Polak może zostać mistrzem MLS. Wielki talent, Michniewicz go uwielbia. "Strzał w 10"

Polak może zostać mistrzem MLS. Wielki talent, Michniewicz go uwielbia. "Strzał w 10"
Kiyoshi Mio-USA TODAY Sports/SIPA USA/PressFocus
Sobotni finał MLS Cup to długo wyczekiwane starcie wieńczące tegoroczny sezon Major League Soccer. O mistrzostwo zagrają Columbus Crew z Los Angeles FC Mateusza Bogusza. Jak duże szanse na triumf ma zespół Polaka i kto powinien błyszczeć w meczu o tytuł?
Przewidywania dotyczące rozstrzygnięć w MLS zazwyczaj nie kończą się najlepiej, a liga potrafi zaskakiwać nawet największych ekspertów. Tym razem logika sprawdziła się w przypadku Konferencji Zachodniej, na Wschodzie było zdecydowanie więcej nieoczekiwanych zwrotów akcji. Los Angeles FC w zasadzie od samego początku sezonu MLS było uznawane za jednego z faworytów do walki o mistrzostwo. Co prawda w pierwszej części rozgrywek nie mogło pochwalić się taką skutecznością, jak rok temu, ale w zasadzie bez większych problemów dotarło do MLS Cup.
Dalsza część tekstu pod wideo
Na Wschodzie od połowy rozgrywek zdecydowanie największe emocje wzbudzał Leo Messi i Inter Miami, ale w grze o najwyższe cele były zgoła odmienne drużyny. Już po pierwszych meczach stało się jasne, że FC Cincinnati będzie bardzo mocną ekipą. Podopieczni Pata Noonana sięgnęli po mistrzostwo sezonu zasadniczego, a ich kapitan, Luciano Acosta, został wybrany MVP ligi. Aż do finału konferencji spisywali się bardzo dobrze. W decydującym starciu ulegli jednak Columbus Crew i to w derbowym starciu przed własną publicznością. “The Crew” w play-offach mieli niemal same trudne wyzwania, ale pokonali Atlantę United, świetnie spisujące się w tym roku Orlando City oraz wspomniane FC Cincinnati. Finał zapowiada się zatem niezwykle emocjonująco.

Zapisać się w historii

Tylko trzy drużyny w historii MLS zdołały obronić mistrzowski tytuł: D.C. United (1996, 1997), Houston Dynamo (2006, 2007) oraz LA Galaxy (2011, 2012). Los Angeles FC chce dołączyć do zacnego grona w tę sobotę. Nie będzie to jednak łatwe zadanie. W każdym z ostatnich pięciu sezonów puchar MLS Cup trafiał do innej drużyny. Najbliżej obrony tytułu było ostatnio Seattle Sounders, ale w 2020 roku w decydującym starciu uległo na wyjeździe… Columbus Crew! W tym sezonie możemy być świadkami powtórki z rozrywki. Ekipa z Ohio podobnie jak trzy lata temu nie jest stawiana w roli faworyta i zdecydowanie jej to odpowiada.
Columbus Crew będzie gospodarzem tego spotkania ze względu na lepszy wynik w sezonie zasadniczym od LAFC i trzeba mieć na uwadze, że przed własną publicznością jest w stanie namieszać i sprawić rywalom sporo problemów. W rozgrywkach ligowych u siebie “The Crew” przegrali zaledwie jeden mecz pod koniec kwietnia. Smaczku dodaje tej rywalizacji fakt, że obie drużyny nie miały okazji zmierzyć się w pierwszej części rozgrywek i będzie to ich pierwsza bezpośrednia konfrontacja w tym roku.
Dla Los Angeles FC to drugi finał MLS Cup. Rok temu sięgnęli po mistrzostwo dopiero po serii rzutów karnych z Philadelphią Union, a teraz przyjdzie im się zmierzyć z dwukrotnym zdobywcą MLS Cup (2008, 2020). Dodatkowo warto mieć na uwadze, że dla Columbus Crew to drugi finał w ciągu ostatnich czterech lat i czwarty w historii.

