Strażnik z lotniska i strzelec wyborowy. Jak Allah namaścił bogów arabskiego futbolu

Strażnik z lotniska i strzelec wyborowy. Jak Allah namaścił bogów arabskiego futbolu
MDI / feelphoto / shutterstock.com
Może to w Ameryce Południowej futbol jest religią, ale gdy przyjrzymy się niesamowitym historiom dwóch Arabów, piłkarskie dogmaty wiary zaczną przemawiać głosem Allaha. Według nich to właśnie dzięki boskiemu wstawiennictwu ich talenty sportowe nagle eksplodowały.
Zanim Youssef El-Arabi i Ali Al-Habsi skosztowali smaku wielkich futbolowych aren, kopali raczej rekreacyjnie na peryferiach piłki nożnej. I o ile pierwszy z nich od dziecka był dość rozpoznawalny, o tyle na temat istnienia Al-Habsiego słyszało wyłącznie wąskie grono arabskich dziennikarzy. Choć odpowiednio Marokańczyk i Omańczyk marzyli o zawodowych występach w Europie, tak naprawdę żaden nie przypuszczał, że ich marzenia się spełnią. Tego typu zawodników, wyrwanych z biednych dzielnic, amatorskich klubów, czy po prostu anonimowych, zwykło określać się mianem graczy z odzysku. Natomiast warto baczniej przyjrzeć się otoczeniu, które takiego piłkarza przygarnia. Ponieważ jeśli taki gracz trafi pod właściwą opiekę i zostanie sumiennie “odrestaurowany”, niebawem bez cienia wątpliwości zacznie budzić zainteresowanie większych firm. Poznajcie dzieje niezwykłego duetu, który w futbolu odszukał miłosierdzie Boga.
Dalsza część tekstu pod wideo

Bilet do piłkarskiego raju

Kiedy Ali Al-Habsi został po raz pierwszy zauważony w Omanie przez europejskich skautów piłkarskich, pracował jako strażak na lotnisku w Maskacie. Do golkipera omańskiej ekstraklasy zgłosił się niejaki John Burridge, który piastował stanowisko trenera bramkarzy w Boltonie. Trzeba przyznać, że research pod kątem oceny umiejętności Aliego wykonał perfekcyjnie, bowiem obserwował piłkarza, odkąd ten ukończył szesnaście lat. Jednak Burridge konkretną ofertę złożył dopiero prawie dekadę później, gdy Al-Habsi grał dla norweskiego Lyn Oslo. Początkowo arabski piłkarz uznał to za dowcip, ale kiedy członek sztabu szkoleniowego „The Trotters”, który oszlifował potencjały zawodników kalibru Tima Flowersa, Nigela Martina i Paula Robinsona, przedstawił mu dokument tożsamości, Ali nie wahał się ani chwili dłużej, akceptując warunki kontraktu.
- To był dla mnie szok, bo kiedy ktoś mówi ci, że będziesz grał w Premier League, traktujesz tego rodzaju informację jako coś zabawnego. Zwłaszcza, że najwyższa klasa rozgrywkowa w Omanie jest profesjonalna tylko z nazwy. Grając wśród amatorów, nie spodziewałem się, że w przyszłości doczekam występów w Wielkiej Brytanii, o zdobyciu FA Cup nie wspominając. Stałem się również najbardziej lubianym zawodnikiem z Zatoki Perskiej, który podpisał umowę z angielskim klubem - zaznacza Al-Habsi.
Alemu w Boltonie udostępniono niemal wszystko, upewniając się, że nie zabraknie mu mięsa na halal i budując specjalnie dwie kaplice modlitewne: na stadionie oraz przy obiektach treningowych. Klubowi włodarze zadbali o każdy aspekt komfortu bramkarza urodzonego w Buraimi. Al-Habsi najbardziej obawiał się właśnie tego, że tolerancja religijności może stanowić problem. Gdy zobaczył starania działaczy, nie miał złudzeń. Pomyślał: tak, to miejsce dla mnie. Pierwsze pięć lat w drużynie nie było jednak łatwe. Zresztą, komu podobałaby się rola wiecznego rezerwowego? Dopiero wypożyczenie do Wigan Athletic w 2011 roku, które zaowocowało transferem definitywnym, okazało się strzałem w dziesiątkę. Trampoliną do regularnych występów. Dzięki świetnej postawie Al-Habsiego w półfinale FA Cup w 2013 roku, zespół „The Latics” awansował do wielkiego finału, a potem zdobył trofeum, choć w ostatnim meczu na tym froncie między słupkami stanął Joel Robles.
- To był niesamowity moment dla nas wszystkich, dla Alego również. Przygotowałem wówczas flagę Omanu i zarzuciłem mu na ramiona, gdy wybrzmiał ostatni gwizdek. Mogłem zobaczyć, jak dumny jest ze swojego pochodzenia. Al-Habsi to synonim słowa „ambasador”. Z pełnym zaangażowaniem reprezentował nasz klub, ale przede wszystkim został wizytówką Bliskiego Wschodu i Omanu - mówił wtedy Ed Jones, szef mediów w Wigan Athletic.

