Polski skrzydłowy wraca na właściwe tory. "Największy wygrany zimowej przerwy"

Polski skrzydłowy wraca na właściwe tory. "Największy wygrany zimowej przerwy"
Ulrich Hufnagel / pressfocus
Sezon 1985/1986 był ostatnim, w którym nie doświadczyliśmy żadnego polskiego gola na boiskach 1. Bundesligi. Mieliśmy wówczas w niemieckich klubach czterech biało-czerwonych - Zbigniewa Kruszyńskiego w Saarbruecken, Stefana Majewskiego w Kaiserslautern, Rudolfa Wojtowicza w Leverkusen i Tadeusza Kraffta w Borussii Dortmund. Dzisiaj mamy ich jeszcze mniej, bo zaledwie trzech, no i co gorsze - żaden z nich nie był jesienią pewniakiem w swoim zespole. Co czeka ich na wiosnę? Jak wygląda ich sytuacja w klubach? Czy któryś z nich trafi wreszcie do bramki przeciwnika?
Bundesliga po krótkiej zimowej przerwie powraca do gry i pozostaje mieć nadzieję, że polscy piłkarze w drugiej części sezonu będą prezentowali się znacznie lepiej niż dotychczas.
Dalsza część tekstu pod wideo

Szarości Gumnego

Największą liczbę minut i meczów rozegrał jesienią Robert Gumny na prawej obronie Augsburga, przy czym 30% możliwego do rozegrania czasu i w sumie 11 zaliczonych występów, to też nie jest nadzwyczajny wynik. Po raz pierwszy od kilku sezonów Robert ma na swojej pozycji poważnego konkurenta. W trakcie sezonu Augsburg sprowadził Kevina Mbabu i póki co, to on jest pierwszym wyborem Jessa Thorupa. Gumnemu pozostaje łapanie ogonów i liczenie na to, że w trakcie rundy pojawi się jakaś szansa na dłuższe granie.
Polak zaliczył co prawda serię sześciu meczów w pierwszym składzie, ale związane było to przede wszystkim z kontuzją mięśniową Mbabu. W grze Gumnego były i blaski (kapitalna akcja bramkowa w meczu z Kolonią) i cienie (fatalny mecz ze Stuttgartem po wejściu na boisko), a nade wszystko mnóstwo szarości. Nadal mało go w akcjach ofensywnych, zwłaszcza w porównaniu do bezpośredniego konkurenta w walce o skład, co dobitnie podkreślają statystyki przedstawiane przez fbref, a i w obronie Mbabu zdaje się być aktywniejszy (dwukrotnie więcej prób odbiorów w przeliczeniu na 90 minut gry przy zdecydowanie wyższym procencie skutecznych prób - 75 do 20). Trudno więc liczyć na to, by Gumny nagle przeskoczył Szwajcara w hierarchii.
Robert Gumny
Philippe Ruiz / pressfocus