Odmienione Columbus

Po dwóch latach bez play-offów Columbus Crew wróciło do rywalizacji o MLS Cup w imponującym stylu. Duża w tym zasługa nowego trenera, Wilfrieda Nancy’ego. 46-latek po świetnym sezonie w CF Montreal został przechwycony przez rywali z tej samej konferencji. Zaowocowało to przebudową drużyny, zmianą ustawienia (głównie 3-4-2-1), przemyślanymi transferami (Christian Ramirez, Diego Rossi, Julian Gressel, Malte Amundsen, Rudy Camacho) czy odbudową niektórych zawodników (Alexandru Matan) i postawieniem na młodych (Patrick Schulte). W efekcie “The Crew” grali ciekawą, ofensywną piłkę (średnio 181,4 kontakty z piłką w finałowej tercji oraz najlepszy współczynnik non-penalty xG: 52,2) i zajęli wysokie, trzecie miejsce w Konferencji Wschodniej, będąc najskuteczniejszą ekipą w całej lidze (67 goli w sezonie zasadniczym). Choć nagrodę dla najlepszego szkoleniowca zgarnął Pat Noonan, to to właśnie Francuz jest uznawany przez wielu ekspertów za trenera, który powinien tę nagrodę odebrać.
W finale warto zwrócić na środek pola Columbus Crew, gdzie gra utalentowany, świetnie czytający grę 22-letni Aidan Morris, a także Darlington Nagbe. O ile przed pierwszym z nich świetlana przyszłość i zapewne transfer do Europy w najbliższym czasie, o tyle drugi na co dzień jest momentami niedoceniany, a to od niego w dużej mierze zależy gra ekipy z Ohio. Doświadczony zawodnik stanie przed szansą na swoje czwarte mistrzostwo MLS i drugi tytuł z Columbus Crew. W finale konferencji przeciwko FC Cincinnati był absolutnie kluczowym zawodnikiem: 100 kontaktów z piłką, 80/84 podania, osiem podań w finałową tercję, cztery odbiory, 11 wygranych pojedynków, dziewięć wywalczonych fauli i ani jednego popełnionego. Zważywszy na fakt, że Nagbe gra bardzo głęboko i często pełni rolę defensywnego pomocnika, robi to bardzo duże wrażenie.
- Jest niesamowity. Nie mam słów, żeby opisać tego gościa. Wiesz, on dla mnie już teraz jest legendą. Zarówno na boisku, jak i poza nim. Szanuje zespół i bardzo ciężko pracuje, więc to też bardzo nas motywuje. Pewnego dnia będę takim przywódcą jak on. Jesteśmy bardzo dumni, że mamy go w składzie - tak opisał 33-latka znany z ekstraklasowych boisk Yaw Yeboah (Wisła Kraków) podczas konferencji prasowej przed MLS Cup.

Dojrzałość mistrza

Jeżeli ktoś ma sobie poradzić z ofensywnie nastawioną drużyną Columbus Crew, będzie to Los Angeles FC. Doświadczenie zebrane przez zespół z Kalifornii w poprzednim sezonie (mistrz sezonu zasadniczego i zdobywca MLS Cup), a przede wszystkim umiejętność łączenia gry na wielu frontach i skuteczne rotacje plasują LAFC bardzo wysoko w tegorocznej stawce.
Dla podopiecznych Steve’a Cherundolo sobotnie spotkanie będzie 53. w tym roku kalendarzowym. Długi i wyczerpujący sezon dał się we znaki niemal każdej drużynie MLS, ale w przypadku ekipy z Kalifornii na pierwszy rzut oka tego nie widać. Szkoleniowiec opanował niemal do perfekcji sztukę zarządzania zawodnikami i rotacji w składzie. Pod jego wodzą LAFC nie zawsze skupia się na dominacji i kontrolowaniu piłki. To z kolei wyróżnik Columbus Crew, które za wszelką cenę będzie chciało uniknąć losu Houston Dynamo. Drużyna z Teksasu w finale konferencji posiadała piłkę przez 70,4% czasu gry (!), ale i tak przegrała to spotkanie. Wysoki pressing, intensywność i szybkie przechodzenie z obrony do ataku to cechy charakteryzujące LAFC. Można być pewnym, że jeżeli rywale popełnią błąd w budowaniu akcji Denis Bouanga i spółką rzucą się drużynie przeciwnej do gardła. Dodatkową bronią zespołu Cherundolo będą też stałe fragmenty gry, w tym roku aż 14 bramek dla “The Black and Gold” padło właśnie po takich sytuacjach.

