Power Ranking trenerów w Bundeslidze. Zaskakujący lider, Nagelsmann na 2. miejscu, ciekawe nazwiska w czołówce

Power Ranking trenerów w Bundeslidze. Zaskakujący lider, Nagelsmann na 2. miejscu, ciekawe nazwiska w czołówce
Xinhua/PressFocus
W Bundeslidze 1/4 sezonu już za nami, można więc powoli zacząć wystawiać pierwsze cenzurki piłkarzom czy trenerom za to, jak wyszli z pól startowych. Ja chciałbym się w tym tekście skupić na trenerach i uszeregować ich w subiektywnym power rankingu. Jak wykorzystują potencjał swojego zespołu? Czy są elastyczni taktycznie? Czy robią wyniki powyżej czy poniżej oczekiwań?
W weekend z karuzeli spadł już pierwszy trener. To Mark van Bommel, który po serii ośmiu meczów bez zwycięstwa (licząc wszystkie rozgrywki) pożegnał się z posadą szkoleniowca Wolfsburga. W rankingu uwzględniam zatem 17 trenerów. Zapraszam do lektury.
Dalsza część tekstu pod wideo

17. Markus Weinzierl (FC Augsburg)

Na drużynę Rafała Gikiewicza i Roberta Gumnego nie da się w tym sezonie patrzeć. Nie owijajmy w bawełnę - ofensywa nie działa (nikt w lidze nie strzelił mniejszej liczby goli), defensywa nie trzyma (trzecia najgorsza w lidze), a pod względem współczynników xG i xGA (gole oczekiwane i gole przeciwko drużynie) podopieczni Weinzierla są najgorsi w stawce. Nie widać ani ręki trenera, ani kierunku, w którym drużyna ma zmierzać pod jego wodzą. A składu wcale nie mają takiego złego, zwłaszcza na tle Bochum czy Arminii. Do tego dochodzi granie na trzech środkowych obrońców w sytuacji, gdy zdrowych i na odpowiednim poziomie jest w kadrze tylko dwóch… Nie poszło Weinzierlowi ani w Schalke, ani w Stuttgarcie i na razie jest na najlepszej drodze ku temu, by zaliczyć trzecią spektakularną wpadkę, po której trudno by mu było utrzymać się na karuzeli.

16. Stefan Leitl (Greuther Fuerth)

Faktem jest, że Leitl nie ma w czym rzeźbić, bo Fuerth miałby z bieżącym składem problemy nawet w 2. Bundeslidze (z podstawowego składu z poprzedniego sezonu ubyło w lecie aż czterech piłkarzy), a ich zastępcy nie poprawili znacząco poziomu gry drużyny. Awans Fuerth to był wynik ponad stan i możliwości tego klubu, co widać dziś jak na dłoni. Są mecze, w których pokazują się z niezłej strony, przynajmniej w jakimś fragmencie spotkania (np. pierwsza połowa w Lipsku, po której prowadzili i to całkiem zasłużenie), ale całościowo wyglądają bardzo mizernie. Sporym cieniem na pracy Leitla kładzie się chociażby porażka u siebie z VfL Bochum, a więc z innym beniaminkiem, który ma dość zbliżoną jakościowo kadrę do Greuthera i jest obok ekipy z Fuerth najpoważniejszym kandydatem do opuszczenia szeregów elity. Jeśli przegrywasz u siebie ze współbeniaminkiem, to z kim masz w tej lidze wygrywać?

15. Frank Kramer (Arminia Bielefeld)

Kramer w poprzednim sezonie w niezłym stylu uratował Arminię przed degradacją, mimo że nie brakowało sceptycznych głosów, kiedy obejmował drużynę po Uwe Neuhausie. Dyrektor sportowy Samir Arabi przekonywał, że zespół potrzebuje świeżego spojrzenia i czas przyznał mu rację. Arminia zaczęła grać bardzo odważnie jak na posiadany potencjał. Do bieżącego sezonu przygotowywano się z dużym spokojem. Tym bardziej, że w lidze, zamiast Hamburga i Fortuny, a więc klubów o mocniejszych strukturach finansowych, pojawiły się Fuerth i Bochum, którzy mają jeszcze mniejsze możliwości niż Arminia. Tymczasem po 8. kolejce zespół z Bielefeldu nadal czeka na pierwszą wygraną. Ma obok Augsburga najmniej strzelonych goli i dopuszcza przeciwników do największej liczby strzałów na własną bramkę.
Arminia ciągle gra w sposób odważny, ale dość prymitywny. Stara się czym prędzej kopnąć piłkę do tercji atakowanej i tam założyć kontrpressing (najwięcej doskoków pressipgowych w środkowej i ofensywnej tercji w całej lidze), ale nie przynosi to żadnych efektów (najgorszy wskaźnik udanych akcji pressingowych w całej lidze). Gra Arminii przypomina to, co w Bayerze Leverkusen praktykował niegdyś Roger Schmidt, ale oczywiście jakość piłkarzy, jakich ma do dyspozycji Kramer w Bielefeldzie, jest zupełnie inna.

