Olympique Lyon idzie w niechlubne ślady AS Monaco. Wielka wyprzedaż składu nie popłaca

Wielka wyprzedaż składu nie popłaca. Olympique Lyon idzie w niechlubne ślady Monaco
BalcansCat/shutterstock.com
Interesy włodarzy poszczególnych drużyn nie zawsze kroczą w parze ze sportowym sukcesem danej ekipy. Nierzadko, zamiast wyników, na pierwszym planie pozostaje troska o zasoby klubowej kasy. Tego typu tok myślenia zgubił już AS Monaco, a teraz odbija się czkawką w Olympique Lyon.
Początek sezonu w wykonaniu OL stanowi istne pasmo tragedii przeplatanych, tak dla odmiany, klęskami. Nikt oczywiście nie zakładał, że „Olimpijczycy” będą w tym sezonie bić się o mistrzostwo Francji, ale mało kto mógłby również pomyśleć, że po jedenastu kolejkach Lyon będzie zajmował 13. miejsce w tabeli z ledwie dwupunktową przewagą nad znajdującym się w strefie spadkowej Metz.
Dalsza część tekstu pod wideo
Na arenie europejskiej wcale nie jest lepiej. Fortuna sprzyjała Olympique'owi podczas losowania grup Ligi Mistrzów. Francuzi trafili do grupy z RB Lipsk, Zenitem oraz Benficą. Jednak dobrze wiemy, że szczęściu trzeba dopomóc, czego Lyon pod żadnym pozorem nie robi. Po trzech kolejkach OL zajmują dopiero 3. lokatę w grupie.
Drużyna, która w ubiegłych rozgrywkach zajęła miejsce na podium Ligue 1, a w Lidze Mistrzów odpadła dopiero po dwumeczu przeciwko FC Barcelonie, dziś nie przypomina nawet cienia samej siebie. Jedyne czym może „poszczycić” się obecna ekipa Lyonu, to pobicie klubowego rekordu liczby meczów bez wygranej w lidze. Tak źle nad Rodanem jeszcze nie było.

Komu, komu, bo Aulas idzie do domu?

Wytłumaczeń na drastyczny regres formy Lyonu nie trzeba daleko szukać. Wszystko rozbija się o diametralny spadek jakości kadry spowodowany letnią wyprzedażą, w trakcie której z drużyną pożegnały się trzy dotychczasowe filary.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Lyon nie jest klubem z absolutnie najwyższej futbolowej półki, zatem bywają sytuacje, w których po prostu trzeba pozwolić odejść zawodnikowi, by mógł on się dalej rozwijać. Początek problemu następuje, gdy pozbędzie się zbyt wielu fundamentów.
Zakładam, że Lyon nie znajdowałby się w tak tragicznym położeniu, gdyby z klubem pożegnał się zaledwie jeden gracz z trójki Mendy-Ndombele-Fekir. Niestety Stadion Parc Olympique Lyonnais opuścili wszyscy trzej Francuzi, którzy do niedawna stanowili o sile „Olimpijczyków”.
Już sama sprzedaż całego francuskiego tercetu była poważnym błędem, jednak dalsze działania prezydenta klubu, Jean-Michela Aulasa również budzą pewne zastrzeżenia. Mając do dyspozycji ponad 130 milionów euro uzyskanych ze sprzedaży Fekira, Ndombele i Mendy’ego można było ściągnąć znacznie lepszych zawodników niż Youssouf Kone, Thiago Mendes i Jeff Reine-Adélaïde.
24-letni lewy obrońca ściągnięty z Lille nie miał prawa zastąpić Ferlanda Mendy’ego choćby ze względu na swoją charakterystykę. Obecny już zawodnik Realu Madryt siał prawdziwy postrach na skrzydle, niejednokrotnie penetrując pole karne rywali celnymi dośrodkowaniami, podczas gdy Youssouf Kone nie ma zielonego pojęcia o grze w ofensywie. W ostatnim sezonie w Lille Malijczyk nie zanotował ani jednej asysty.
Nie do końca rozumiem także ruchy transferowe, które przeprowadzono by załatać dziury w środku pola. Reine-Adélaïde i Mendes to piłkarze o podobnej charakterystyce, raczej cofnięci pomocnicy, którzy lubią także podłączyć się do akcji bramkowej. Jednak żaden z nich choćby w małym stopniu nie wypełnia luki po Nabilu Fekirze, który pełnił rolę klasycznej „dziesiątki” – połączenia kreatora i niejednokrotnie egzekutora.
Mając nadal w środku pola Ndombele lub Fekira, Lyon raczej nie popadłby w marazm tej skali. O tym jak wiele zmieniają doskonałe jednostki najlepiej świadczy fakt, że niekwestionowanym liderem i jedynym jasnym punktem drużyny w obecnym sezonie jest ostatni gwiazdor, który latem nie opuścił Owernii, Memphis Depay. Holender ma już na swoim koncie osiem bramek oraz jedną asystę w bieżącej kampanii. Strach pomyśleć, co działoby się z Lyonem, gdyby Aulas sprzedał też Depaya.

