Real? Barcelona? A może ktoś z Anglii? Przedstawiamy faworytów Ligi Mistrzów

Real? Barcelona? A może ktoś z Anglii? Przedstawiamy faworytów Ligi Mistrzów
Oleksandr Osipov / Shutterstock.com
Okres czerwiec-sierpień z pewnością nie był przyjemny dla wszystkich fanów piłki klubowej na najwyższym światowym poziomie. Emocjonujący mundial oraz aktywne działania topowych marek na rynku transferowym nieco rekompensowały kibicom meczową posuchę, ale prawda jest taka, że każdy futbolowy koneser mozolnie odliczał dni do startu największych lig.
Gdy w końcu prężnie ruszyły do działania m.in. La Liga, Premier League oraz Serie A, zza zakrętu wyłoniła się przerwa reprezentacyjna, która po raz kolejny zmusiła sympatyków zmagań największych klubów do ochłonięcia.
Dalsza część tekstu pod wideo
Na całe szczęście, kolejny rozbrat z europejskimi potęgami dobiegł końca. Wreszcie nadszedł czas na prawdziwy maraton z klubową piłką, który przez najbliższy miesiąc nie zostanie przerwany przez żadną przerwę na zgrupowania reprezentacyjne.
Już dziś z przytupem wystartuje kolejna edycja najbardziej prestiżowych rozgrywek klubowych – Ligi Mistrzów. Po raz dziewiętnasty do gry ruszą 32 drużyny, spośród których w przyszłym roku na Wanda Metropolitano wyłoniony zostanie zwycięzca.
Ostatnie edycje zostały zdominowane przez kluby z Półwyspu Iberyjskiego, z królami Europy w postaci Realu Madryt na czele, ale ekipy pokroju Juventusu czy Liverpoolu z pewnością tanio skóry nie sprzedadzą.
Praktycznie każdy fan przed startem jakiegoś turnieju lubi przybrać postać wróżbity, który zdoła przewidzieć przebieg danych zawodów. Zanim jednak podejmiemy się jakichkolwiek predykcji, warto pochylić się nad potencjałem drużyn, które na ten moment są uznawane za bezsprzecznych faworytów.