14. Oliver Glasner (Eintracht Frankfurt)

Z trudem Glasnerowi przychodzi godzenie gry w Europie z Bundesligą. W poprzednim sezonie odpadł z Wolfsburgiem w rundzie play-off, co w późniejszym przebiegu sezonu okazało się dla “Wilków” sporym handicapem. Wolfsburg Glasnera miał swój charakterystyczny sznyt, w grze Eintrachtu natomiast nie widać póki co nie tylko ręki szkoleniowca, ale nawet choćby paznokcia od małego palca. Jego podopieczni starają się podchodzić wysoko i szybko odbierać piłkę przeciwnikowi (czwarte miejsce w lidze pod względem doskoków pressipgowych w ostatniej tercji i pod względem PPDA [passes per defensive action - współczynnik, określający średnią liczbę podań drużyny przeciwnej na jej połowie, zanim nastąpi próba odbioru piłki], ale nie przynosi to zadowalających efektów.
Zdążyli już odpaść z Pucharu Niemiec po porażce z trzecioligowym Waldhofem Mannheim, nie zdołali pokonać ani Augsburga, ani Arminii, ani słabego w tym sezonie Stuttgartu, przegrali za to w beznadziejnym stylu z Herthą i z VfL Bochum. Wygrali za to w bardzo szczęśliwych okolicznościach na Allianz z Bayernem, co trochę zamazuje całościowy obraz. Gdyby nie te trzy punkty, które spadły im z nieba, ich sytuacja w tabeli wyglądałaby naprawdę źle. Glasner próbuje grać w sposób aktywny i odważny, ale wykonawców ma we Frankfurcie zdecydowanie gorszych niż w Wolfsburgu. Pokazuje to też procent wygrywanych pojedynków - najgorszy w całej lidze. Niestety, Lammers to nie Weghorst, Sow to nie Schlager, a Toure to nie Baku. Tak czy inaczej - potencjał Eintrachtu jest jednak wyższy niż wyniki przez niego osiągane.

13. Sebastian Hoeness (TSG Hoffenheim)

Szeroka kadra, kilku bardzo dobrych, jak na Bundesligę, piłkarzy, brak obciążeń wynikających z gry w Europie i jedna wielka huśtawka nastrojów. Hoffenheim to najbardziej nieobliczalna drużyna w lidze. Jest w stanie wygrać niemalże z każdym, ale też i każdemu sprezentować punkty. 1:3 ze słabym Stuttgartem, 5:0 z rewelacyjną Kolonią i 0:4 z Bayernem - linijka, która idealnie obrazuje sinusoidę wyników tej drużyny. Hoeness od kilkunastu miesięcy próbuje znaleźć stabilizację w grze swojego zespołu, ale wciąż bezskutecznie. W poprzednim sezonie można było to zrzucić na karb fali kontuzji i niebywałego wręcz pecha do zachorowań na covid (Hoffenheim należało pod tym względem do najbardziej poszkodowanych drużyn w lidze), w tym trochę brakuje wymówek. Kramaric, Bebou, Geiger, Raum, Skov czy Kaderabek w kadrze i tylko jeden punkt więcej od zdziesiątkowanego Stuttgartu? Inaczej to powinno wyglądać przy takim potencjale zespołu i przy braku obciążeń wynikających z gry w pucharach.

