Punkty punktami, ale do optymizmu daleko. Jerzy Brzęczek znów bał się podjąć ryzyka. Wnioski po meczu z Bośnią

Wygrana nic nie zmienia pod kątem Euro, Brzęczek znów bał się podjąć ryzyka. Wnioski po meczu z Bośnią
Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Tak mniej więcej do 33. minuty chyba każdy kibic miał ochotę wyłączyć telewizor. Później “Biało-Czerwoni” wzięli się do roboty, ale nie oszukujmy się - wielkiej koncepcji na grę w tym nie było. Reprezentacja Polski ograła Bośnię i Hercegowinę 2:1, jednak czy w perspektywie Euro to coś zmienia? Niewiele. Mało mamy powodów do optymizmu.
W pierwszych dwóch kwadransach nasi piłkarze wyglądali, jakby w ich głowach dalej siedziała katastrofalna druga połowa z Amsterdamu. Mogliśmy się zastanawiać, jak bolesne byłoby zderzenie z pierwszym składem Bośni, z Edinem Dżeko, Miralemem Pjaniciem czy Seadem Kolasinacem. Coś drgnęło dopiero w 34. minucie, gdy dwójkową akcję przeprowadzili Tomasz Kędziora i Kamil Jóźwiak. Od tego momentu Polacy zaczęli przypominać zespół. Może i bez opracowanych schematów gry, bardziej grający na zasadzie “zagrajmy to, powinno się udać”, ale przynajmniej prezentujący się bez wstydu i kompleksów. Zresztą, o jakich kompleksach mielibyśmy mówić w meczu z na w pół rezerwową ekipą Bośni i Hercegowiny? No właśnie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Są trzy punkty, jest kilka tygodni spokoju dla Jerzego Brzęczka, jednak chętnie od tej reprezentacji odpoczniemy. A nie taką misję ma spełniać narodowa drużyna. Co jeszcze wiemy po potyczce w Zenicy?

1. And the winner is…

Kamil Jóźwiak. Skrzydłowy Lecha Poznań, który zaraz powinien zostać bohaterem głośnego transferu na Wyspy Brytyjskie, udowodnił, że zasłużył na miano największego wygranego wrześniowego zgrupowania. W obu rozegranych spotkaniach wyszedł w pierwszym składzie i należał do najjaśniejszych postaci występujących z orzełkiem na piersi. Przeciwko Bośni zagrał imponująco. Gdy drużynie nie szło, to właśnie on starał się w jakikolwiek sposób napędzać ataki reprezentacji Polski. Szarpał na skrzydle, pokazywał się do podań, uruchamiał Tomasza Kędziorę, nie bał się dryblingu, rywalizował z przeciwnikami bez kompleksów. Pokazał to, z czego znają go wnikliwi obserwatorzy Ekstraklasy.
Nikt chyba nie ma już wątpliwości, że Jóźwiak jest gotowy na wyjazd z polskiej ligi. Młody atakujący doskonale wykorzystał nieobecność w kadrze tercetu Przemysław Frankowski-Damian Kądzior-Jakub Błaszczykowski. Błyskawicznie wspiął się w hierarchii. Otrzymał szansę i wykorzystał ją w stu procentach. Bośniaccy defensorzy na pewno zapamiętali przebojowego blondwłosego skrzydłowego. A Polska, napiszemy to bez cienia wątpliwości, ma naturalnego następcę Kamila Grosickiego. Głodnego sukcesów i gry na na najwyższym poziomie. I gotowego, by zrobić większą karierę od obecnego piłkarza West Bromu.

2. Nie skreślajmy weteranów

Trójkę Kamilów, którzy mają powody do zadowolenia po spotkaniu z Bośnią, uzupełniają dwaj weterani: Grosicki i Glik. Obaj pokazali, że nadal stanowią ważny element tej reprezentacji i trudno sobie wyobrazić nasz zespół na mistrzostwach Europy bez ich obecności. Absurdalnie dzisiaj brzmią głosy, aby już zaraz wymienić lidera polskiej obrony na choćby Sebastiana Walukiewicza. Jasne, trzeba przygotowywać młodego piłkarza Cagliari do wejścia w buty Glika po Euro, ale na razie powiedzmy to sobie wyraźnie: przez najbliższe dziewięć miesięcy nowy zawodnik Benevento musi pełnić rolę szefa biało-czerwonej defensywy.
“Grosik” z kolei zagrał bardzo w swoim stylu. Może i chwilami bardzo irytował, może brakowało mu dokładności czy decyzyjności, lecz finalnie zakończył mecz z golem i asystą. A tego od niego oczekujemy. Przykład Jóźwiaka świadczy o tym, że rywalizacja na skrzydłach mocno się zaostrzyła. Tego zespołu jednak nie stać na rezygnację z Grosickiego. Dobrze, że pomocnik West Bromu to udowodnił.

3. Gigant “Góral”

Niektórzy eksperci ironizowali w momencie ogłoszenia składu, że już da radę przewidzieć, jakie opinie pomeczowe zostaną wystawione Jackowi Góralskiemu. W końcu piłkarz Kajratu Ałmaty zwykle gra tak samo - wślizg, odbiór, faul, gra na jego pograniczu, podanie, odbiór, wślizg itd. I faktycznie, Góralski znów zaimponował tym, z czego doskonale go znamy. Walczył wzorowo. Z serduchem. Niezwykle ambitnie i nieustępliwie. Owszem, faulował, ale też kilka razy w tylko sobie znany sposób wywalczył rzut wolny pomimo ostrego starcia z rywalem. Wyróżniał się udanymi przechwytami. Dał też od siebie “coś ekstra”, czyli prostopadłe, inteligentne podania do przodu. Zasłużył na słowa uznania.
Nie, tej reprezentacji nie można budować na 28-letnim “przecinaku” w wersji mini-premium, który gra w lidze kazachskiej. Ale nie można też lekceważyć wkładu “Górala” w grę zespołu. Taki bulterier, chcąc nie chcąc, pasuje do naszego stylu gry. A nawet jeśli wymarzymy sobie ofensywne prowadzenie gry i błyskotliwą, kombinacyjną, taktyczną “popisówkę” w wykonaniu Polaków, to rzeczywistość brutalnie weryfikuje te plany. Jacek Góralski jest tej kadrze potrzebny. Bez dwóch zdań.