Przyspieszony kurs nauki hiszpańskich liczebników

„Decima”, „undecima”, „duodecima”, „decimotercera” i największe pytanie przed startem Ligi Mistrzów brzmi: czy Real Madryt znów dokona konkwisty Europy, ucząc nas kolejnego liczebnika? W ostatnich latach, na „Los Blancos” nie było mocnych więc podopieczni Lopeteguiego z automatu stają się głównymi kandydatami do ostatecznego triumfu.
Największe przeszkody na drodze Realu do napisania jednej z najwybitniejszych historii w nowożytnym futbolu zostały rzucone przez dotychczasowych architektów triumfów „Królewskich”.
Z klubem pożegnali się Zidane oraz Ronaldo, którzy stali się żywymi symbolami sukcesu w Lidze Mistrzów. Francuski szkoleniowiec w ciągu 2,5 roku spędzonych na ławce trenerskiej „Los Blancos” triumfował aż 3 razy, a CR7 z pięcioma tytułami jest najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii Pucharu Europy.
Ronaldo nie został zastąpiony żadną wielką gwiazdą pomimo plotek o Neymarze czy Mbappe, ale początek sezonu pokazuje, że Santiago Bernabeu zamiast jednego lidera, dysponuje niesamowitym kolektywem, który nadal może osiągać wielkie rzeczy.
Tercet Benzema-Bale-Asensio zachwyca formą, do łask wrócił Ceballos, Isco z meczu na mecz zaczyna się rozkręcać, a Sergio Ramos w ciągu 5 meczów zdobył 3 bramki. Z kolei Marcelo i Carvajal znów udowadniają, że najlepsze boki obrony posiada właśnie Real Madryt.
W składzie nie ma prawie żadnych luk (w tym momencie oczywiście warto wspomnieć o Modricu, który po przerwie reprezentacyjnej odzyskał miejsce w pierwszym składzie, stając się liderem środka pola), ale kluczowym elementem układanki, której celem jest wygranie Ligi Mistrzów, stał się Julen Lopetegui.
Pod wodzą Hiszpana, Real rzadziej oddaje kontrolę, bijąc wszelkie rekordy w zakresie utrzymywania się przy piłce oraz podań. Jeśli zestawimy to z wyśmienitym kontratakowaniem, którego na pewno „Los Blancos” nie zapomnieli, otrzymamy drużynę praktycznie perfekcyjną.
Oczywiście, powyższe wnioski zostały wyciągnięte głównie na podstawie pierwszych trzech ligowych kolejek, gdzie rywalami „Królewskich” nie były topowe ekipy, ale warto zauważyć, że w ubiegłym sezonie taka Girona potrafiła urwać punkty drużynie Zidane’a.
Nie można zapominać o sobotniej wpadce na San Mames, kiedy Athletic zdołał urwać 2 punkty „Los Blancos”, ale z drugiej strony, ewentualne wypisanie się z wyścigu o krajowy tytuł może tylko pomóc 13-krotnym zdobywcom Pucharu Europy.
W ubiegłym sezonie podopieczni Zidane’a stracili szansę na obronę mistrzostwa jeszcze w rundzie jesiennej, ale dzięki temu wszystkie siły zostały rzucone na rozgrywki na arenie międzynarodowej, co zaowocowało zwycięstwem w Kijowie.
Weryfikacja zmodyfikowanego przez Lopeteguiego Realu nastąpi dopiero w przyszłym roku, gdy dojdzie do rywalizacji w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, ale na tę chwilę bez wątpienia madrytczycy pozostają faworytami do tytułu.
Malkontenci mogą naturalnie powiedzieć, że bez Ronaldo i jego bramek przeciwko najtrudniejszym rywalom Real może zapomnieć o czternastym pucharze Europy, ale przecież już w ubiegłym sezonie drużyna uporała się z Bayernem i Liverpoolem bez trafień CR7.
W półfinale i finale brylowali Benzema z Balem, którzy teraz wreszcie mogą od początku edycji aż do finału wcielić się w rolę liderów „Królewskich”.

Ostatnie tchnienia „Pchły”

Głównym rywalem Realu Madryt, jak zawsze, będzie Barcelona, która w ciągu ostatnich lat stała się niepodważalnym hegemonem na hiszpańskich boiskach (3 dublety w 4 lata), ale w Lidze Mistrzów Katalończykom ciągle czegoś brakowało.
Mając w swoim składzie jednego z najlepszych piłkarzy w historii, „Duma Katalonii” co roku jest zobligowana do walki o końcowy triumf, zatem regularne porażki na etapie ćwierćfinałów są po prostu powodem do wstydu.
Sam Messi niedawno udzielił wywiadu, w którym otwarcie stwierdził, że drużynie zabrakło motywacji, a w Lidze Mistrzów taka postawa jest boleśnie karana.
Katalończycy będą musieli wyciągnąć wnioski i w końcu zacząć grać na 100% w każdym meczu na arenie europejskiej. Brzmi to nieco absurdalnie, biorąc pod uwagę klasę piłkarzy, którzy powinni zawsze dawać z siebie maksimum, ale najwidoczniej w Barcelonie przesyt zwycięstw działa na niekorzyść drużyny.
Klęska z Romą powinna jednak być punktem zwrotnym dla podopiecznych Valverde, którym kapitan dosyć jasno wyznaczył cel na najbliższe miesiące. Z tak zmotywowanym Messim, Barcelona z całą pewnością nie pozwoli po raz kolejny na oddanie awansu za darmo niżej notowanym rywalom.
„Blaugrana” trafiła do wymagającej grupy, ale z drugiej strony rywalizacja z Interem oraz Tottenhamem będzie stanowić idealne preludium do fazy pucharowej, kiedy mordercze maratony będą dla drużyny „Txingurriego” codziennością.
Valverde będzie mógł wykorzystać nadchodzący okres na ogrywanie nowych nabytków z Arthurem i Malcomem na czele, którzy w trakcie dotychczasowej kariery nie mieli jeszcze okazji grać w Lidze Mistrzów.
Dodatkowo, dzięki szerokiej kadrze kluczowi zawodnicy jak Rakitić czy Suarez wreszcie będą rotowani w trakcie sezonu, aby być w optymalnej formie w rundzie wiosennej. Ze świeżymi siłami, ciekawymi wzmocnieniami oraz w pełni skupionym na triumfie Messim Barcelona wyrasta na głównego oponenta Realu w walce o tytuł mistrza Europy.