12. Pellegrino Matarazzo (VfB Stuttgart)

Nie ma łatwego zadania trener Stuttgartu w tym sezonie. W poprzednim sezonie VfB było jedną z rewelacji sezonu, niewiele w gruncie rzeczy zabrakło, by piłkarze ze Szwabii zakwalifikowali się nawet do europejskich pucharów, ale w bieżących rozgrywkach ich gra nie wygląda już tak dobrze. Ba, wygląda wręcz źle, co widać było jak na dłoni w ostatnim - cudem zremisowanym - meczu z Unionem. Drużyna zamiast się rozwijać, ewidentnie się cofa i na ten moment wygląda to tak, że VfB musi się szykować na twardą walkę o uniknięcie degradacji, na co zresztą byli przygotowani od samego początku, bo Sven Mislintat jasno deklarował przed sezonem, że jedyny cel, jaki może postawić przed drużyną, to spokojne utrzymanie.
Skąd takie minimalistyczne podejście? Stuttgart ma drugą najmłodsza kadrę w całej lidze, do tego stracił w lecie Nicolasa Gonzaleza (transfer do Fiorentiny), Silasa Wamangitukę vel Katompę Mvumpę i Sasę Kalajdzicia (obaj ciężkie urazy, a plotki środowiskowe głoszą, że kontuzja kolana Kalajdzicia jest na tyle skomplikowana, że może nawet doprowadzić do zakończenia kariery przez austriackiego wieżowca), a więc w sumie aż 33 gole. Nie tak prosto zrekompensować takie straty, zwłaszcza jeśli jest się nastawionym na hurtowe sprowadzanie i promowanie młodych piłkarzy. Na plus Matarazzo należy zapisać zbudowanie Konstantinosa Mavropanosa, który wyrasta powoli na czołowego defensora w lidze, a także płynne wprowadzanie do drużyny kolejnych młodych wilczków, takich jak Roberto Massimo, Wahid Faghir czy Nikolas Nartey. 10 punktów zdobytych w takich okolicznościach trzeba zatem docenić.

11. Jesse Marsch (RB Lipsk)

Więcej spodziewano się po początku pracy Jesse Marscha w Lipsku, choć wydaje się, że to, co najgorsze, zespół ma już za sobą. Tyle tylko, że straty punktowe mogą się okazać nie do nadrobienia. Trudno sobie wyobrazić, by Lipsk podłączył się jeszcze do walki o tytuł w Bundeslidze, pozostanie mu już tylko batalia o kwalifikację do Ligi Mistrzów i ewentualnie o Puchar Niemiec. W Lidze Mistrzów też wielkich rzeczy nie ugra, choć obiektywnie trzeba powiedzieć, że losowanie miał wyjątkowo paskudne. No ale porażki z Club Brugge u siebie nie da się zrozumieć.
Co należy zapisać Marschowi na plus? To, że ugasił pożar trawiący zespół od samego początku sezonu. Nie trwał twardo przy preferowanym przez siebie systemie taktycznym. Zauważył, że granie na czterech obrońców ogranicza możliwości Angelino i Andre Silvy. To ważne, bo pokazuje, że trener potrafi wyjść z trudnej sytuacji i nie zamyka się w obrębie własnej idée fixe. Po powrocie do systemu ugruntowanego przez Nagelsmanna, gra Lipska nieco ruszyła. Dowodem na to może być choćby świetny mecz w Paryżu w LM. Przegrany, ale długimi fragmentami Lipsk wyglądał w nim naprawdę dobrze. W lidze natomiast ostatnie cztery mecze to 10 punktów i 14 strzelonych goli. Faktem jest, że rywale w tym okresie nie byli zbyt mocni, ale średnia 3,5 bramki na mecz może robić wrażenie.

