Sousa zawalił Węgry, ale nie przekreślajmy jego kadencji. Wniósł do reprezentacji Polski sporo dobrego

Sousa zawalił Węgry, ale nie przekreślajmy jego kadencji. Wniósł do reprezentacji Polski sporo dobrego
Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Paulo Sousa się zakiwał i zawalił mecz z Węgrami. Zasłużył na sporą krytykę. Ale nie przekreślajmy jego kadencji wyłącznie dlatego, że wszyscy jesteśmy wkurzeni po porażce z Madziarami. Portugalczyk wniósł do reprezentacji Polski sporo dobrego.
I wciąż może awansować na mundial. Może, choć nie ma wątpliwości, że Polacy pod kątem rozstawienia sami sobie rzucili kłody pod nogi, a ich gra przeciwko Węgrom była bardzo słaba, podobnie jak zarządzanie meczem w wykonaniu selekcjonera. Też jestem kompletnie zażenowany, zirytowany, nie rozumiem decyzji Sousy. Odnoszę jednak wrażenie, że niektórzy zagalopowali się z frustracją po poniedziałkowej porażce. Kadra nawaliła na całej linii, ale można zauważyć narrację, jakby tym samym zaprzepaściła do zera szanse na mundial, wieńcząc beznadziejne eliminacje słabym występem. Tymczasem ani szanse na MŚ nie spadły do zera, ani nie były to beznadziejne eliminacje. Dalej sporo w kontekście awansu do Kataru zależy od zaplanowanego na 26 listopada losowania. Możliwy jest scenariusz gry np. ze Szkocją (na wyjeździe), a następnie z Rosją czy Macedonią Północną u siebie. Możliwy jest scenariusz otrzymania na start biletów do Portugalii czy Włoch, by zagrać o finał baraży z potentatami. Na rozważania przyjdzie jednak czas po losowaniu, choć jasne, że Polska ograniczyła szanse na szczęście własnymi rękoma.
Dalsza część tekstu pod wideo

Nie skreślajmy Sousy

Nieco pod prąd, będąc przygotowanym na ostrzał, apeluję, by nie przekreślać kadencji Sousy wyłącznie dlatego, że wszyscy jesteśmy wkurzeni po porażce z Madziarami. Jasne, selekcjoner się zakiwał i zawalił mecz z Węgrami. Zasłużył na sporą krytykę. Za skład, za decyzje w trakcie spotkania. Z drugiej strony, Portugalczyk wniósł do tej kadry sporo dobrego. Poniedziałkowa klęska na Narodowym nie czyni z niego beznadziejnego trenera, tak samo jak nie czyni totalnie słabych piłkarzy z tych, którzy zawiedli na boisku, jak Puchacz, Piątek, Linetty czy Klich.
To naturalne, że w futbolu reagujemy impulsywnie, ekspresyjnie, lubimy chodzić od ściany do ściany. Dziś ktoś jest bohaterem, jutro zerem. I na odwrót.
- Zagraliśmy źle, popełniliśmy błędy, ja popełniłem błędy. Kluczowe błędy dla wyniku spotkania. Wiadomo, że teraz jestem najgorszy, nie umiem bronić i w ogóle nie umiem grać w piłkę - napisał na Instagramie Tymoteusz Puchacz. - Tak to już jest w tej branży, że dziś się nie nadajesz, a za tydzień wszyscy cię klepią po plecach.
Podobnie jest z Sousą. Kadra szła jesienią w dobrym kierunku, zdała egzamin w dwumeczu z Albanią, zaimponowała nam przeciwko Anglii. Tyle że Portugalczyk postanowił zupełnie bez sensu zagrać vabank na Narodowym i się przeliczył. Nie zmienia to jednak faktu, że te eliminacje, jako część projektu Paulo Sousy, przyniosły nam kilka pozytywów.

