Samobójcza misja Franka Lamparda? Chelsea miała być turbo, a odpalił ją w trybie eko

Samobójcza misja Franka Lamparda? Chelsea miała być turbo, a odpalił ją w trybie eko
MDI / shutterstock.com
Mieli być królami polowania, a zostali z niczym. Jadon Sancho, Dries Mertens, Edinson Cavani, Ben Chilwell i Timo Werner – to tylko część z całej puli nazwisk, jakie przewijały się wokół transferowych rozważań Chelsea przy okazji zimowego okienka. Tymczasem na rozgrzane głowy dziennikarzy wylano kubeł zimnej głowy. Frank Lampard będzie z konsekwencją budował własny projekt drużyny. Bez uszczuplania portfela klubu.
Zdarzyło się tak, że ponad 10 lat temu jeden z czołowych ekspertów medycznych na świecie wziął na tapet dwóch menedżerów Premier League, celem zbadania ich tętna i ciśnienia krwi podczas meczu. Jego odkrycia były alarmujące, wyniki wskazywały przekroczenia danych nawet o cztery razy. Badanie spuentował jednym zdaniem: „Ci faceci co tydzień niebezpiecznie balansują na granicy zawału serca”.
Dalsza część tekstu pod wideo
Jak praca trenera zmienia człowieka, widzimy na konkretnych przykładach. Jose Mourinho przybył na wyspy z pełnymi, kruczoczarnymi włosami, po kilkunastu latach na głowie trudno odnaleźć choć jeden włos w ciemnej odcieni. Broda Juergena Kloppa jest już tylko poplamiona szarością, a zaledwie kilka miesięcy na stanowisku menedżera United wystarczyło Ole Gunnarowi Solskjaerowi, by całkowicie stracił pierwotny kolor włosów. Co innego Frank Lampard. To typ człowieka z teflonu.

Pancerny Lampard

Przez siedem miesięcy kariery menedżera klubu z Premier League, z jego twarzy z rzadka znikał uśmiech. Długie godziny pracy nad analizą następnego przeciwnika oczywiście sprowadziły pod oczodoły głębsze worki, ale nastrój legendy „The Blues” pozostaje niezmiennie wesoły. Podczas konferencji prasowej zabawia grupę dziennikarzy, ripostuje jak karabin maszynowy, rzuca żartami, żeby po sakramentalnej formułce „no dobra, ale teraz serio…” przejść do rzeczy.
Swawolny styl bycia Franka, taki odmienny od typowego brytyjskiego, ma swoje wytłumaczenie. Klub nie oczekiwał od niego natychmiastowych wyników, presji na mistrzowskie tytuły, zwłaszcza, gdy z drużyną pożegnał się budowniczy ostatnich sukcesów Eden Hazard.
Włodarze zaakceptowali też fakt, że do pewnego stopnia Lampard będzie musiał się swojej pracy nauczyć. Taka edukacja na żywym organizmie. Biorąc pod uwagę wszystkie kłody rzucane pod nogi, idzie mu całkiem nieźle.
Klub przez pewien czas funkcjonował z zawieszeniem transferowym nałożonym przez FIFA. Stracił belgijską supergwiazdę i postanowił promować najzdolniejsze talenty ze swojego programu młodzieżowego. Młody trener wiedział, że na drodze pojawią się spore nierówności, problemy zwiastowała niezasłużenie wysoka porażka na inaugurację z Manchesterem United i początkowo duże kłopoty z wygrywaniem u siebie. Sytuacja została opanowana, a CFC zajmuje czwarte miejsce gwarantujące Ligę Mistrzów i ma całkiem bezpieczną przewagę nad grupą pościgową.

W młodości siła?