10. Pal Dardai (Hertha)

Niespodzianka? Może nawet kontrowersja, bo dla wielu kibiców Dardai to ostatni patałach, jeśli chodzi o trenerkę. Na Herthę tradycyjnie się psioczy, bo oglądanie berlińczyków w akcji to nie jest najprzyjemniejsza rzecz, jakiej można się poświęcić w sobotnie popołudnie, ale Węgier bardzo sprawnie poradził sobie z początkowymi problemami i zdaje się wychodzić ze swą drużyną na prostą. Dwie ostatnie wygrane nad zespołami aspirującymi do gry w pucharach - Eintrachtem i Borussią M'gladbach - są tego najlepszym dowodem.
Oceniając Dardaia trzeba brać pod uwagę nie pieniądze, jakimi obraca Hertha, a okoliczności, jakie miały miejsce w lecie. Przez kontuzje, choroby i rozgrywki międzypaństwowe okres przygotowawczy w Berlinie nie przebiegał optymalnie. W pewnym okresie pracy Dardai miał do dyspozycji zaledwie dziesięciu piłkarzy. Kiedy już zebrał całość i zaczynał sobie wypracowywać pewne schematy, dyrektor Fredi Bobić wyprzedał mu całą ofensywę z poprzedniego sezonu. No, prawie całą. Ostał się jedynie Krzysztof Piątek, któremu w transferze przeszkodziła kontuzja. Odeszli więc Cordoba, Cuhna, Lukebakio, Radonjic i Dilrosun, a więc autorzy blisko połowy goli strzelonych przez Herthę w minionym ligowym sezonie. W ich miejsce sprowadzono Dardaiowi bezużytecznego Belfodila, który wciąż nie może dojść do siebie po ciężkiej kontuzji kolana, niezbyt zdrowego Joveticia i niewiele potrafiącego w skali Bundesligi Selkego, który wrócił do Berlina ze zdegradowanego Werderu Brema. Trudno więc powiedzieć, by jakość Herthy w ofensywie poszła w górę.
Węgier potrzebował czasu, by poukładać sobie wszystkie klocki. Po drodze zdarzyły się oczywiście katastrofalne mecze, jak ten przeciwko Bayernowi czy Lipskowi, ale Hertha regularnie ogrywa drużyny, które powinna ogrywać (Bochum, Fuerth), a nawet zaczyna podgryzać te z wyższej półki. Dwa ostatnie mecze pokazały, że Dardai znalazł odpowiednią formułę. Hertha zamyka się na własnej połowie, atakuje przeciwnika od linii środkowej, ale gra bardzo kompaktowo i ofiarnie, przez co trudno rywalom dojść do jakiejkolwiek sytuacji strzeleckiej. To piłka zero-jedynkowa, także w kontekście wynikowym. Często w meczach Herthy o rezultacie meczu decydować będzie właśnie jeden gol. Ale to jest piłka, która przyniosła jej podczas pierwszej kadencji Dardaia awans do europejskich pucharów. Nie twierdzę, że tak też będzie i teraz, ale wiele wskazuje na to, że berlińczycy nie będą musieli tym razem drżeć do samego końca o zachowanie ligowego statusu. A to już postęp w stosunku do ostatnich sezonów. Po tych nieudanych meczach z Bayernem i Lipskiem Dardai uspokajał, że do świąt Bożego Narodzenia ustabilizuje pozycję Herthy w tabeli i wygląda na to, że jest na najlepszej drodze ku temu, by dotrzymać słowa.

9. Adi Huetter (Borussia Mgladbach)

Dorobek punktowy po 9. kolejce (11 “oczek”) nikogo w Gladbach nie zadowala. Z przyjściem Huettera wiązano spore nadzieje. Celem był powrót do europejskich pucharów. I może rzeczywiście uda się to osiągnąć, ale początek jest daleki od oczekiwań. Borussia świetnie sobie radzi z drużynami, które grają wysoko i same szukają goli (pięć strzelonych bramek i siedem punktów zdobytych na Bayernie, BVB i Wolfsburgu oraz pięć goli strzelonych Bayernowi w Pucharze Niemiec), ma za to olbrzymie problemy z zespołami, które bronią głębiej i które koncentrują się na zamykaniu przestrzeni w okolicach własnego pola karnego (0:1 z Augsburgiem, 0:1 z Herthą, 1:2 z Unionem, 1:1 ze Stuttgartem). Borussii z wielkim trudem przychodzi kreowanie sytuacji w takich spotkaniach, co widać dokładnie, kiedy przeanalizuje się współczynnik xG. Gra w trzeciej tercji praktycznie nie istnieje. Trudno powiedzieć, że brakuje ostatniego podania, bo często brakuje też i tego przedostatniego. Ale, podobnie jak w przypadku Matarazzo i Stuttgartu, także i w tym jest kilka czynników usprawiedliwiających szkoleniowca. Z początkiem sezonu Huetterowi wypadli z gry dwaj podstawowi boczni obrońcy - Ramy Bensebaini (dopiero co wrócił po kontuzji) i Stefan Lainer. Brakowało też Breela Embolo i Marcusa Thurama, a więc dwóch najlepszych napastników w zespole, którzy wnoszą na boisko dynamikę i siłę fizyczną, której nie mają ani Alassane Plea, ani Patrick Herrmann, ani Hannes Wolf, ani nikt inny w kadrze.
To potężne straty. W ich miejsce Austriak wpuścił do składu młodziutkich piłkarzy - Lukę Netza, Joe Scally’ego, Manu Kone i Jordana Beyera i trzeba obiektywnie powiedzieć, że cała czwórka znakomicie wywiązywała się ze swych zdań, zwłaszcza Scally, który ugruntował swoją pozycję w zespole na tyle, że Lainer będzie miał naprawdę spory problem z wywalczeniem sobie na powrót miejsca w składzie. Widać też, że Huetter wyciąga wnioski. O ile w pierwszych czterech meczach współczynnik oczekiwanych goli straconych przekraczał dziewięć, o tyle w kolejnych pięciu sięgnął w sumie raptem trzy. No i to bajeczne 5:0 z Bayernem w Pucharze Niemiec… Z jednej strony wielka rzecz, z drugiej - małe utrapienie dla Huettera, bo w chwilach, w których jego drużynie nie będzie szło, wszyscy dziennikarze i kibice będą ten mecz z Bayernem traktować jako punkt odniesienia i dopytywać, dlaczego Borussia nie gra tak, jak w tamtym spotkaniu. Na pracę Huettera zapatruję się jednak z umiarkowanym optymizmem. Być może powrót do zdrowia Marcusa Thurama będzie punktem zwrotnym dla Gladbach w tym sezonie.