AS Monaco 2.0

Patrząc na „wyczyny” Lyonu trudno nie odnaleźć analogii łączących „Olimpijczyków” z AS Monaco. Przed dwoma laty Dmitry Rybołowlew również nie skupiał się na możliwościach ulepszenia składu. Wręcz przeciwnie, gdy na stole pojawiały się konkretne oferty, oligarcha tylko podpisywał umowy sprzedaży swoich największych gwiazd.
I tak oto w ciągu jednego okienka transferowego Monaco straciło niemal wszystkie dotychczasowe atuty. Z drużyny, która osiągnęła półfinał Ligi Mistrzów oraz sięgnęła po mistrzostwo Francji, odeszli m.in. Kylian Mbappe, Benjamin Mendy, Bernardo Silva oraz Tiemoué Bakayoko. Tylko na tej czwórce Rybołowlew zarobił prawie 350 milionów euro. Szkopuł w tym, że wraz z gigantycznym zastrzykiem gotówki szanse Monaco na jakikolwiek sukces sportowy zmalały do okolic zera.
W Lidze Mistrzów podopieczni Leonardo Jardima, którzy jeszcze nie tak dawno stawiali czoła Manchesterowi City i BVB, w ubiegłym sezonie zdobyli jeden punkt w sześciu meczach. W pucharach krajowych pogromcami eks-mistrzów Francji były Metz oraz Guingamp. Z kolei w Ligue 1 Monaco cudem uniknęło spadku, zajmując 17. lokatę po zdobyciu „oszałamiającej” liczby 36 punktów w 38 meczach.
Z perspektywy czasu można zauważyć, że jedynym człowiekiem, który jakkolwiek może być zadowolony po tym, co stało się w AS Monaco, jest prezes Rybołowlew. Setki milionów piechotą nie chodzą. Sukces sportowy niestety również nie. Przekonuje się o tym także Olympique Lyon.

Trenerska maskarada

Lyon oraz Monaco z ostatnich lat łączą również niezrozumiałe decyzje personalne na ławce trenerskiej. W ekipie z Księstwa winą za wszelkie porażki został obarczony Leonardo Jardim, którego zastąpił niedoświadczony Thierry Henry. Skalę bezsensowności tego ruchu potwierdziło ponowne zatrudnienie Jardima po trzech kompletnie nieudanych miesiącach pracy z nowym trenerem.
Za to w Lyonie uwierzono, że najlepszym kandydatem do objęcia sterów drużyny, która wymaga przebudowy po utracie największych gwiazd będzie Sylvinho. 45-letni były defensor, który przed podpisaniem kontraktu z Lyonem nie trenował ani jednej drużyny. Poza Aulasem raczej nikogo nie zdziwiło, że całkowity menedżerski laik zawiódł. Brazylijczyk wytrzymał na stanowisku ledwie 3 miesiące.
Na tym jednak festiwal nieudolności zarządu Lyonu się nie kończy. Następcą Sylvinho został Rudi Garcia, który w trakcie trzech ostatnich sezonów pracował w Marsylii. Pokaźna przygoda na Stade Vélodrome tak utkwiła w pamięci 55-letniemu Francuzowi, że w trakcie pierwszej konferencji prasowej… pomylił nazwy drużyn, mówiąc OM zamiast oczywiście OL.
Trudno byłoby wymyślić sobie gorszy start w nowym klubie. Trenerskie „faux pas” nie umknęło uwadze sympatyków Lyonu, którzy podczas debiutu Garcii nie omieszkali okazać swojego niezadowolenia wobec nowego szkoleniowca.

Nauczka na przyszłość

Pod względem osiąganych wyników trudno jednoznacznie ocenić nowego trenera. Po trzech spotkaniach w nowym klubie Garcia uciułał bilans 1-1-1. Do ideału jeszcze bardzo, ale to bardzo daleko, aczkolwiek i tak można mówić o pewnym progresie w porównaniu do serii remisów i porażek za kadencji Sylvinho.
Poza tym od Rudiego Garcii nie można wymagać cudów. Lyon nie wskoczy na poziom, który prezentował jeszcze w poprzednich sezonach, ponieważ z obecną kadrą jest to najzwyczajniej w świecie niemożliwe. Garcia nie sprawi nagle, że Mendes wskoczy na poziom prezentowany przez Tanguya Ndombele, a Kone nawiąże do jakości oferowanej przez Ferlanda Mendy’ego. OL niczym tlenu potrzebuje wzmocnień, nowych gwiazd.
Lyon w trakcie następnych okienek transferowych musi przetransformować się ze zwierzyny w prawdziwego myśliwego na rynku transferowym. Tylko tak „Olimpijczycy” znów dołączą do walki o ligowe podium. Jeśli Aulas i spółka postanowią nadal przedkładać liczbę zer na klubowym koncie ponad sukces drużyny, kryzys Lyonu będzie tylko postępował.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również