Szansa Kamińskiego

Zdecydowanie więcej po rundzie jesiennej obiecywał sobie na pewno Jakub Kamiński z Wolfsburga. Jego pierwszy sezon w Bundeslidze był bardzo obiecujący. Kuba pokazał w nim, że Bundesliga absolutnie go nie przerasta i jest w stanie w niej dobrze funkcjonować. Wydawało się, że pójdzie za ciosem. Sam stawiał sobie bardzo ambitne cele, jeśli chodzi o gole i asysty. Niestety, jesienią tylko w jednym spotkaniu wyszedł na boisko w pierwszym składzie. Rywalem była wówczas Borussia Moenchengladbach, a Kuba zaliczył dość symboliczny dla swojej sytuacji występ.
Wystartował słabo, już w pierwszych minutach marnując dogodną okazję. Potem, już do końca pierwszej połowy, trudno mu było uchwycić właściwy rytm, podobnie zresztą jak i innym piłkarzom VfL w tym meczu. Ale drugą Kamiński połowę zaczął bardzo dobrze. Szybko nakręcił dwa-trzy ataki i gdy wydawało się, że łapie pewność, Niko Kovac zdjął go z boiska. I tak było w gruncie rzeczy przez całą rundę. Kuba grał mało, bo grał słabo, ale też grał słabo, bo grał mało. Kwadratura koła.
Nie ma co oczywiście Polaka usprawiedliwiać na siłę. Sam z pewnością też wie, że kiedy grał, to dawanej mu szansy nie wykorzystywał. Ale nie można nie dopisać, że Kovac w tym sezonie nie zbudował sobie poza Jonasem Windem (i nowoprzybyłym Joakimem Maehle) żadnego piłkarza. Ciągłe rotacje w składzie i zmiany systemów taktycznych sprawiły, że trudno było poszczególnym zawodnikom zbudować i utrzymać formę w długoterminowej perspektywie. Kamiński nie był więc niechlubnym wyjątkiem.
Są jednak widoki na to, że sytuacja reprezentanta Polski poprawi się na wiosnę. Kovac dał się chyba wreszcie przekonać do tego, że drużyna potrzebuje stabilizacji, zarówno taktycznej, jak i personalnej. W sparingowym meczu przeciwko Schalke, który był próbą generalną przed sezonem, ustawił swój zespół w systemie 1-4-2-3-1 i skorzystał wreszcie z usług typowych skrzydłowych, a więc Kuby i Vaclava Cernego. Ci odwdzięczyli mu się golami i asystami, można więc zakładać, że w ligowym meczu z Mainz trener zdecyduje się na ten sam wariant i będzie przy nim trwał przez jakiś czas. Sam Kamiński podkreślał po meczu, że najgorsze już za nim, a system, w którym jego zespół będzie teraz grał, najbardziej mu pasuje:
Kicker i Bild uznali Kubę za wygranego tego mini-okresu przygotowawczego. Póki co, ma on w ręku lepsze karty niż rywalizujący z nim o miejsce na lewym skrzydle Kevin Paredes i Tiago Tomas. Teraz wszystko w jego głowie i nogach, jaki kapitał zbije z szansy, którą na pewno otrzyma. To jest ten moment, w którym musi odpalić, jeśli myśli o regularnej grze do końca sezonu.

Awans w hierarchii?

Zupełnie inaczej wyobrażał sobie swoje pierwsze półrocze w Werderze Dawid Kownacki. Po świetnym sezonie w drugoligowej Fortunie Duesseldorf (14 goli i 9 asyst), na brak ofert z 1. Bundesligi nie mógł narzekać. Mówiło i pisało się o zainteresowaniu Borussii Moenchengladbach, Eintrachtu Frankfurt, Unionu Berlin czy TSG Hoffenheim. Zwłaszcza te dwie ostatnie oferty były przez Kownackiego na poważnie rozpatrywane. Ostatecznie wybór padł na Werder i wydawało się, że to dla Polaka optymalna opcja. Odejście Niclasa Fuellkruga i bardzo udany okres przygotowawczy, w którym Kownacki notował znakomite liczby, zbierając zewsząd sążniste pochwały, czy to od dziennikarzy zajmujących się Werderem, czy to od trenera Ole Wernera, pozwalał na duży optymizm.
Trudno było przypuszczać, by Kownacki przeskoczył w hierarchii Marvina Duckscha, ale ponieważ Werder gra zazwyczaj na dwóch napastników, można było zakładać, że Polak będzie grał regularnie. Ba, Werner rozważał w mediach przejście na grę trzema napastnikami, kiedy jeszcze nie było pewne, że Fuellkrug odejdzie z klubu, właśnie po to, by zmieścić w składzie Kownackiego wraz z duetem „Brzydkich Ptaków”. Rzeczywistość okazała się jednak zdecydowanie mniej kolorowa. Rzutem na taśmę Werder ściągnął jeszcze do siebie na wypożyczenie Rafaelą Borre z Eintrachtu, Kownacki zaliczył kilka nieudanych występów, wystrzelił do tego talent Justina Njinmaha i nagle okazało się, że w szybkim tempie polski napastnik spadł na samo dno w hierarchii napastników, nawet za dość nieporadnego Nicka Woltemade.
Dawid Kownacki
Joachim Bywaletz / pressfocus
W sumie Kownacki zagrał tylko trzy mecze w podstawowym składzie. Najlepiej wypadł w tym pierwszym, przeciwko Mainz. Potem było tylko gorzej, a zmiany, które dawał w pozostałych spotkania, także nie dawały drużynie żadnych impulsów.
Czy na wiosnę będzie lepiej? Wiele zależy od Rafaela Borre, który być może odejdzie z klubu i przeniesie się do Internacionalu Porto Alegre. Werder na pewno sięgnąłby wtedy jeszcze po jakiegoś napastnika. Wcześniej pisało się choćby o Sydneyu van Hooijdonku z Bolonii, obecnie najgłośniej jest o Chrisie Bedii z Servette Genewa. Trudno jednak zakładać, by był to piłkarz, który z miejsca zmieni oblicze zespołu i który od razu wskoczy do pierwszej jedenastki. Na takiego gracza Werderu raczej nie stać. Odejście Borre powinno zatem przesunąć na jakiś czas Dawida w hierarchii napastników i może on stać się pierwszą opcją do wejścia z ławki, co już dawałoby mu więcej minut na boisku. Jeśli jednak Borre zostanie, wówczas Dawid będzie musiał uzbroić się w cierpliwość i czekać na swoją szansę.
Nadzieję na lepsze jutro daje też fakt, że w Werderze wciąż jeszcze liczą na Dawida. Do klubu spłynęły trzy zapytania w jego sprawie (także z klubów 1. Bundesligi), ale w Bremie nie chcą słyszeć o jego odejściu czy o oddaniu go na wypożyczenie. Oczywiście ma to związek z potencjalnym odejściem Borre, ale być może także z wiarą w przebudzenie byłego gracza Lecha Poznań.

