Piłkarze, którzy w chwale wracali do byłych klubów. Mats Hummels, Gigi Buffon, Paul Pogba i inni

Oni mogli powiedzieć: „I’ll be back”. Oto bohaterowie, którzy w chwale wracali do byłych klubów
cristiano barni/Shutterstock
Wszyscy na trwale wpisali się do kronik. To piłkarskie pomniki nie do zburzenia. Nie spędzali całej kariery w jednym klubie, trudno więc ich nazwać lojalnymi rycerzami. Gdy wyjeżdżali stawali się ambasadorami, gdy wracali – razem z nimi powracał sentyment. Tak przedstawia się lista najpiękniejszych comebacków.
Niedawno gruchnęła informacja o powrocie piłkarza od „śmietnika zamiast serca”. Gigi Buffon po zaledwie rocznej przygodzie w PSG szybko zatęsknił za włoskim jedzeniem, serdecznością kibiców i oczywiście calcio. Siłą rzeczy, drugi turyński etap dla Buffona nie będzie podlany takim triumfalnym sosem, co pierwszy (zwłaszcza po doniesieniach, że numerem jeden będzie Szczęsny) – jednakże liczy się sam fakt – powrotu na stare śmieci i podgrzewanie klubowej atmosfery.
Dalsza część tekstu pod wideo
Historia futbolu zna wiele przypadków piłkarzy wracających do starych pracodawców. Dla wielu powodów: pożegnania z fanami, wyciągania teamów z dołka, wreszcie zamknięcia klamry zawodniczej kariery. My skupiliśmy się na graczach, o których powrotach było głośno na całym świecie.

THIERRY HENRY (Arsenal FC)

Jeśli chodzi o legendy klubowe, to trudno wyobrazić sobie to zestawienie bez Thierry’ego Henry'ego. Francuza do Londynu ściągnął jego rodak Arsene Wenger w 1999 roku za 11 mln funtów, a transfer ten okazał się jednym ze wspanialszym w historii klubu.
Ciemnoskóry napastnik nie miał sobie równych w pierwszej linii „Kanonierów”. Niech przemówią liczby: 336 występów, 224 gole. To zapewne na długie lata wpisało go na pozycję numer jeden na liście najlepszych strzelców Arsenalu. Jego fenomenalna kombinacja szybkości, siły i technicznych umiejętności sprawiła, że w owym czasie kibice oglądali jednego z najbardziej przebojowych ofensywnych graczy, jakich gościły boiska Premier League.
Przejście do Barcelony oczywiście mogło zaskoczyć wielu fanów, ale nie zburzyło dziedzictwa, jakie po sobie zostawił. W Katalonii spędził trzy lata, a potem obrał kierunek Nowy Jork. W MLS pracował w nieco innym kalendarzu niż w Anglii, więc w 2012 roku dostał szansę ponownych treningów z seniorską ekipą Arsenalu.
W końcu „Kanonierom” udało się go wypożyczyć na dwa miesiące (gdy w USA w najlepsze trwała przerwa pomiędzy sezonami), a Wenger, jak za dawnych lat, mógł w pełni skorzystać z usług „Titou”. Ten zdołał strzelić trzy gole w siedmiu spotkaniach, ale dla fanów jego krótki powrót oznaczał znacznie więcej.

MATS HUMMELS (Bayern Monachium/Borussia Dortmund)

Tu mamy do czynienia z pewnego rodzaju fenomenem na skalę światową. Piłkarz, który całą swoją karierę dzielił w dwóch klubach po kilka etapów. Hummels dołączył do Bayernu jako sześciolatek i pozostał w zespole przez 11 lat. Zadebiutował w maju 2007 roku walcząc o minuty w następnym sezonie. W styczniu 2008 roku dołączył z kolei do BVB na zasadzie wypożyczenia i od razu stał się kluczową postacią dla nowego klubu.
Opłata w wysokości ok. 4 mln euro wystarczyła, aby transakcja nabrała trwałego charakteru. Borussia z Hummelsem po swojej stronie trafiła do europejskiej czołówki, zaczęła jak równy z równym rywalizować z monachijczykami, a także przebijać się przez kolejne pucharowe fazy w Lidze Mistrzów.
Przed złożeniem wniosku o transfer do Bayernu w 2016 r. stoper uskładał ponad 300 występów. Gigant Bundesligi musiał jednak wyłożyć na doświadczonego obrońcę 35 mln euro, ale od tamtej pory był on ważnym elementem układanki mistrzowskiej drużyny. Po trzech latach Mats znów zatęsknił za Zagłębiem Ruhry, ale tym razem piłkarz okazał się tańszy, nieznacznie, bo o 5 milionów. Czy to ostatni ruch Hummelsa na linii dwóch klubów? Pamiętajmy, że ma dopiero 30 lat.

GERARD PIQUE (FC Barcelona)

Pique rozpoczął karierę w Barcelonie jako trampkarz słynnej akademii La Masia, ale zmienił barwy jeszcze przed podpisaniem swojego pierwszego profesjonalnego kontraktu w 2004 roku. W Manchesterze nie poznali się wówczas na jego talencie. Większość dni spędził w drużynie rezerw, a w seniorach zaliczył jedynie 23 spotkania. Na rok wypożyczono go też do Realu Zaragoza.
W koszulce „Czerwonych Diabłów” udało mu się jeszcze strzelić dwie bramki (obie zresztą w Lidze Mistrzów), dobrze wspomina pobyt w Anglii, ale jednak nie był w stanie oprzeć się powrotowi do domu w 2008 roku. 5 milionów euro – taka była cena sprowadzenia swojego syna marnotrawnego.
A wart był zresztą zdecydowanie więcej. Od powrotu rozegrał blisko 500 spotkań dla „Blaugrany”. W każdym z sezonów wybiegał na plac gry minimum 38 razy (w ostatnim aż 52). To tylko wskazuje, jak istotny dla Barcy jest piłkarz, który dla klubu dałby się pokroić.