8. Thomas Reis (VfL Bochum)

Steffen Baumgart w wersji light. Albo kariera z FM-a rodem w trybie realnym. Objął Bochum zagrożony spadkiem do 3. ligi, utrzymał go, po czym w kolejnym sezonie awansował z nim do 1. Bundesligi, a teraz jest na dobrej drodze ku temu, by ten powrót na najwyższy szczebel rozgrywkowy potrwał dłużej niż tylko jeden sezon. Jakościowo skład Bochum jest chyba jeszcze słabszy niż w 2. Bundeslidze, bo przecież VfL straciło w lecie Roberta Zulja, który miał bezpośredni udział przy 30 golach strzelonych przez Bochum (15 goli i 15 asyst). Jego brak zrekompensowano zmianą ustawienia (przeszli z 4-2-3-1 na 4-3-3) i zmianą sposobu gry.
W 2. Bundeslidze Bochum słynęło z agresywnego i wysokiego pressingu, ale w 1. Bundeslidze trzeba mierzyć siły na zamiary. VfL preferuje grę w średnim pressingu, z którego wyprowadza groźne ataki, głównie bocznymi sektorami boiska, korzystając z szybkości Holtmanna, Assano czy Bluma. Poza Zuljem brakuje także Simona Zollera, który zerwał więzadła w kolanie. A to dla ofensywy Bochum piłkarz fundamentalny. Mimo tego, ekipa Reisa, dzięki zdyscyplinowanemu futbolowi, zanotowała już trzy zwycięstwa w sezonie i wypracowała sobie lekką górkę w tabeli nad drużynami, z którymi będzie musiała walczyć o zachowanie ligowego statusu. No i przeszła Augsburg w Pucharze Niemiec i awansowała do III rundy. Chyba nawet najwięksi optymiści nie liczyli na tak udany początek sezonu.

7. Marco Rose (Borussia Dortmund)

Teoretycznie Rose ma wszystko pod kontrolą. W lidze traci tylko punkt do Bayernu, w Lidze Mistrzów też ma dobrą pozycję do wyjścia z grupy. Ale potyczka z Ajaksem (0:4) unaoczniła potężne braki w zespole. BVB ma kolosalne problemy z defensywą. Pomijając ostatnie pucharowe spotkanie z najgorszą drużyną 2. Bundesligi FC Ingolstadt, nie skończyła jeszcze w tym sezonie meczu z czystym kontem po stronie strat, a 15 straconych goli po 9 kolejkach dumy jej na pewno nie przysparza. W ataku też bywa różnie - mecze ze Sportingiem, Gladbach czy wspomnianym Ingolstadt pokazały, że zdobywanie bramek bez Haalanda na boisku to nie lada wyzwanie dla drużyny. Na konto Rosego i jego sztabu trzeba też zapisać falę kontuzji, jaka przetacza się przez zespół. Z zawodników obracających się wokół pierwszego składu jedynie Manuel Akanji nie miał jeszcze w tym sezonie urazu, a gros z tych kontuzji to urazy mięśniowe.
Z drugiej jednak strony - kadra BVB nie jest optymalnie zestawiona. Brakuje jakości na niektórych pozycjach, a ławka nie jest ani przesadnie szeroka, ani mocna. W kadrze zespołu nie ma piłkarzy, którzy dawaliby Borussii szerokość w grze, zwłaszcza po prawej stronie. To sprawia, że Marco Rose jest w jakimś sensie zakładnikiem niektórych ustawień. Trudno mu przestawić drużynę na granie z klasycznymi skrzydłowymi, bo takowych w zasadzie nie posiada. Przynajmniej nie na takim poziomie, na jakim powinni oni być, grając dla takiego klubu. Biorąc te wszystkie okoliczności pod uwagę, trzeba naprawdę docenić fakt, że Borussia punktuje dość regularnie i trzyma się (jeszcze) Bayernowi na ogonie. Pytanie, jak będzie dalej, bo miesiąc czy nawet dwa bez Haalanda może w szybkim tempie przekreślić wszystkie plany, jakie klub nakreślił sobie na ten sezon. Przed Rosem trudny egzamin. Teraz będzie musiał wymyślić coś ekstra i pokazać, co tak naprawdę potrafi.