Modlitwa o futbol

Drugi z bohaterów, Youssef El-Arabi, przyszedł na świat w miejscowości Herouville, na przedmieściach Caen w północnej Francji. Wychowywał się wśród marokańskiej społeczności, przywiązując ogromną wagę do wiary i dbałości o kręgosłup wartości rodzinnych, które od dziecka wpajali mu rodzice. Obecny snajper Olympiakosu Pireus w licznych wywiadach zawsze podkreśla, że urodził się po to, by uprawiać futbol. Marokańczyk własnymi zdolnościami przewyższał rówieśników o kilka klas. Zdarzało się, że jako czternastoletni chłopiec uczestniczył w wewnętrznych meczach drużyny seniorów Caen, co nie umknęło uwadze trenerów. Klub nawet wręczył Youssefowi stypendium sportowe, dzięki czemu ten mógł grać w piłkę, nie zaniedbując przy tym obowiązków związanych z edukacją. Gdy w 2008 roku El-Arabi otrzymał szansę debiutu w dorosłym zespole, był wniebowzięty.
- Mistycyzmu chwili, w której podpisałem profesjonalny kontrakt, nie sposób opisać słowami. Moja mama płakała ze wzruszenia, bo wiedziała, że pnę się na szczyt. Za pierwsze zarobione na boisku pieniądze zorganizowałem rodzicom pielgrzymkę do Mekki. Zapamiętam ten moment do końca życia - mówi gracz mistrzów Grecji.
Duchowość El-Arabiego odegrała olbrzymią rolę w jego karierze, jak również wywarła wpływ na podejmowane decyzje dotyczące piłkarskiej przyszłości. Po pierwsze, posiadając podwójne obywatelstwo, postanowił reprezentować na arenie międzynarodowej Maroko, a nie Francję, choć wcześniej bronił barw „Trójkolorowych” w futsalu. Następnie, po strzeleniu 17 goli dla Caen w sezonie 2010/11, władze Genui zaproponowały mu grę we włoskiej Serie A, ale po modlitwie i refleksyjnych przemyśleniach zdecydował, że zamiast tego wybierze występy w ekipie Al-Hilal z Arabii Saudyjskiej. Szerszej publiczności dał się poznać w hiszpańskiej Granadzie.
- Nie żałuję swoich decyzji, bo mogłem wspólnie z rodziną brać udział w uroczystościach religijnych i odbyć podróż szlakiem muzułmańskich kultur. Niezależnie od tego, czy gramy w piłkę nożną, czy wykonujemy inną pracę, najważniejsze jest utrzymanie dobrego zdrowia. A zdrowie przychodzi dzięki łasce Bożej. Jeśli nie pomodlisz się i nie poprosisz Boga o pomoc, nie otrzymasz niczego w nagrodę - oznajmia El-Arabi.

Bogowie arabskich kibiców

Ali Al-Habsi przeszedł na sportową emeryturę dwa miesiące temu, natomiast Youssef El-Arabi kontynuuje karierę na greckiej ziemi. Marokańczyk z francuskim paszportem sięgnął w ubiegłym sezonie po koronę króla strzelców tamtejszej ekstraklasy w barwach Olympiakosu. Wyrzucił też swoim golem za burtę Ligi Europy Arsenal. Kojarzy się z charakterystyczną cieszynką a’la karabin maszynowy.
Ci piłkarze dorastali z wiarą w sercach. Z wiarą w Boga, w siebie, we własne umiejętności. Jednak nie mieli bladego pojęcia, że ich kariery będą odbierane w społecznościach arabskich jako pewnego rodzaju symbol wiary w sukces. Że sami staną się poniekąd bogami - a przynajmniej bóstwami - sympatyków piłki nożnej wśród wyznawców islamu. Jak napisał Terry Pratchett: „Bogowie potrzebują wiary, a ludzie pragną bogów”. Piłkarskich również.

Przeczytaj również