Rany „Koguta”! Mauricio Pochettino ma w Tottenhamie idealne warunki, ale słaba seria w Premier League trwa

Rany „Koguta”! W idealnych warunkach Pochettino sprawia wrażenie zagubionego
Shutterstock
4 wygrane w ostatnich 16 meczach – nie, to nie bilans Newcastle, Bournemouth, Crystal Palace czy innego średniaka z Premier League. To cały urobek chłopaków Mauricio Pochettino w ligowych rozgrywkach. Ekipy, która w zeszłym sezonie niemal podbiła Ligę Mistrzów i która latem jeszcze wzmocniła kadrę. Trzeba to powiedzieć: Poch, koniec usprawiedliwień, czas zabrać się do roboty.
Jeśli wziąć pod uwagę właśnie tylko te ostatnie szesnaście meczów, jedynie dwie drużyny z najwyższej klasy rozgrywkowej mogą „poszczycić” się gorszym bilansem: to Watford i Brighton. Porównywać się do najlepszych to jak robić wielką krzywdę kibicom Spurs: Liverpool w tym czasie skolekcjonował 29 punktów więcej, City – 28.
Dalsza część tekstu pod wideo
Koguty nadal szukają stabilizacji formy już nawet nie na przestrzeni kilku tygodni, a jedynie w pełnych dziewięćdziesięciu minutach. Wydawało się, że granicę wyznaczy derbowe spotkanie z Arsenalem na Etihad, tymczasem szósta próba Pochettino na stadionie „Kanonierów” zakończyła się czwartym remisem, mimo że w czterech meczach jego drużyna wychodziła pierwsza na prowadzenie. Udawało się zdobyć Etihad, Stamford Bridge i Old Trafford, ale Emirates, podobnie jak Anfield, pozostaje dla Argentyńczyka twierdzą nie do zdobycia.
To jednak była batalia z Arsenalem, bądź co bądź, odwiecznym kandydatem, jeśli nie do tytułu, to do miejsca w TOP 6. Jednakże o ból głowy przyprawiał kibiców pojedynek tydzień wcześniej – z Newcastle. 80 proc. posiadania, 929 kontaktów z piłką, 753 podań przy 192 rywala, ale to „Sroki” przejęły najważniejszą ze statystyk. W bramkach było 1:0.

Beznamiętność na boisku

Schemat rozegrania wyglądał następująco: podanie do boku, jedno dotknięcie futbolówki za dużo, strata. Znowu podanie do boku. Odegranie do tyłu. Dośrodkowanie bez szans na powodzenie. Do tyłu i znowu do boku. Wejście dryblingiem w sam środek kłopotów. I na koniec, jeśli szczęście pozwoli, nieprzygotowany strzał z 30 metrów.
Oglądanie Tottenhamu przypomina otwieranie sobie żył. Wiele innych meczów Spurs wyglądało jak ten z Newcastle, ale żaden nie był aż tak „perfekcyjny”. Te 80 proc. posiadania, dwa strzały celne, bez goli, bez punktu – to końcowy efekt realizacji trendów, które wkradły się w ich domowych meczach w tym roku. Były one tępe i nudne, styl przewidywalny i łatwy do zatrzymania przez przeciwnika, ale nigdy tak bardzo.
Sprawa jest prosta – londyńczyków czyta się jak otwartą księgę. Zespoły zdały sobie sprawę z tego, że jeśli przyjedziesz na obiekt „Kogutów” i będziesz bronił się głęboko i wąsko, dasz sobie radę, wywieziesz przynajmniej punkt. Tottenham może być ekscytującą drużyną w otwartej grze, gdy coś się psuje, a oni znajdują miejsce, z którego skrzętnie skorzystają. Ale spróbuj przygotować na nich dobrze opakowaną defensywę, zwartą, skoncentrowaną i wiedzącą, co robić – Poch i spółka nie znajdą na to odpowiedzi.