6. Gerardo Seoane (Bayer Leverkusen)

Początek miał wyśmienity, ale ostatnie mecze nieco obniżyły jego notowania. Klęska poniesiona z rąk Bayernu może się oczywiście zdarzyć, tym bardziej, że Bayerowi wypadły na ten mecz wszystkie nominalne “szóstki”, ale remis na własne życzenie w derbowym meczu z Kolonią, przy prowadzeniu do przerwy 2:0, idzie w jakimś stopniu na konto trenera. Choćby dlatego, że w drugiej połowie nie potrafił zainspirować zespołu zmianami do odsunięcia Kolonii od własnego pola karnego. Ba, jego zmiany miały charakter stricte defensywny, z przejściem na pięciu obrońców włącznie, a mimo tego nie udało się w polu karnym upilnować Anthony’ego Modeste’a przy dośrodkowaniach. No i ta wpadka w meczu DFB-Pokal z drugoligowym Karlsruhe…
Seoane musi teraz mocno uważać, by nie powtórzyła się historia z poprzedniego sezonu, kiedy to porażka z Bayernem całkowicie rozmontowała zespół Petera Bosza i była początkiem jego końca w Leverkusen. Ogółem jednak dotychczasową pracę Seoane należy ocenić bardzo wysoko, tym bardziej, że pracuje z najmłodszą kadrą w lidze. Pod jego okiem Florian Wirtz zrobil kolosalny progres w stosunku do poprzedniego sezonu i wyrósł w błyskawicznym tempie na ligową gwiazdę. Świetnie zaczęli też grać Demirbay i Schick, a w bramce sezon życia rozgrywa Lukas Hradecky, nawet jeśli uwzględnimy tę wpadkę w pucharowym meczu z Karlsruhe. Seoane to był świetny wybór Rudiego Voellera i Simona Rolfesa - Bayer będzie miał z jego pracy jeszcze wiele pożytku.

5. Bo Svensson (FSV Mainz)

W poprzednim sezonie w brawurowy sposób uratował Mainz przed degradacją. Kiedy przejmował drużynę po jesieni, miała ona na koncie siedem punktów, tyle samo, co Schalke. Martin Schmidt opowiadał w mediach, że aby zakwalifikować się do meczów barażowych, Svensson musi zdobyć z zespołem na wiosnę 25 punktów, czyli w dwa tygodnie stworzyć zespół punktujący na miarę kwalifikacji Ligi Europy. Tymczasem Svensson stworzył ekipę, która punktowała na poziomie kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Zdobył wiosną 32 punkty i utrzymał Mainz bez konieczności gry w dodatkowych meczach.
W tym sezonie jego drużyna już nie musi się oglądać za plecy, może spokojnie patrzeć przed siebie. Mainz kadrowo wcale nie robi wielkiego wrażenia. W porównaniu do jesieni poprzedniego roku niewiele się zmieniło w wyjściowej jedenastce. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że ma kadrę porównywalną jakościowo do Augsburga. Ale ma teżswój charakterystyczny, agresywny i odważny styl oraz trenera, który potrafi budować piłkarzy. Moussa Niakhate to dziś jeden z czołowych środkowych obrońców w lidze, a Jonathan Burkardt może za chwilę trafić na radar najlepszych klubów w stawce i zadebiutować w reprezentacji Hansiego Flicka. Svensson to dziś jedno z najgorętszych nazwisk trenerskich w Bundeslidze i warto z uwagą śledzić jego dalszy rozwój. Moguncja nie będzie raczej końcową stacją Duńczyka.