Przełamać klątwę

Hiszpańskie kluby w ostatnich sezonach zdominowały europejskie rozgrywki, ale ich hegemonia może dobiec końca z powodu potęgi, która pod okiem Maxa Allegriego tworzy się w Turynie.
„Stara Dama” po powrocie z Serie B regularnie wzmacnia swój skład, sukcesywnie zdobywa krajowe dublety, ale właśnie Liga Mistrzów stała się prawdziwym przekleństwem 34-krotnych mistrzów Półwyspu Apenińskiego.
Antidotum na aż 7 przegranych finałów pochodzi z Portugalii i nazywa się Cristiano Ronaldo. Portugalczyk w kluczowych fazach Ligi Mistrzów zmienia się w bestię, która w pojedynkę dewastuje rywali ze ścisłego topu z Juventusem w ostatnich latach na czele.
Drużyna Allegriego posiada jedną z dwóch najlepszych linii obrony na świecie, idealnie zbalansowaną pomoc z Pjanicem w roli kreatora i szeroką kadrę, ale w najważniejszych momentach brakowało im lidera.
Dybala specjalizuje się w niszczeniu rywali z dolnej półki, Mandzukić wspina się na poziom zawodnika światowej klasy okazjonalnie, a Higuain jak wiadomo nie jest graczem, który zapewniłby swojej drużynie wygraną w finale.
Ale na szczęście dla fanatyków „Bianconerich”, wszelkie troski o przyszłość w Lidze Mistrzów odeszły w niepamięć 10 lipca, gdy oficjalnie potwierdzono transfer króla tych rozgrywek.
Na razie Cristiano dosyć spokojnie rozpoczął sezon, zdobywając dwie bramki w pierwszych czterech kolejkach ligowych, ale najbliższe mecze z Valencią i Manchesterem United pokażą nam, czy była to tylko kolejna powakacyjna zadyszka, czy też emerytura 5-krotnego zdobywcy Złotej Piłki rychle się zbliża.
Spotkania z Sassuolo czy Chievo są dla Juventusu formalnością i szczerze mówiąc, mało kogo interesuje czy Ronaldo zaaplikował Consigliemu hat-tricka czy nie. Dla każdego człowieka związanego z „Bianconerimi” w tym sezonie liczy się tylko jedno – upragniony trzeci Puchar Europy.

