Posucha w transferach, Legia Warszawa i Lech Poznań w grupie ryzyka. Futbol po wielkiej kwarantannie

Posucha w transferach, Legia i Lech w grupie ryzyka. Prognozy na futbol po wielkiej kwarantannie
Maciej Gillert/shutterstock.com
Za kulisami negocjacji o nowym, wywróconym do góry nogami kalendarzu piłkarskim, toczy się walka o kontynuowanie podstawowej działalności każdego poważnego klubu. Mowa o planie na letnie okienko i rozpoznaniu rynku transferowego. Skutki wybuchu epidemii mogą być znaczące. Na jakiś czas możemy pożegnać się z głośnymi lub nieoczekiwanymi transakcjami.
Nawet jeśli w niedługim (miejmy nadzieję!) czasie rozgrywki ruszą, to obostrzenia nakładane przez różne państwa prawdopodobnie się utrzymają. Czy nie mając dostępu do rosnącej liczby meczów w najlepszych ligach świata, w sytuacji, gdy loty samolotem i w ogóle przemieszczanie się między państwami jest ograniczone, a stadiony zamykane dla publiczności, można jeszcze odpowiednio obserwować zawodników? Odpowiedź nasuwa się tylko jedna.
Dalsza część tekstu pod wideo
Włosi doświadczali poważnych zakłóceń w normalnym funkcjonowaniu futbolu już na starcie epidemii. Począwszy od środków ostrożności, takich jak odkładanie spotkań młodzieżowych w północnych regionach kraju, w których najpierw pojawił się wirus, poprzez grę przy zamkniętych drzwiach, aż do całkowitej pauzy dla wszystkich wydarzeń sportowych. Problem rozciągnął się na resztę państw.

Na przymusowym urlopie

Los fanów i piłkarzy przyciąga najwięcej uwagi, ale ta nienormalność, co oczywiste, wpływa również na sieć skautów. Podobnie jak w przypadku każdej innej firmy, ogólny zakaz podróżowania utrudnił planowanie spotkań w dziedzinie obserwacji, która działa także w oparciu o typowe międzyludzkie relacje, jak np. rozmowa. W tym sensie wideokonferencje nie są zadowalającą alternatywą. Kultura poufnych spotkań w hotelach ma na celu ujawnianie szczegółów umów poszczególnych zawodników, a takich rzeczy nie wypada robić przez Skype’a, choćby z powodów groźby wypływu danych wrażliwych.
Amerykański portal ESPN zacytował przedstawiciela sieci skautingowej jednego z największych klubów we Włoszech. - W ciągu ostatnich tygodni wysyłaliśmy naszych ludzi tylko na mecze, gdzie można było dojechać samochodem. Do Marsylii, Monako i Nicei. Ponieważ wszystkie rozgrywki przerwano, dalsze planowanie stało się bezcelowe - mówi anonimowy kontakt.
Na pytanie, czy może warto wysyłać obserwatorów do Ameryki Południowej (gdzie do niedawna spotkania odbywały się normalnie), biorąc pod uwagę liczbę świetnych Latynosów, którzy grają w topowych europejskich klubach, stwierdził, że to jeszcze większe ryzyko. - Bardzo niechętnie wysyłamy kogokolwiek lotami międzykontynentalnymi. Wirus się rozprzestrzenia i nie możemy być pewni, kiedy zwiadowcy do nas wrócą. Harmonogramy lotów są codziennie zakłócane i nie możemy zagwarantować naszym pracownikom elementarnego bezpieczeństwa - tłumaczy.
Jest za to prawdopodobne, że liga białoruska oraz rozgrywki w Afryce Północnej przyciągną rzeszę nowych obserwatorów, co może przynieść tym regionom korzyści, na które normalnie nie ma co liczyć, bo potężniejsze kluby je ignorują. A to wpłynęłoby w jakimś stopniu na rozwój futbolu. Niewykluczone, że w przyszłym sezonie w topowych europejskich drużynach pojawi się więcej nazwisk właśnie z tych rejonów. Białorusini już chętnie opowiadają o gigantycznym wzroście zainteresowania ze strony szeroko pojętego świata piłki nożnej, nie tylko kibiców spragnionych jakichkolwiek meczów.