Historia futbolu uczy nas, że młodzież zawsze kupuje czas menedżerom. Fani, ogólnie rzecz biorąc, często są skłonni uwierzyć w tzw. „projekty na lata” czy „obietnicę jutra”, a nigdy nie wybaczają nieudanych i drogich transferów. Tym razem z życzliwym podejściem sympatyków Chelsea zgadza się również Roman Abramowicz, który zaakceptował wprowadzony plan roku przejściowego, przygotowania gruntu na podbój ligi, ruszenia po tymczasowo zabrany tytuł.
Kiedy okno transferowe zamknęło się z trzaskiem, a na Stamford Bridge nie zajechało żadne auto z nowym zawodnikiem, Lampard zasugerował na spotkaniu z mediami, że Chelsea stała się słabsza w wyścigu o miejsce w Champions League. Dwadzieścia cztery godziny później pokazał charakter, pozbywając się ze składu Kepy Arrizabalagi, najdroższego bramkarza na świecie i posyłając w bój 38-letniego weterana, Willy’ego Caballero. Tak wygląda zaufanie do swojej intuicji, tak wygląda prowadzenie drużyny silną ręką.
Najważniejsze są jednak efekty, a te jaskrawo biją po oczach. Przede wszystkim budowanie młodych karier. Tammy Abraham przez ekspertów długo był kwestionowany jako potencjalny napastnik numer jeden w Chelsea. Piętnastoma golami w trakcie jesiennej rundy zamknął usta wielu niedowiarkom.
Pomocnicy Mason Mount i Callum Hudson-Odoi twardo rywalizują o miejsce w angielskiej kadrze na Euro 2020. Prawy obrońca Reece James tak świetnie zaadaptował się w Premier League, że zmusił kapitana Chelsea Cesara Azpilicuetę do gry poza swoją pozycją. To osiągnięcia trudne do podważenia.
Lampard mógłby przecież porzucić Abrahama, Mounta i Jamesa na rzecz bardziej doświadczonych Oliviera Giroud, Rossa Barkleya i Emersona, ale z jakichś powodów nie chce tego robić. Mógłby wydać zarządzenie dyrektorom sportowym na przeprowadzenie transferów „bez względu na cenę”, ale zamiast tego wypuścił samoograniczający sygnał „stop”.
Młodzież musi i powinna to wykorzystać, stanęła bowiem przed wyjątkową okazją grania w wielkim klubie, przed wymagającą publiką, pod presją ciągłego podnoszenia jakości, aby utrzymać satysfakcjonujące miejsce.

Jak długo to pociągnie?

Na chwilę zdejmijmy jednak różowe okulary. Ostatni remis z Leicester, który Lampard określił jako „sprawiedliwy”, przyniósł oczko w starciu z ekipą znajdującą się o jedno miejsce wyżej. Klapy nie ma. Ale ten remis oznacza też, że londyńczycy wygrali zaledwie cztery razy z ostatnich trzynastu spotkań w lidze.
Fakt, że trzymają się pierwszej czwórki, nie oznacza bynajmniej stabilnej formy, a w większym stopniu z bezzębnej watahy wilków potykającej się o swoje ogony. Chelsea tak długo może się czuć bezpieczna, jak długo United czy Tottenham nie znajdą recepty na seryjne tracenie punktów.
Decyzja zapadła, ciągniemy dalej ten wózek, nie dokonujemy żadnych nerwowych posunięć. Wyzwanie Lamparda wygląda na jeszcze trudniejsze niż przed sezonem. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie sygnał z wewnątrz klubu: tak, jesteśmy gotowi poczekać, aż młodzież się ukorzeni, a tobie dajemy jeszcze więcej czasu. Strategia klubu przypomina tę, na którą zdecydowało się Leicester chwilę po zdobyciu mistrzostwa. Trzeba się liczyć z utratą najlepszych aktywów, a kupujemy czas, ogrywając nastolatków.
Problem w tym, że Chelsea to nie Leicester. Profile klubów są zupełnie inne, nawet jeśli ich wyjściowe pozycje są zbliżone. Łatwo jest uwierzyć, że „The Blues” chcą budować coś nowego, świeżego. O wiele trudniej dać w wiarę w przekonanie, że osoby odpowiedzialne za klub za chwilę nie zmienią zdania. Że przerwą projekt w połowie drogi. I że za chwilę nie powiedzą: „nie chcemy czekać na jutro, liczy się dziś”. Zbyt często widzieliśmy podobne wolty. Ofiary zawsze są takie same: to trenerzy.
Robią powolne postępy we właściwym kierunku, nie wytwarzają głupich precedensów, nie ma też spektakularnych wpadek. Proces krystalizowania się nowej drużyny przebiega w mniejszych bólach niż się komukolwiek wydawało. Najważniejsze, by tego nie zakłócić. Ale jak długo to potrwa?
Na razie Lampard ciągle się uśmiecha, jak tego pierwszego dnia po objęciu fotela menedżera CFC. Na zakończenie konferencji po meczu z Leicester, nieoczekiwanie wrócił jeszcze do salki, by pożegnać się z trenerem Lisów Brendanem Rodgersem. „Nie chciałem być niegrzeczny!” – rzucił na odchodne.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również