Pozytywy

51-latek odkrył dla tej kadry nowe, istotne ogniwa. Stworzył dla reprezentacji ignorowanego przez poprzednika Karola Świderskiego, który odpłacił się mu z nawiązką, będąc chyba - zaraz po Lewandowskim - naszym najlepszym zawodnikiem w tych eliminacjach. Selekcjoner nie bał się też postawić na Pawła Dawidowicza, wprawiającego nas w osłupienie niepewną, elektryczną grą w sparingu z Islandią przed EURO i imponującego wyborną formą jesienią. Nawet z Węgrami piłkarz Hellasu nie zawiódł, a wcześniej zasłużył na pochwały za Anglię i Albanię.
Sousa dał też duży kredyt zaufania Tymoteuszowi Puchaczowi, co nie opłaciło się z Węgrami, ale procentowało przeciwko Anglii czy Albanii w Tiranie. Dlatego warto nie patrzeć jednowymiarowo i nie oceniać Puchacza (i tym samym Sousy) surowo za CAŁĄ jesień, bo wcześniej się bronił, mimo jasno widocznych mankamentów w grze.
Portugalski trener ściągnął z USA Adama Buksę, a ten zanotował imponujące wejście do zespołu, wywracając wraz ze Świderskim hierarchię napastników, w której spadek zaliczyli Milik i Piątek. Sousa nie skreślił też Karola Linettego, który nie miał łatwo u poprzednich selekcjonerów, a mimo że gra nierówno, to choćby na Narodowym przeciwko Anglii spisał się na medal. Plus dla Paulo także za wykreowanie dla kadry Kacpra Kozłowskiego i debiut Nicoli Zalewskiego.
Portugalczyk, choć ułożył kręgosłup zespołu, sprawił jednocześnie, że praktycznie na każdej pozycji jest spora rywalizacja. Tylko w bramce za pewniaka uchodzi Wojciech Szczęsny. A tak? Tłok w środku pola, tłok na wahadłach, tłok w linii ataku, komfort w defensywie dzięki zbudowaniu Dawidowicza. Konkurencja napędza siłę zespołu, pewniaków, jak Szczęsny, jest niewielu - kadra wyłącznie na tym zyskuje, mimo że po Węgrzech może to brzmieć jak herezja. Choć zrozumiem tych, którzy stwierdzą, że lepiej, jak za Nawałki, mieć 12-13 żołnierzy do grania, i tyle. Uważam jednak, że to, co wypracowuje Sousa, zaprocentuje w przyszłości.
Co jeszcze? Gdyby nie upór Sousy, Matty Cash mógłby dalej stanowić wyłącznie ciekawostkę, że gdzieś tam w Premier League gra piłkarz o polskich korzeniach, starający się o polski paszport. Tymczasem to selekcjoner, który osobiście wybrał się do Londynu, by nawiązać porozumienie z 24-latkiem, dał wyraźny sygnał prezesowi PZPN Cezaremu Kuleszy, że pilnie potrzebuje zawodnika Aston Villi i widzi go w swoim zespole. Lobbing (Sousy u Kuleszy, a następnie Kuleszy u odpowiednich organów) się udał. Cash wprawdzie nie zanotował dobrego wejścia do zespołu, bo z Węgrami sprawiał wrażenie zagubionego, nerwowego, jakby za bardzo chciał się pokazać, ale nikt raczej nie ma wątpliwości, że piłkarsko się obroni i będzie stanowił wzmocnienie reprezentacji.
Sousa pokazał też, że potrafi grać z zespołami mocniejszymi piłkarsko. Czy to Anglią, czy Hiszpanią. Złośliwi (słusznie!) stwierdzą, że co z tego, jeśli pobiła nas Słowacja i Węgry, ale umiejętność postawienia się mocniejszym może być przydatna w barażach. Z drugiej strony, wymowne by było, gdybyśmy w półfinale baraży odprawili Włochy, Portugalię czy Szwecję, wykładając się w finale np. z Czechami czy Austrią. To nie brzmi jak science-fiction.
Na koniec trzeba przyznać, że porażki z Węgrami szkoda nie tylko od strony wewnętrznej, sportowej (rozstawienia w barażach), ale też zewnętrznej. Bo ta reprezentacja znów wywoływała spore emocje (te pozytywne), znów potrafiła porwać kibiców (kto był na Narodowym z Anglią, ten wie, o czym mówię), znów wyczekiwało się jej meczów. A po Węgrach ten entuzjazm, co zrozumiałe, znacznie zmalał i atmosfera jest, jaka jest. Dlatego - podkreślę, widząc oczywiste błędy selekcjonera i nie dowierzając, jak tak można grać w defensywie - traktuję jednak niniejszy tekst jako powiew optymizmu i przypomnienie, że nie straciliśmy jeszcze szans na Katar. Wciąż wszystko rozstrzygnie się w marcu. A Paulo Sousa zapracował, by zakończyć misję po swojemu. Bo ta misja, mimo poniedziałkowej klęski selekcjonera na Narodowym, nadal trwa. Nawet jeśli wszystkie obawy o jej powodzenie uderzyły w nas właśnie ze zdwojoną siłą.

Przeczytaj również