CARLOS TEVEZ (Boca Juniors)

Kolejny, który do macierzystej drużyny wracał minimum dwukrotnie. Sentymentalny powrót po 11 latach do rodzinnych stron, do ukochanej Boki, był takim wydarzeniem, że tamtejsze media przerwały nadawanie wiadomości i pokazały kibiców wychodzących fetować transfer stulecia.
„Moje serce eksplodowało ze szczęścia! Dziękuję za cierpliwość, właśnie wracam do domu” – napisał na Twitterze chwilę po opuszczeniu Turynu w 2015 roku. Historia byłaby pewnie jeszcze bardziej romantyczna, gdyby Argentyńczyk nie pozwolił sobie później na chiński rozdział w karierze. W Państwie Środka otrzymywał potężną gażę, a jednosezonowe granie na chińskiej murawie określił mianem „wakacji”.
Znów znalazł się w Buenos Aires, znów gra pierwsze skrzypce na La Bombonerze, skupiony bardziej na rywalizacjach piłkarskich niż na zarabianiu pieniędzy. Jak powiedział Maradona: „Wypełnił worek świętego Mikołaja dolarami, teraz wrócił do swoich”. Amen.

CLAUDIO PIZARRO (Werder Brema)

40 lat na karku, a on gra i gra. I ciągle jest znaczącym elementem w układance Werderu. Wracał tam trzy razy, za każdym razem witany z najwyższymi zaszczytami. Dawni koledzy Peruwiańczyka już dawno zawiesili buty na kołku, ale nie on – jego gra w piłkę ciągle bawi.
Co go motywuje? „Wszystko, czego potrzebuję, to bieganie i kopanie” – zdradza dziennikarzom. Do tego dochodzi bezgraniczna miłość sympatyków Werderu, no i chęć pobicia kolejnych rekordów. Ze 196 bramkami jest drugim (po Robercie Lewandowskim) najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii Bundesligi.
W tej klasyfikacji byłby na pewno jeszcze wyżej, gdy nie krótka, dwuletnia przygoda na Wyspach Brytyjskich i reprezentowanie barw Chelsea. Tam jednak po opuszczeniu pokładu przez Jose Mourinho przestał się liczyć w walce o pierwszy skład i z zaledwie dwoma bramkami z podkulonym ogonem zdecydował się na powrót do Niemiec. Miękkie lądowanie nastąpiło oczywiście w Bremie.

PAUL POGBA (Manchester United)

Jedna z najbardziej rozpoznawalnym piłkarskich marek na świecie. W United spędził dwa lata w tamtejszej akademii, chwilę pograł w pierwszym zespole. Po latach głośno zaczęło być o wywiadzie, jakiego udzielił Alex Ferguson zaraz po tym, jak Pogba udał się do Turynu. „To rozczarowujące. Jestem świadomy jego talentu, ale nic mogłem zrobić” – mówił.
Manchesterowi nie udało się aktywować opcji przedłużenia kontraktu z Francuzem, swoje też zrobił jego agent Mino Raiola i pomocnik trafił do Juventusu. A tam szybko się zintegrował z drużyną i stał się jednym z najlepszych pomocników na świecie. Żeby ściągnąć go z powrotem działacze „Czerwonych Diabłów” musieli wypłacić niebagatelną sumę 105 mln euro.
Wydaje się jednak, że to nie koniec historii o trudnej miłości Pogby z United. Ciągle gorącym tematem jest jego ewentualna ewakuacja z Wielkiej Brytanii i desant w Madrycie. Tylko czy tym razem, ktoś będzie go w Manchesterze żałował?

JAKUB BŁASZCZYKOWSKI (Wisła Kraków)

Pół roku temu kibice byli świadkami najwspanialszego powrotu w historii polskiej piłki. Wspaniałego na wielu płaszczyznach, a chyba najmniej w kontekście sportowym. Błaszczykowski zrezygnował z szansy podpisania chyba ostatniego kontraktu za granicą i wrócił do kraju, do swojego ostatniego macierzystego klubu, z którego wyjechał. Wszystko po to, by ratować Wisłę Kraków.
W Niemczech osiągnął wszystko, mistrzostwa, sławę, godne pieniądze, nawet możliwość gry w finale Ligi Mistrzów. Powrót po dwunastu latach zmusił go do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Na szali bowiem leżała kwestia dalszego funkcjonowania wielokrotnego mistrza Polski. Kuba zgodził się na drastyczną redukcję zarobków (minimalna pensja 500 zł), co więcej, sam pożyczył klubowi ponad milion złotych. Wisła nie wypłynęła z brzegów, dramatyczna sytuacja została opanowana.
Nie zdziwi więc, gdy w przyszłości, jeśli zasłużony team mocniej stanie na nogi, działacze zdecydują się na postawienie Błaszczykowskiemu pomnika. Dla krakowskiego futbolu zasłużył się jak mało kto.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również