokaźną gablotą.
Kadencja Vicente del Bosque to zdecydowanie najlepszy okres w historii „La Rojy”. Hiszpanie przez 4 lata niepodzielnie rządzili na światowych boiskach, prezentując futbol piękny, ale zarazem skuteczny. Połączenie efektowności z efektywnością było znakiem firmowym selekcjonera, który stał się żywym pomnikiem hiszpańskiego futbolu.
Dominacja Hiszpanów dobiegła końca na turnieju w 2014 roku. Hiszpanie odpadli z grupy, notując wstydliwe porażki 1:5 z Holandią i 0:2 przeciwko Chile. Występ podopiecznych del Bosque w Brazylii już dawał pewne podstawy do szukania nowych rozwiązań, aczkolwiek hiszpańska federacja postanowiła czekać z pożegnaniem utytułowanego selekcjonera.
Do ostatecznego końca przygody del Bosque z reprezentacją doszło po EURO 2016, gdy Hiszpanie znów zawiedli, tym razem odpadając na etapie 1/8 finału. Finisz pracy „Sfinksa” nie był zbyt udany, ale w żadnym stopniu nie przekreśla to spektakularnego dorobku osiągniętego z kadrą. Dorobku, będącego owocem postawienia na doświadczonego trenera z pomysłem, zamiast nowicjusza, który akurat miał okazję pełnić funkcję asystenta.

Zalążek powrotu „La Furia Rojy”

Schedę po del Bosque objął Julen Lopetegui. Decyzja o zatrudnieniu Hiszpana była jak najbardziej logiczna. Były bramkarz odnosił sukcesy z drużynami młodzieżowymi, w których kształtował takich zawodników, jak Isco, Asensio czy Saul – przyszłość dorosłej reprezentacji.
Słuszność wyboru Lopeteguiego sukcesywnie potwierdzał się przez 2 lata pracy. Drużyna pod wodzą nowego trenera wróciła do pięknej ofensywnej gry, w każdym z 20 meczów Hiszpanie zdobywali przynajmniej jednego gola, notując najdłuższą tego typu passę w historii.
Wydawało się, że mundial 2018 to idealna okazja do ponownego wspięcia się na szczyt. Lopetegui był na najlepszej drodze do podążenia ścieżką wytyczoną przez Aragonesa i del Bosque.
Trudno było nie być optymistą w przypadku kadry, która od pierwszego meczu z nowym trenerem wzbiła się na kosmiczny poziom. W debiucie w roli selekcjonera podopieczni Lopeteguiego pokonali Belgów 2:0 i był to tylko jeden z kilku naprawdę ważnych zwycięstw odrodzonej Hiszpanii. O sile „La Rojy” przekonały się jeszcze Francja (2:0), Włochy (3:0) czy Argentyna (6:1!). Wszystko układało się pomyślnie, lecz wtedy do gry wkroczyła Hiszpańska Federacja Piłki Nożnej (RFEF) z Luisem Rubialesem na czele.

Ta zniewaga zwolnienia wymaga

Na kilka dni przed startem mundialu rozgrywanego w Rosji gruchnęła informacja o zatrudnieniu przez Real Madryt…Julena Lopeteguiego. Dotychczasowy szkoleniowiec Hiszpanii miał jednak objąć ekipę „Królewskich” dopiero po zakończeniu Mistrzostw Świata, zatem mało kto spodziewał się wydarzeń, które nastąpiły.
Po niespełna 24 godzinach od wydania komunikatu przez Real Madryt Luis Rubiales ogłosił, że ze skutkiem natychmiastowym z posadą selekcjonera żegna się Julen Lopetegui. Ot tak pożegnano człowieka, który w pięknym stylu doprowadził Hiszpanię na turniej rozpoczynający się kilkadziesiąt godzin później.
- Nie możemy odwracać oczu, gdy ktoś negocjuje z naszym pracownikiem. Reprezentacja jest drużyną narodową. Jest najważniejszą drużyną dla wszystkich Hiszpanów, a Mistrzostwa Świata są dla niej najważniejszym turniejem. Musimy myśleć o tym, co jest dla niej najlepsze – komentował Rubiales na specjalnie zwołanej konferencji prasowej.
Ogromna dawka patetyzmu zawarta w słowach prezesa RFEF miała chyba w domyśle przykryć niekompetencję hiszpańskich działaczy. Rubiales mógł grzmieć o honorze, etyce etc., ale Real Madryt po prostu wykorzystał furtkę w postaci klauzuli wykupu trenera, która wynosiła śmiesznie niską kwotę dwóch milionów euro.
Warto dodać, że przy okazji prolongowania umowy z Lopeteguim, które miało miejsce 3 tygodnie wcześniej nie pomyślano, aby tę klauzulę usunąć albo chociaż zwiększyć jej wartość. Aby dopełnić klęskę Rubialesa i spółki wystarczy powiedzieć, iż decyzja o zwolnieniu selekcjonera sprawiła, że „Królewscy” nie musieli płacić federacji ani centa. Hiszpania została bez trenera i bez pieniędzy.