Heavy-metalowy koncert pod batutą Kloppa

Na „Wyspach” również nie brakuje kandydatów do triumfu w Lidze Mistrzów. Lata, gdy półfinały europejskich rozgrywek wyglądały niczym play-offy w Premier League bezpowrotnie minęły, ale po raz pierwszy od 7 lat klubowym mistrzem Europy może znów zostać klub z Anglii.
Gdybym nieco ponad rok temu napisał podobny wstęp dotyczący Liverpoolu zapewne zostałbym posądzony o problemy z psychiką, ponieważ podopieczni Kloppa musieli grać w eliminacjach przeciwko Hoffenheim, a Coutinho wraz z Canem chcieli jak najszybciej uciec z Anfield.
Obaj nie reprezentują już barw „The Reds”, Oxlade-Chamberlain nie będzie do dyspozycji Kloppa przez cały sezon, Fekir został w Lyonie, a Fabinho wciąż musi się zaadaptować, ale mimo takiej nawałnicy problemów Liverpool zanotował perfekcyjny start sezonu.
Pierwsze kolejki Premier League pokazały, że finał z Kijowa nie był przypadkiem, lecz po prostu potwierdzeniem, że w niedalekiej przyszłości gabloty na Anfield mogą zostać wypełnione nowymi zdobyczami.
Siła „The Reds” nieprzerwanie tkwi w nogach ofensywnego tercetu, który już od ponad roku sieje postrach, nie zważając na jakość rywala.
Największy szkopuł Liverpoolu w ubiegłym sezonie tkwił w linii defensywnej, ale czasy Lovrena z sinusoidalną formą i Kariusa z wstrząśnieniem mózgu bezpowrotnie minęły. Transfer Alissona Beckera oraz regularne dawanie szans Joe Gomezowi, który stworzył prawdziwy monolit wraz z Van Dijkiem sprawiły, że drużyna z Anfield może pochwalić się najlepszą linią obrony na „Wyspach”.
Dzięki przebudowanej defensywie mało prawdopodobne wydaje się powtórzenie scenariusza z ubiegłych rozgrywek, gdy podopieczni Kloppa stracili 9 bramek w ostatnich 3 meczach Ligi Mistrzów.
Regularne zachowywanie czystych kont oraz posiadanie trzech magików w linii ataku brzmi jak perfekcyjny przepis na sukces.
Na szczęście już w fazie grupowej będziemy mogli przekonać się czy Jürgen Klopp z tak wybornych składników stworzy najlepszą drużynę w Europie. Trudno o lepszy test umiejętności drużyny niż pojedynki z Napoli i PSG.

Jak wygrywać bez Messiego?

W ubiegłym roku po meczu z Newcastle Guardiola został zapytany o faworytów do triumfu w Lidze Mistrzów. Katalończyk odpowiedział pytaniem „gdzie gra Leo Messi?”, a następnie skwitował, że Barcelona jest faworytem skoro posiada w swoich szeregach „La Pulgę”.
Argentyńczyk na pewno docenił kurtuazję ze strony swojego byłego szkoleniowca, ale problem w tym, że Guardiola w swojej jakże obfitej karierze sukcesy na arenie europejskiej odnosił wyłącznie z Messim w składzie.
Jak wiadomo, Leo nie jest „Obywatelem”, ale być może nadszedł wreszcie sezon, gdy Pep wbrew wszystkim włącznie z sobą udowodni, ze gwarantem sukcesu jest drużyna, a nie jednostka. W Manchesterze posiada do tego idealne warunki.
Niekończące się pokłady talentu, którymi dysponują członkowie kadry „Obywateli” z miejsca stawiają podopiecznych Guardioli jako faworytów do triumfu. Również pierwsze kolejki pomimo kontrowersyjnej wpadki z Wolves udowadniają, że ilość wspaniałych zawodników przekłada się na jakość drużyny.
City oddało najwięcej strzałów celnych spośród wszystkich angielskich drużyn, najczęściej kreowało grę i najrzadziej dopuszczało rywali do swojej bramki, ale tu pojawia się główny problem „Obywateli”, czyli skuteczność w defensywie.
Cóż z tego, że Ederson musiał bronić kilkanaście strzałów mniej niż Alisson, skoro to golkiper Liverpoolu na ten moment prowadzi w wyścigu po Złote Rękawice.
Z drugiej strony City dotychczas traciło kuriozalne bramki z Huddersfield, Wolves oraz Newcastle, ale już przeciwko „Kanonierom” zachowało czyste konto.
Wpływ na to ma zapewne spadek koncentracji w starciach z niszowymi rywalami, która skutkuje również jeszcze bardziej ofensywnym ustawieniem wahadłowych. Mendy, który zachwyca formą, grając z podopiecznymi Beniteza pewnie nawet nie myślał o kryciu Yedlina, trzymaniu strefy.
Aczkolwiek starcia na szczycie w Lidze Mistrzów to całkowicie inna para kaloszy. Przeciwko Barcelonie czy Realowi defensorzy City z pewnością zachowają większą czujność niż w ligowym meczu z kandydatami do spadku.
Dzięki temu, mało prawdopodobna wydaje się powtórka z ubiegłego sezonu, gdy Liverpool zniszczył „Obywateli” w stosunku 5:1 w dwumeczu.