Duch, który wyparował

Trener w wywiadach sugeruje, że jego drużyna jest najbardziej niespokojna, niepewna siebie, jaką kiedykolwiek miał w ciągu pięciu lat od przejęcia sterów w klubie. Nietrudno zrozumieć, dlaczego. W kadrze jest wielu piłkarzy, którzy po prostu nie chcą tam być. Eriksen, Alderweireld, Rose. Oni nawet nie muszą przeszkadzać, ale ich obecność podważa poczucie jedności celu reszty.
Ostatnich kilka lat pokazało, że nie da się sprzedać zawodnika, chyba że klub, do którego chce się przenieść, również chce go kupić. Pokazują to umizgi Eriksena w kierunku Madrytu, których dopuszczał się od początku roku, ale jakoś zaloty pozostawały bez żadnych wzajemności aż do zakończenia okienka transferowego. Duńczyk wchodzi więc w ostatni rok obowiązywania kontraktu, nie wykazuje chęci na podpisanie nowego, a działacze uważają, że jego serce jest nastawione na przeprowadzkę do Hiszpanii i niewiele da się zrobić. Pomocnik jest zbyt cenny dla londyńczyków, a przeszacowany dla wielkich klubów, którzy wolą wziąć go za darmo następnego lata niż pluć sobie w brodę, wykładając grube miliony za niepewny produkt.
Trudno omijać fakt, że większość graczy bardziej martwi się o interesy swoje niż klubu, który im płaci (no, może z wyjątkiem Kane’a i Winksa, którzy zostali zrekrutowani z akademii). Można oczywiście przymykać oczy i realizować projekty, jak Arsenal z Mesutem Özilem, płacąc mu, ale wiedząc, że jest w zespole tylko dla pieniędzy, bez prawdziwej motywacji do działania. Ale lepiej, z tegorocznym doświadczeniem, już teraz myśleć o długofalowej polityce kadrowej w perspektywie kolejnego lata, bazując na utalentowanej młodzieży Spurs.

Natręctwa trenera

Kłopot polega na tym, że Pochettino widzi problemy gdzie indziej. Niepowodzeniami ligowymi chce obarczać nie siebie, a system, regulaminowe nieścisłości czy zapchany kalendarz. Argentyński szkoleniowiec stanął jako lider na froncie przeciwników wcześniejszego zamykania okienka transferowego. Chwali się też, że do podobnego wniosku zdołał nakłonić prezesa Daniela Levy’ego. Tylko… czy to cokolwiek by zmieniło?
Rzut oka na dokonania transferowe Tottenhamu. Zakup dwóch pożytecznych środkowych pomocników: Tanguya Ndombele i Giovanniego Lo Celso, z czego jeden praktycznie z marszu stał się podstawowym piłkarzem drużyny i stanowi o sile drugiej linii. Do tego znakomity i wyróżniający się w lidze Ryan Sessegnon, ten może grać od lewego wahadła do lewego napastnika. Po stronie strat? Jedynie Kieran Trippier, który, jak czytamy w „The Sun”, i tak nie znajdował się w dalszych planach Pochettino. O zawodnikach typu Vincent Janssen czy Fernando Llorente nie trzeba nawet wspominać – każdy zdaje sobie sprawę, że pełnili rolę jedynie zapychacza kadry, nawet jeśli w przypadku Hiszpana – wyjątkowo cennego.
Pochettino lubi narzekać, ale fakty są dla niego nieubłagane. Porównując sytuacje „Kogutów” z zeszłych sezonów, gdzie zarząd szczędził grosza na jakiekolwiek zakupy – dziś londyńczycy zakończyli lato naprawdę w niezłych nastrojach. Czy dwa tygodnie więcej dałyby większą korzyść? Cóż, na tych samych zasadach grają pozostałe ekipy Premier League, które nie dysponują aż takim potencjałem.
***
Teraz, w związku z przerwą reprezentacyjną, Pochettino ma czas, aby powrócić do deski kreślarskiej i przemyśleć, jak przywrócić Tottenham na właściwe tory po rozczarowującym początku. Batalia z Arsenalem, a zwłaszcza pierwsza połowa na Etihad może być wykorzystana jako szablon do tej zmiany. A plansza, na której swoją partię rozgrywa Pochettino jest rozłożona w sam raz na jego potrzeby.
Sprzyjają mu dogodne warunki: doświadczony zespół, oddani kibice, nowy stadion, całkiem korzystne losowanie w Lidze Mistrzów i względnie łatwy kalendarz następnych gier. Nie ma wymówek – jeśli nie przyjdą wyniki, pozycja Argentyńczyka stanie się zagrożona.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również