Spokój procentuje

Nim przejdziemy do podsumowania dokonań, chociaż w tym przypadku to chyba zbyt duże słowo, Fernando Hierro w roli selekcjonera trzeba wspomnieć, że działania Realu Madryt wcale nie były jakimś wielkim odstępstwem od norm panujących na rynku trenerskim.
W maju 2014 roku oficjalnie potwierdzono, że szkoleniowcem Manchesteru United zostanie Louis van Gaal – ówczesny selekcjoner reprezentacji Holandii. Działacze „Oranje” nie poczuli się tym zbytnio urażeni, pozwolono trenerowi kontynuować swoje dzieło i raczej żaden Holender nie mógł po mundialu narzekać.
2 lata później w reprezentacji Włoch doszło do analogicznej sytuacji. Italię na EURO 2016 do ćwierćfinału poprowadził Antonio Conte, mimo że od kilku miesięcy było wiadomo, iż Włoch po turnieju opuści reprezentację na rzecz londyńskiej Chelsea.
Holendrzy i Włosi mogli niczym Rubiales oburzać się na kluby, huczeć o niesprawiedliwości i braku etyce w futbolu, ale zamiast tego postawili na spokój. Brak nerwowych ruchów i możliwość kontynuowania pracy przez dotychczasowych selekcjonerów być może uchroniły „Oranje” i „Azzurrich” przed kompromitacją, której nie ustrzegli się Hiszpanie.

Marnotrawstwo dziedzictwa Lopeteguiego

Luis Rubiales prawdopodobnie podejrzewał, że Lopetegui tak dobrze przygotowywał przez dwa lata „La Roję” do mundialu, iż nie ma potrzeby szukania kogokolwiek kompetentnego, aby wypełnił lukę po dopiero co zwolnionym selekcjonerze.
Postawiono przecież na Fernando Hierro, który nie był nawet asystentem Lopeteguiego, a dyrektorem sportowym reprezentacji. Jedyna pełnoprawna przygoda legendarnego defensora Realu Madryt na ławce trenerskiej miała miejsce w Realu Oviedo, z którym w sezonie 2016/17 Hierro zajął 8. lokatę w Segunda Division.
To po prostu nie mogło wypalić na imprezie rangi Mistrzostw Świata i (kto by pomyślał) rzeczywiście nie wypaliło. Hiszpania na rosyjskich boiskach zaprezentowała się katastrofalnie. Największym obrazem nędzy i rozpaczy było spotkanie przeciwko Rosji, po którym „La Roja” pożegnała się z mundialem. 120 minut nudnego klepania wszerz boiska zemściło się w konkursie rzutów karnych.
Awans gospodarzy nie był wcale wielką sensacją. Hiszpania już wcześnie dała znać o swojej słabości remisując z Portugalią i Marokiem. Hierro mógł się pochwalić tylko skromnym zwycięstwem 1:0 przeciwko reprezentacji Iranu.
Po wspaniałej drużynie, którą stworzył Lopetegui nie został nawet ślad. Hiszpanie nagle stracili umiejętność kreowania akcji, zabrakło wertykalnej gry oraz lidera z krwi i kości. Julen Lopetegui budował reprezentację wokół Isco, który pod jego wodzą zanotował 9 bramek oraz 2 asysty w 14 meczach. Hierro nie potrafił wykorzystać nawet ułamka potencjału hiszpańskiego gwiazdora.