4. Urs Fischer (Union Berlin)

Utarło się, że dla beniaminka zawsze najtrudniejszy jest ten drugi sezon. W pierwszym często udaje się utrzymać na euforii, a w drugim, kiedy euforia się kończy, braki w jakości wychodzą na wierzch. Urs Fischer najwyraźniej nie zna tego stereotypu. W swym drugim sezonie z Unionem w 1. Bundeslidze poprowadził go do europejskich pucharów, a w trzecim, mimo obciążenia grą w Europie, umocnił w ligowej czołówce. Union śrubuje serię kolejnych meczów bez porażki na własnym boisku (już 21, choć teraz przyjeżdża Bayern, wnerwiony klęską w Pucharze Niemiec), a i na wyjazdach potrafi wielu zespołom zaleźć mocno za skórę. Fischer wyciska z kadry absolutne maksimum, bo nie ma się co oszukiwać - niewielu jest w Unionie piłkarzy, o których zabijałyby się inne kluby. Futbol “Żelaznych” bazuje na świetnej organizacji, żelaznej konsekwencji i zwartej defensywie. Są drużyną, która broni najgłębiej w całej lidze i z tej głębokiej defensywy potrafi bardzo szybko przedostać się pod bramkę rywala. Taka baza pozwala na boiskowe szaleństwa Maksowi Krusemu i Taiwo Awoniyiemu, który pod okiem Fischera wyrasta na jednego z najciekawszych napastników w lidze.

3. Steffen Baumgart (1. FC Koeln)

To niewiarygodne, jaką przemianę przeszła Kolonią pod wodzą Baumgarta w stosunku do tego, co prezentowała w poprzednim sezonie. Za Gisdola i Funkela “Kozły” koncentrowały się głównie na uprzykrzaniu życia przeciwnikowi i na tym, by jak najmniej goli stracić. Dziś grają ultraodważnie i po to, by jak najwięcej goli strzelić. To właśnie Kolonia, a nie Lipsk, jakby się można było spodziewać, ma najintensywniejszy pressing w lidze i trzeci najintensywniejszy w Europie wśród lig TOP 5 (współczynnik PPDA). Baumgart jest bezkompromisowy i do każdego meczu podchodzi z myślą o wygranej, bez względu na rywala. Ciągle powtarza, że chce rozwijać zespół, zaszczepić mu własny styl, a tego nie da się zrobić, gdy będzie się koncentrował na przeciwniku i dopasowywał sposób gry do niego.
Derbowy mecz z Bayerem Leverkusen pokazuje filozofię Baumgarta w pełnej krasie. Mimo iż niemal wszyscy dziennikarze i eksperci spodziewali się, że przy nieobecności Skhiriego Baumgart przestawi zespół w tym meczu na grę z dwoma defensywnymi pomocnikami (choćby po to, by utrudnić gościom wyprowadzanie zabójczych kontr i zabrać przestrzeń Wirtzowi i Demirbayowi), on pozostał wierny swojej filozofii i zagrał na jedną “szóstkę”. Efekt? Bayer bardzo szybko wyszedł na dwubramkowe prowadzenie i miał jeszcze co najmniej kilka świetnie zapowiadających się kontr, po których mógł zamknąć wynik tego meczu już w pierwszych 45 minutach. Po przerwie jednak Kolonia złamała gości i doprowadziła do wyrównania. I jedna, i druga połowa to efekt uporu Baumgarta. Uporu, który czasem przyniesie opłakane skutki (jak w meczu z Hoffenheim), a czasem pozwoli odwrócić losy przegranego zdawałoby się już meczu. W poprzednim sezonie Kolonia była słaba i nudna, w tym jest mocna i ekscytująca. I to właśnie dzięki swojemu trenerowi, który wcale nie dysponuje lepszym “materiałem ludzkim” niż jego poprzednicy.