4. Trzy punkty… i tyle

Po indywidualnych pochwałach warto ocenić całokształt gry “Biało-Czerwonych”. A, cytując już chyba klasyka, fakty są takie, że długo męczyliśmy się z Bośnią i Hercegowiną, która generalnie grała bez największych gwiazd. Z Bośnią wciąż nie mającą pewnego udziału na mistrzostwach Europy. Z Bośnią kończącą eliminację za “morderczym” duetem Finlandia-Grecja. To wymaga zastanowienia z naszej strony.
Odrzućmy fakt, że podopieczni Jerzego Brzęczka musieli sobie radzić bez Roberta Lewandowskiego. I to, że po golu Grosickiego nie postawiliśmy trzeciego “stempla”, za to mogliśmy wypuścić wygraną z rąk. Triumf w Zenicy właściwie nie zmienił zupełnie nic w perspektywie Euro. Jedynie, na co zwrócił uwagę Kamil Glik, zmazał plamę po porażce z Holandią. I dał kilka tygodni spokoju selekcjonerowi, który ostatnio był ostrzeliwany - umówmy się, słusznie - ze wszystkich stron. Ale tak poza tym, to ani nie przetestowaliśmy innych wariantów gry pod kątem ME, ani nie było widać w grze Polaków krztyny koncepcji. Żadnej ręki trenera. Ot, ktoś coś wymyślił, próbował Zieliński, szarpali szybcy skrzydłowi, czasem podłączyli się boczni obrońcy, zadziałała magia stałego fragmentu gry i wyjątkowego daru Glika do gry głową. Nie zrobiliśmy kroku do przodu pod kątem czerwcowego turnieju. I to tutaj leży problem, a nie w tym, jak istotne lub nieistotne jest zwycięstwo z Bośnią.

5. Jerzy Brzęczek się bał zaryzykować

Z jednej strony się nie dziwimy, że atmosfera panująca po słabym meczu w Amsterdamie i niefortunnych słowach selekcjonera nie skłoniła go do ryzyka przy ustawianiu składu przeciwko Bośni i Hercegowinie. Z drugiej strony, to tylko Liga Narodów, której tabela generalnie mało kogo interesuje, stanowiąca idealne pole do wykonywania personalnych manewrów. Tymczasem okazało się, że Sebastian Walukiewicz i Michał Karbownik pojechali jedynie poznać legendarny “smak i klimat zgrupowania”. Nie dostali od trenera ani minuty. Jakub Moder wszedł na boisko w piątek, dziś Brzęczek wolał “wałkować” wariant z Mateuszem Klichem. Karol Linetty otrzymał, wliczając w to doliczony czas gry, około dziewięć minut na udowodnienie własnej wartości. Mało? Bardzo mało.
Walukiewicz, Karbownik i Moder mogliby przydać się młodzieżówce, która zaraz zagra ważny mecz z Rosją. Linetty chyba nigdy nie dostanie prawdziwej szansy na wykazanie się. Selekcjoner zmarnował szansę na rozsądną rotację w składzie. Postawił - pragmatycznie i, z jego strony, logicznie - na wynik. Swój cel osiągnął, ale straciła na tym reprezentacja. Nie wyobrażamy sobie innego scenariusza, niż rekompensata dla wyżej wymienionego kwartetu (i, przy okazji, Pawła Bochniewicza) w postaci miejsca w składzie na towarzyski mecz z Finlandią. Skandynawom stawimy czoła już 7 października. Szczególnie dla Walukiewicza powinien być to ważny mecz, bo w obliczu “wykartkowania się” Jana Bednarka, stoper Cagliari to naturalny kandydat na partnera Kamila Glika w starciach z Włochami i Bośnią w przyszłym miesiącu.

6. Lewa obrona to miejsce dla lewego obrońcy

Dotychczas Jerzy Brzęczek zdawał się nie przejmować krytycznymi komentarzami i z uporem maniaka wystawiał na tej newralgicznej pozycji Bartosza Bereszyńskiego. A “Bereś”, nie dość, że ma za sobą słaby sezon, to jeszcze nigdy nie potrafił w pełni pokazać wszystkich walorów grając na nienaturalnej stronie obrony. Maciej Rybus dwoma zagraniami udowodnił, dlaczego na lewej flance defensywy musi grać ktoś taki jak on lub Arkadiusz Reca. Najpierw asystą do Grosickiego, w końcówce doskonałą centrą do Mateusza Klicha. Wprawdzie “Ryba” długo nie potrafił skutecznie “wejść w mecz”, zdarzały mu się z początku kiepskie centry, a do tego nie ustrzegł się błędów w obronie, ale dał to, co powinien dawać lewy obrońca w ataku. I oby to był koniec eksperymentów na bokach. Z lewej niech rywalizują Reca i Rybus (w odwodzie Karbownik), z prawej Kędziora (znów solidny mecz) i Bereszyński. I tyle.

Przeczytaj również