Od porażki 0:9 do miana jednej z najlepszych drużyn Premier League. Niesamowita przemiana “Świętych”

Od porażki 0:9 do miana jednej z najlepszych drużyn Premier League. Niesamowita przemiana “Świętych”
Ingy The Wingy, wikicommons
25 października 2019 roku to dzień, który piłkarze i kibice Southampton chcieliby na zawsze wymazać z pamięci. Nie codziennie przegrywa się bowiem 0:9 na własnym stadionie. Ba, raczej nie dostaje się takich bęcków co rok, pięć czy dziesięć lat. Może nawet nie co pięćdziesiąt. “Święci” zapisali więc w ten sposób haniebną kartę w 135-letniej historii klubu. Ale później pokazali, że czasami upadek na samo dno to okazja do tego, by się od niego odbić.
Wyobraźcie sobie, że prawie dostajecie dychę w meczu Premier League, od solidnej, ale nie jakiejś kosmicznej drużyny, bo tak chyba można określić Leicester, a na horyzoncie rysują Wam się dwa mecze z… Manchesterem City. To trochę tak, jakby solidnie znokautował nas niezły pięściarz, a po chwili stanął nad nami jeszcze - powiedzmy - Andy Ruiz.
Dalsza część tekstu pod wideo
Prowadzący “Świętych” Ralph Hasenhüttl miał więc przed sobą piekielnie trudne do wykonania zadanie. Podnieść mentalnie zespół, który tak naprawdę leżał już na deskach. I udało mu się to zrobić. “The Citizens” okazali się co prawda lepsi w obu spotkaniach, ale nie były to żadne nokauty - 1:3 i 1:2. W tym drugim pojedynku Southampton prowadziło nawet na Etihad do 70. minuty, ale później dali o sobie znać Sergio Aguero i Kyle Walker.

Dobra zmiana

Dostaliśmy jednak wówczas sygnał, że - jak lubił mawiać Henryk Kasperczak - “drużyna zareagowała pozitiwnie”. Później przyszła jeszcze porażka w słabym stylu z Evertonem, i dopiero wtedy doszło przy St Mary’s Stadium do małej rewolucji. Hasenhüttl zrezygnował z gry trójką stoperów, przechodząc na klasyczne 4-4-2. To - dość niespodziewanie - dało natychmiastowe efekty.
“Święci” - już w nowym ustawieniu - wyszli na wyjazdowy mecz z Arsenalem i w naprawdę dobrym stylu zremisowali 2:2, tracąc ostatniego gola w 96. minucie. W całym spotkaniu oddali aż 21 strzałów (dla porównania, kolejkę wcześniej - cztery).
I nie był to tylko jednorazowy wyskok, a bardziej pierwszy symptom naprawdę dobrej formy. Zaraz potem Southampton pokonało bowiem Watford i Norwich, robiąc tym samym naprawdę duży oddech. Po chwili zdarzyły się jeszcze porażki z Newcastle i West Hamem, ale od tamtego czasu "Święci" grają i przede wszystkim punktują rewelacyjnie.

Leicester, Chelsea, Tottenham = 9 punktów

W tabeli za ostatnie dziesięć kolejek Premier League, ekipa Jana Bednarka zajmuje niezłe szóste miejsce, a przed ostatnią nieuchronną porażką z Liverpoolem była to nawet trzecia pozycja. Piłkarze Hasenhüttla zdecydowanie nie grali w tym czasie łatwych spokań. Udało się więc choć częściowo odkupić winy za blamaż z “Lisami”, pokonując ich na King Power Stadium 2:1. Było też zwycięstwo u siebie z Tottenhamem, trzy punkty na wyjeździe z Chelsea, wyjazdowe triumfy przeciwko Aston Villi i Crystal Palace.
Z murowanego kandydata do spadku, “Święci” przepoczwarzyli się w drużynę środka tabeli. Obecnie zajmują trzynaste miejsce, tylko bilansem bramkowym ustępując Arsenalowi, Burnley i Newcastle. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że podstawowym celem klubu z St Mary’s Stadium jest utrzymanie. Siedem punktów przewagi nad strefą spadkową to jeszcze żaden komfort.

Pan snajper Danny Ings i polska skała

To, co może cieszyć polskich kibiców, to bardzo dobra dyspozycja Jana Bednarka. Po zmianie ustawienia Polak tworzy duet stoperów z Jackiem Stephensem, a ich współpraca wygląda lepiej niż dobrze. Wystarczy wspomnieć, że w ostatnich dziesięciu meczach ligowych “Święci” stracili 13 bramek, a więc tylko o cztery więcej niż w pierwszym starciu z Leicester (a bilans i tak zepsuł im ostatnio kosmiczny Liverpool, strzelając cztery).
Jest lepiej w obronie, jest lepiej w ataku. Więcej kreowanych sytuacji, więcej strzałów, więcej goli. Duża w tym zasługa niesamowitego Danny’ego Ingsa, który przeżywa w tym sezonie swoją drugą młodość. 27-latek przywędrował do Southampton przed sezonem 2018/2019 z Liverpoolu, gdzie kompletnie się nie sprawdził (na co wpływ miały też na pewno liczne kontuzje). W poprzedniej kampanii pokazał już zalążki swojego potencjału, strzelając 7 goli w 24 meczach. Na tym etapie sezonu Premier League ma już rozegrane 25 spotkań i… 14 bramek na koncie. To niemal połowa całego dorobku drużyny (31).
W ostatnim czasie chwalić można jednak nie tylko Bednarka i Ingsa. Właściwie każdy z zawodników doskoczył do oczekiwanego poziomu. Na prawej stronie defensywy szalał Cedric Soares, więc niedawno ściągnął go Arsenal. Do środka pola Hasenhüttl znalazł doskonale uzupełniający się duet Ward-Prowse - Hojbjerg, a znakomite recenzje zbiera też choćby biegający na lewym skrzydle Nathan Redmond.

Trener “szaleniec”

Wszystko to spaja całkowicie nieprzypadkowy trener, który ma prawdziwą obsesję na punkcie swojej pracy. Człowiek, któremu RB Lipsk w dużej mierze zawdzięcza wicemistrzostwo Niemiec w debiutanckim sezonie na boiskach Bundesligi. Hasenhüttl doświadczenie zbierał m.in. obserwując z ukrycia treningi Borussii Dortmund. Robił to całkowicie incognito za pomocą… lornetki.
- Byłem także we Włoszech, kiedy Niemcy przygotowywały się do Mistrzostw Świata, ponieważ było to dla mnie interesujące. Być może jestem w ten sposób trochę szalony, ale dzięki temu stałem się lepszym trenerem - dodał Austriak.
Jak widać, w tym szaleństwie jest metoda. Teraz ten “szaleniec” wykonuje więc świetną pracę w Southampton. Działaczom klubu można tylko pogratulować tego, że w kryzysowym momencie dali Austriakowi odpowiednie zaufanie, za które ten teraz ma okazję odpłacać się z nawiązką.
Dominik Budziński

Przeczytaj również