Ostatni akt hiszpańskiej tragedii

Po porażce z Rosją nawet Luis Rubiales przejrzał na oczy. Fernando Hierro pożegnał się z posadą selekcjonera, której tak naprawdę nigdy nie powinien objąć. Wybór nowego szkoleniowca również nie wzbudził żadnych kontrowersji. Wybrańcem Rubialesa został Luis Enrique, który wcześniej z sukcesami prowadził Barcelonę.
I gdy już można było odnieść wrażenie, że „La Roja” wstaje z kolan, „Lucho” musiał zrezygnować z powodów osobistych. Trzeba uszanować decyzję Luisa Enrique oraz zauważyć, że Asturyjczyk zostawia kadrę w dosyć spokojnym położeniu, ponieważ Hiszpanie są liderami grupy eliminacyjnej EURO 2020. 49-latek, dopóki mógł, wywiązał się z roli prowadzenia drużyny bez zarzutu.
Wiadomość o pożegnaniu Luisa Enrique to nie jedyny cios, który ugodził hiszpańskich kibiców. Jeszcze bardziej druzgocący był wybór następcy „Lucho”. Po raz kolejny RFEF podjął niezrozumiałą decyzję, mianując na stanowisko pierwszego trenera reprezentacji Roberta Moreno. 41-latek nigdy dotąd nie pełnił funkcji głównego szkoleniowca w jakiejkolwiek drużynie.
Można byłoby zrozumieć tę decyzję, gdyby odejście Luisa Enrique było całkowitym zaskoczeniem, ale wszystko rozpoczęło się już kilka miesięcy temu. Podczas marcowego zgrupowania „Lucho” nie mógł być obecny na spotkaniu z Maltą i sam RFEF wydał komunikat, w którym tłumaczył brak selekcjonera poważnymi problemami rodzinnymi.
Hiszpańska federacja miała 3 miesiące na znalezienie następcy Enrique, ale wydaje się, że ten okres został całkowicie przespany przez Luisa Rubialesa oraz pozostałych działaczy. Można było wykorzystać okres pomiędzy marcem, a czerwcem na negocjacje z hiszpańskimi trenerami, którzy pozostają bez pracy.
Na rynku trenerskich wolnych agentów pozostają tak uznane nazwiska jak Quique Setien, Abelardo, Juande Ramos czy Pablo Machin, którzy w ostatnich latach udowadniali swoją jakość w La Liga. Każdy z podanych szkoleniowców posiada większe doświadczenie od Roberta Moreno, ponieważ ten nie posiada go wcale. Poprzednia dekada dobitnie pokazała, że Hiszpanie są zdolni osiągać sukcesy wyłącznie z doświadczonymi trenerami, którzy zbierali menedżerskie szlify w rodzimych klubach.
Za reprezentacją „La Rojy” trudny okres naznaczony brakiem sukcesów międzynarodowych i koniecznością ustąpienia z piedestału. Trudno mieć nadzieję na rychły powrót Hiszpanów na szczyt, jeśli RFEF podejmuje kolejne niezrozumiałe decyzje. Sympatyków utytułowanej reprezentacji najbardziej boleć może właśnie to, iż wina wszelkich klęsk leży głównie po stronie federacji.
Wszak to Luis Rubiales był zbyt dumny, aby pozwolić na kontynuowanie pracy przez Lopeteguiego. To Luis Rubiales przed najważniejszą piłkarską imprezą przemianował dyrektora sportowego na selekcjonera. To Luis Rubiales był zbyt zajęty, aby przez 3 miesiące znaleźć człowieka z CV, w którym byłoby więcej meczów w roli trenera niż 0. To w dużej mierze właśnie Luis Rubiales sprawia, że Hiszpanie mogą teraz co najwyżej pomarzyć o tytule mistrzów Europy i świata. „La Furia Roja” zniknęła. Pozostała tylko „La Roja”.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również