Technologia zamiast naoczności

Główne działania skautów przechodzą jednak z boisk na ekrany laptopów. Praktycznie wszystkie profesjonalne kluby podłączone są do co najmniej jednej z dwóch głównych platform oferujących przesyłanie streamów z meczów. Instat i Wyscout zapewniają materiały filmowe z niemal każdej ligi na świecie. To setki tysięcy terabajtów klipów, od których mogłaby rozboleć głowa, ale nigdy nie zastąpią realnej obserwacji. Brak możliwości ostatecznej weryfikacji danego zawodnika na żywo doprowadzi kluby do poważnych zawirowań.
Chociaż potencjalne letnie nabytki, które miałyby zmienić barwy wraz z otwarciem okienka, zostały już wcześniej podejrzane co najmniej po kilkadziesiąt razy, to główne decyzje w sprawie transferów podejmuje się pod koniec sezonu. W tej procedurze biorą udział ludzie mający zasadniczy głos, np. dyrektorzy sportowi, pierwsi trenerzy, członkowie zarządu, a nawet sami właściciele. To oni lecą do kontrahenta i wydają ostateczne opinie. Ich rekomendacje przesądzają, czy klub np. wyda na piłkarza 100 milionów euro i więcej.
Dziś można postawić śmiałą tezę, że latem zobaczymy więcej transferów wewnętrznych (w obrębie jednej ligi) niż zewnętrznych. Drużyny, które mają zawsze przyzwoite rozeznanie wśród rywali, z którymi stykają się co najmniej dwa razy na sezon, będą częściej sięgały właśnie po najlepsze ligowe dobra. To jasne, gdy alternatywą jest ryzyko wyrzucenia fortuny na ledwie częściowo „przeskautowanego” piłkarza, całkiem nieźle wyglądającego pod względem sportowym, lecz trudnego człowieka pod kątem charakterologicznym.
Jeśli tak się stanie, to eksperci z ciekawością przyjrzą się ewentualnym przyszłym opłatom transferowym. Prawdopodobnie wzrosną ceny transakcji pomiędzy dwoma ekipami z tej samej ligi, co wskazywałoby na ograniczony rynek lokalny, nie mówiąc już o niechęci osłabiania się na rzecz sąsiada z tabeli.

Ucierpią kluby Ekstraklasy?

Duży problem będą miały zespoły zarabiające przede wszystkim na rozwoju i sprzedaży utalentowanej młodzieży. Jak sobie poradzą, gdy potencjalnie rynek zewnętrzny przez jakiś czas pozostanie martwy, zamknięty? To nie wyzwanie dla Ajaxu obracającego grubymi milionami, ale już np. dla Legii czy Lecha, mających w kadrze po kilku zdolnych i młodych piłkarzy. Czy “Kolejorz” na sprzedaży Marchwińskiego, Jóźwiaka i Puchacza nie projektował budżetu na przyszły sezon? Czy “Wojskowi” nie planowali poprawić stanu klubowego konta, oferując zagranicy Praszelika lub Rosołka? Co z innymi klubami?
Trzeba też pamiętać, że koronawirus może zmusić kluby do ukończenia sezonu bez kluczowych graczy. Trudno to sobie wyobrazić, ale to prawdopodobne, jeśli poszczególne związki i zarządzający ligami byliby na tyle zdeterminowani, a mecze przeciągałyby się do czasu wygaśnięcia kontraktów czy umów wypożyczeń.
Gracze, którym kontrakty kończą się 30 czerwca musieliby podpisać aneksy lub nowe porozumienia z dotychczasowymi pracodawcami. Choćby Pedro, Willian i Olivier Giroud, ofensywny tercet Chelsea, który przed zawieszeniem rozgrywek rozbił Everton 4-0. Pierwszego lipca w normalnych okolicznościach albo negocjowaliby warunki z innym klubem, albo dawno byliby na wakacjach z czystą głową i wiedzą, gdzie rozpoczną kolejny sezon. Już teraz wielu agentów piłkarskich skarży się, że polityka kadrowa stanie na głowie i trzeba przedstawiać „bardzo trudne” rozwiązania zarówno piłkarzom, jak i klubom.
Oczywistym jest, że istnieją pewne trudne decyzje dla osób krążących po rynku, ale na horyzoncie jawi się jeszcze gorszy scenariusz, który może jeszcze bardziej skomplikować sprawy. Martwimy się o zakończenie sezonu 19/20, ale czy mamy pewność, że następny rozpocznie się zgodnie z harmonogramem?
Czy kluby, nie wiedząc, jak długo potrwa kryzys, nie będą bardziej wstrzemięźliwe w wydawaniu milionów i powiększaniu listy płac, skoro nowi zawodnicy mogą być niedostępni przez tygodnie, a może nawet miesiące? Kto by zaryzykował wejście w takie koszta, gdy niemożliwe jest utrzymanie odpowiedniego bilansu zysków i strat? Jeśli sytuacja się utrzyma, a może nawet nasili, powinniśmy być świadkami niezwykle „cichego” lata.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również