Więcej niż tytuł

Być może utrzymanie formy na przestrzeni 38 kolejek jest bardziej wymagające niż wygrana kilku dwumeczów oraz jednego decydującego spotkania, ale każdy fan piłki zdaje sobie sprawę, że Liga Mistrzów to najbardziej elitarne klubowe rozgrywki.
Wszyscy uczestnicy marzą o tym, aby 1 czerwca w Madrycie zapisać się złotymi zgłoskami na kartach historii, a zdaniem bukmacherów, jak na razie, faworytem pozostaje Manchester City.
Kursy na zwycięstwo w Lidze Mistrzów wg Etoto prezentują się następująco:
Manchester City 5.50

Barcelona 7.00

Juventus 7.50

PSG 8.50

Real Madryt 9.00

Bayern 10.00

Atletico 13.00

Liverpool 13.00

Tottenham 23.00

Manchester United 26.00

Napoli 41.00

Roma 51.00
Drużyny pokroju Crveny Zvezdy czy Dynama Zagrzeb nie mają zbyt wielkich szans na zwycięstwo, ale i tak grono faworytów jest dosyć szerokie. Walka o tytuł najprawdopodobniej rozstrzygnie się pomiędzy powyżej opisanymi ekipami, choć naturalnie nie odbieramy szans klubom jak Bayern, PSG czy Atletico
Mankamentem Bawarczyków jest wąska i dosyć leciwa kadra ze skłonnościami do łapania hurtowej ilości kontuzji, ale być może Niko Kovac okaże się godnym następcą Juppa Heynckessa, tworząc niezniszczalny walec rodem z 2013 roku.
Sukces paryżan zależy przede wszystkim od ofensywy, ale paradoksalnie właśnie linia ataku jest największą zagadką projektu Tuchela.
Mbappe w ostatnim meczu ligowym pokazał, że młodzieńczy temperament nie zawsze przejawia się poprzez nonszalanckie dryblingi, ale także agresję wobec rywali.
Neymar mimo umiejętności na miarę jednego z trzech najlepszych zawodników świata również często wyklucza się z największych spotkań przez czerwone kartki, kontuzje czy też urodziny swojej siostry – Rafaelli.
Atletico z kolei dokonało latem wielkich wzmocnień, finał na własnym stadionie również stanowi dodatkową motywację, ale problem w tym, że jak na razie ani Martins, ani Kalinić czy Arias nie wnieśli do gry „Materacy” żadnych pozytywów. Jeśli Simeone chce wygrać upragnioną Ligę Mistrzów, rezerwowi będą musieli stanowić realną konkurencję dla członków galowej jedenastki.
Kandydatów do tytułu nie brakuje, ale gdybym musiał już postawić na jedną drużynę byłaby to, niejako wbrew bukmacherom, Barcelona. Wyczyszczenie kadry z bezużytecznych zawodników, znakomite wzmocnienia, skupiający się na triumfie Messi oraz powrót do formy Dembele, który strzelił 4 bramki w 5 meczach, zwiastują pozytywną przyszłość na Camp Nou.
Mimo posiadania w składzie kwartetu Messi-Suarez-Coutinho-Dembele, pomocników należących do ścisłego topu, dotychczas działającej praktycznie bez zarzutu linii obrony oraz jednego z najlepszych bramkarzy, nie można wykluczyć kolejnej klęski „Blaugrany”.
W końcu podopiecznym Valverde przyjdzie mierzyć się m.in. z madryckimi hegemonami, Juventusem pod wodzą Ronaldo, zbalansowanym Liverpoolem, spektakularnym Manchesterem i całą resztą klubów, które w ciągu najbliższych miesięcy stoczą aż 77 spotkań o miano najlepszej drużyny w Europie.
Mateusz Jankowski
 

Przeczytaj również