2. Julian Nagelsmann (Bayern Monachium)

W “11 Freunde” przeczytałem kiedyś fajne słowa: - W Bayernie nie chodzi o to, by nowy trener jak najszybciej przeforsował swoje pomysły. W Bayernie chodzi o to, by nowy trener jak najszybciej dopasował swoje pomysły do filozofii klubu.
No i Nagelsmann zrobił to w tempie błyskawicznym, a przy tym nie zatracił swojej autonomii. Kiedy Niko Kovac zapragnął przestawić Bayern na granie trzema środkowymi obrońcami, czyli de facto poświęcić jednego z ofensywnych piłkarzy na rzecz obrońcy, dostał natychmiastową kontrę od “Kalle” Rummeniggego, który w jednym z wywiadów grzmiał, że Bayern ma swój styl gry i powinien się tego stylu trzymać. Kovac grał więc tak, jak góra nakazywała i w krótkim czasie pożegnał się ze stanowiskiem. Nagelsmann potrafił zaś znaleźć formułę, by grać faktyczne trzema środkowymi obrońcami, ale bez poświęcania zawodnika z przedniej formacji. Można powiedzieć, że mistrz gra w tym sezonie “ukrytą” trójką, wykorzystując asymetryczne ustawienia. Na plus Nagelsmannowi trzeba też oczywiście zapisać fakt przywrócenia do formy Leroya Sanę i Niklasa Suelego, ustabilizowanie formy Lucasa Hernandeza i rozwinięcie Jamala Musiali. Na minus zaś dwa wyniki - porażkę u siebie w lidze z Eintrachtem 1:2 i klęskę w Pucharze Niemiec z Borussią Moenchengladbach, przy czym z obu tych niepowodzeń można Nagelsmanna rozgrzeszyć. W pierwszym przypadku w grze Bayernu wszystko się zgadzało. Zabrakło tylko skuteczności, do tego dzień konia miał broniący bramki Eintrachtu Kevin Trapp. Takie mecze zdarzają się każdemu. W drugim zaś przypadku Nagelsmann miał relatywnie niewielki wpływ na grę drużyny, bo nie mógł być z nią na ławce ze względu na koronawirusa.

1. Christian Streich (SC Freiburg)

Fuerth, Bochum, Arminia oraz minimalnie Augsburg i Union - to są jedyne drużyny w lidze, które mają skromniejsze możliwości finansowe niż Freiburg. Ale Christian Streich na to nie zważa. Pracuje z tym zespołem od 10 lat i to po prostu widać na boisku. W klubie rzadko dochodzi do rewolucji kadrowych. Wymienia się pojedyncze jedynie elementy. Piłkarze są więc doskonale zaznajomieni ze wszystkimi możliwymi systemami taktycznymi, jakie wykorzystuje Streich (a wykorzystuje ich całkiem sporo), wiedzą też, że z jednakową pokorą muszą podchodzić do spotkań z Bochum i z Bayernem. Streich wkłada im do głów od lat, że jeśli nie wybiegają meczu, to każdy w tej lidze jest w stanie ich ograć. I odwrotnie - jeśli zostawią na boisku serce, to oni z kolei są w stanie z każdym w tej lidze wygrać.
To podobny przypadek do Unionu - kadra Freiburga nie olśniewa. Na szpicy gra defensywny napastnik Lukas Hoeler, który para się na boisku wszystkim, poza strzelaniem goli, pod nim świetny drybler Woo-yeong Jeong, który jednak jest jednym z najgorszych piłkarzy w lidze, jeśli chodzi o procent wygrywanych pojedynków. Niklas Hoefler to filar na “szóstce”, ale z kreowaniem gry radzi sobie dość przeciętnie. I tak można wymieniać niemal bez końca. Nawet taki sztukmistrz, jak Vincenzo Grifo, ma feler w postaci braku odpowiedniego tempa, przez co odbił się od Hoffenheim i Borussii Moenchengladbach.
I z tych wszystkich “wybrakowanych” piłkarzy Streich uformował ekipę, która jako jedyna nie przegrała jeszcze w tym sezonie w lidze. Wielka praca wielkiego trenera, którego w Niemczech wszyscy wręcz kochają. Uli Hoeneß powiedział wręcz ostatnio, że życzy mu nawet mistrzostwa Niemiec. Zdradził też, że swego czasu poważnie rozważał kandydaturę Christiana Streicha w kontekście przejęcia Bayernu. Z jednej strony szkoda, że się na to nie zdecydował i Streich nie wypłynął na szersze wody, z drugiej - może i dobrze, bo dzięki wieloletniej pracy we Freiburgu, a także dzięki swojemu niepowtarzalnemu stylowi bycia i ubierania się, Streich stał się absolutnie kultową postacią w niemieckiej piłce.
Power Ranking bundesliga 29.10
Własne

Przeczytaj również