Co słychać w 2. Bundeslidze?

Zajrzyjmy jeszcze na boiska 2. Bundesligi, bo tam mamy aż ośmiu przedstawicieli, a niewykluczone, że kolonia ta jeszcze się powiększy, bo w mediach spekulowano o transferze Filipa Jagiełły do Herthy. Pewne miejsce w składach swoich drużyn powinni mieć na wiosnę Marcin Kamiński w Schalke, Tymoteusz Puchacz w Kaiserslautern (14 boczny obrońca/wahadłowy w lidze w minionej rundzie według list rankingowych Kickera), a także Damian Michalski w Greuther Fuerth. Ten ostatni ma za sobą niezwykle udaną rundę i został przez Kickera sklasyfikowany na piątym miejscu wśród wszystkich środkowych obrońców ligi.
Tymoteusz Puchacz
Adam Starszynski / pressfocus
Różne momenty miał jesienią w Hercie Michał Karbownik, natomiast nie nawiązał do pełnej polotu i swobody gry, jaką prezentował w Fortunie Duesseldorf. Być może wiosną będzie lepiej, bo Hertha w meczach sparingowych grała w nowym ustawieniu, na trzech środkowych obrońców, a Karbownik obsadzał pozycję lewego wahadłowego, co w systemie Pala Dardaia może być dla niego sprzyjające bardziej niż gra na boku obrony. Daniel Thioune w Fortunie dawał mu na pozycji lewego obrońcy więcej swobody, u węgierskiego szkoleniowca Herthy Michał często sprawia wrażenie kogoś, kto gra z zaciągniętym hamulcem ręcznym.
W rotacji swoich drużyn regularnie uczestniczą Dennis Jastrzembski z Fortuny i Łukasz Poręba z HSV, choć w przypadku tego drugiego zauważono w Hamburgu, w trakcie rundy, że to zawodnik, który bardziej pasuje do gry na „ósemce” niż na „szóstce”. Jego sytuacja nie powinna jednak ulec zmianie w stosunku do jesieni, bo Hamburg będzie szukał nowych piłkarzy przede wszystkim do linii obrony. Mało jesienią grał Adam Dźwigała w St. Pauli i trudno się spodziewać, by coś się w tej materii zmieniło na wiosnę. Z kolei Karol Niemczycki w bramce Fortuny ma arcymocnego konkurenta w osobie Floriana Kastenmeiera, który jest jednym z najlepszych bramkarzy w lidze. Choć w Fortunie powtarzają, że są z Karola bardzo zadowoleni, i nie mieliby żadnych obaw, gdyby musieli wstawić go do bramki, to jednak sytuacja Polaka w kontekście gry na wiosnę jest nie do pozazdroszczenia.

Przeczytaj również