“Snajperski” pojedynek

Ozdobą tego meczu powinna być rywalizacja dwóch wybitnych piłkarzy w ofensywie. Po stronie LAFC na pierwszy plan wysuwa się Denis Bouanga, zdobywca Złotego Buta za sezon zasadniczy (20 goli), który w samych play-offach dorzucił kolejne cztery trafienia. Co ciekawe, reprezentant Gabonu nie jest nominalnym napastnikiem, a w klubie brakuje klasycznej dziewiątki z prawdziwego zdarzenia. Skrzydłowy sprawdza się jednak zarówno po lewej stronie boiska, jak i w roli fałszywej dziewiątki czy cofniętego napastnika. Potwierdzają to również liczby, bo 29-latek ma współczynnik non-penalty xG+xA na poziomie 0,72 na 90 minut.
Z kolei w barwach Columbus Crew gwiazdą jest Cucho Hernandez. Kolumbijczyk w sezonie zasadniczym strzelił 16 goli i zanotował 12 asyst (MLS do asyst wlicza też asysty drugiego stopnia), a w postseason wcale nie zwolnił tempa, bo trafił do siatki czterokrotnie i posłał jedno podanie poprzedzające bramkę (łącznie 0,87 non-penalty xG+xA na 90 minut).
Oczywiście ta dwójka nie będzie działać w osamotnieniu. Cucho Hernandez ma do pomocy Christiana Ramireza (to jego gol zapewnił w dogrywce wygraną z FC Cincinnati), Diego Rossiego czy Juliana Gressela (pięć kluczowych podań w 55 minut przeciwko Cincy). Bouanga również nie może narzekać, bo wspiera go Carlos Vela, Cristian Olivera czy wchodzący ostatnio z ławki Mateusz Bogusz. Jedno jest pewne, zarówno Patrick Schulte, 22-letni bramkarz Columbus Crew i bohater ostatnich spotkań, jak i Maxime Crepeau będą mieć ręce pełne roboty. Dla drugiego z tych zawodników będzie to zresztą wyjątkowy mecz, bowiem rok temu w finale goalkeeper LAFC złamał nogę. Wszyscy w drużynie liczą, że tym razem będzie inaczej, szczególnie że 29-letni Kanadyjczyk spisuje się wyśmienicie między słupkami i w play-offach wybronił 4,4 gola więcej, niż wskazywałyby na to statystyki.

Wielka szansa Bogusza

Transfer Mateusza Bogusza do Los Angeles FC na pewno nie był oczywistym wyborem. Z perspektywy czasu chyba nawet najwięksi sceptycy mogą przyznać, że to strzał w dziesiątkę. Polak trafił do aktualnego mistrza MLS, piekielnie mocnej drużyny i dosyć szybko zaczął odgrywać w niej ważną rolę. Największą zaletą 22-latka jest na ten moment uniwersalność. Trener sprawdzał go już w roli skrzydłowego, cofniętego napastnika, pomocnika box-to-box czy klasycznej dziesiątki, w roli której czuje się zdecydowanie najlepiej. Idealnie odnajduje się w grze proponowanej przez Cherundolo dzięki doskonałej technice i braku ograniczenia tylko do gry ofensywnej. Jego wartość przy pressingu i grze z kontrataku jest nieoceniona.
Bogusz w play-offach wchodzi głównie z ławki i podobnie powinno być w sobotnim starciu na Lower.com Field. Jeżeli 22-latek sięgnie po MLS Cup zostanie czwartym Polakiem w historii, który tego dokonał. Wcześniej udało się to tylko trio z Chicago Fire w 1998 roku (Piotr Nowak, Roman Kosecki, Jerzy Podbrożny). Co ciekawe, Piotr Nowak zdobył też mistrzostwo MLS w roli trenera D.C. United (2004), a Robert Warzycha jako asystent trenera Columbus Crew (2008). Początek meczu Columbus Crew - Los Angeles FC o mistrzowski tytuł w tym roku już w sobotę o 22:00.

Przeczytaj również