Tak Atletico przerwało dominację Realu Madryt i FC Barcelony. Sześć lat temu narodziło się "Cholismo"

Tak Atletico przerwało dominację Realu i Barcelony. Sześć lat temu narodziło się "Cholismo"
Vlad1988/Shutterstock
Barcelona, Real, Barcelona, Real, Barcelona... i tak w kółko. Hegemonia wielkiej dwójki na krajowym podwórku prawdopodobnie ciągnęłaby się w nieskończoność, gdyby nie kilkunastu antagonistów w biało-czerwonych mundurach. Dokładnie sześć lat temu Atletico prowadzone przez Diego Simeone dokonało z pozoru niemożliwego, sięgając po dziesiąte mistrzostwo w historii klubu.
17 maja 2014 r. "Rojiblancos" rozegrali jedno z najważniejszych spotkań w swojej historii. Wyjazd na Camp Nou miał zdecydować o tytule, stanowić weryfikację formy z poprzednich miesięcy. Wóz albo przewóz. Wszystko albo nic. Wieczna chwała lub gorycz porażki. Stawka równie wielka, co presja z nią związana, lecz podopieczni "Cholo" stanęli na wysokości zadania. Nie było mowy o żadnej Glorii Victis. To Atletico zgarnęło najważniejszy skalp na Półwyspie Iberyjskim.
Dalsza część tekstu pod wideo

Cudotwórca

- Jest zasadnicza różnica między nami, a Barceloną i Realem. Ta różnica to około 400 milionów euro - mawiał "Cholo".
Aby uzmysłowić sobie skalę wyczynu madrytczyków, wystarczy nieco cofnąć się na osi czasu, konkretnie do 23 grudnia 2011 r. Każdy sympatyk klubu z Wanda Metropolitano zapewne ma tę datę głęboko zakorzenioną w pamięci, ponieważ właśnie wtedy zmienił się bieg historii "Los Colchoneros". Diego Simeone podpisał kontrakt, obejmując tym samym schedę po nieszczęsnym Gregorio Manzano.
Poprzednik Argentyńczyka przypominał nieostrożnego linoskoczka, który po wypiciu ośmiu kaw chce przejść Wielki Kanion. Manzano prowadził "Atleti" na skraj upadku, a osiągane przez niego wyniki zasługiwały tylko na krótkie adios ze strony Enrique Cerezo. Madrycki sternik i tak wykazał się iście anielską cierpliwością, bo "Rojiblancos" mieli zaledwie cztery punkty przewagi nad strefą spadkową, a w Pucharze Króla polegli z trzecioligowym Albacete. Potrzeba było natychmiastowego wstrząsu, a za pewnego rodzaju defibrylator posłużyła właśnie osoba charyzmatycznego "Cholo".
Simeone prędko odmienił oblicze Atletico, budując drużynę nieco w zaprzeczeniu hiszpańskiej filozofii postrzegania futbolu. Iberyjscy szkoleniowcy często stawiają na otwartą piłkę i długie wymiany w ataku pozycyjnym oparte na krótkich podaniach. Technika niemal zawsze stoi na pierwszym miejscu. Podejście byłego defensywnego pomocnika należało do znacznie bardziej pragmatycznych. "Cholo" nie baczył na ofensywne zapędy, ponieważ wpierw uszczelnił obronę. Wybudował mur, a w rolę "Nocnej Straży" wcielili się niezmordowani Courtois, Juanfran, Godin, Miranda i Filipe Luis.
Już po kilku miesiącach Atletico wraz z nowym trenerem zgarnęło pierwsze trofeum do kolekcji. Triumf w rozgrywkach Ligi Europy stanowił oczywiście drobne preludium, przystawkę, a wręcz ledwie aperitif przed daniem głównym. Wszak w lidze "Atleti" traciło na koniec sezonu 44 punkty do rywala zza miedzy i ponad 30 do Barcelony. Jednak kampania 2013/14 to już prawdziwa uczta "Cholismo".

Chcieliście, to macie

- Chcemy być irytującą drużyną. Chcemy dołączyć do elity. Liga hiszpańska jest nudna? Już my sprawimy, że będzie ciekawie. Dla niektórych może aż za bardzo - odważnie zapowiadał na jednej z konferencji prasowych na starcie rozgrywek.
Atletico mogło czuć się nieco pewniej, ponieważ w 2013 r. ostatecznie przegnano znad Vicente Calderon wszelkie demony przeszłości. Jeden mecz sprawił, że "Banda" Simeone wyzbyła się mentalności przegranych, co stanowiło podstawę do nadchodzącego mistrzostwa.
Tym szczególnym spotkaniem był oczywiście finał Copa del Rey, w którym doszło do Derby Madrileño. Atletico mierzyło się z "Królewskimi" i to w samej paszczy lwa, na Santiago Bernabeu. Tym samym stadionie, na którym w 2011 r. kibice wywiesili pamiętny baner o prowokującej treści "Poszukuje się godnego rywala do przyzwoitych derbów".
Przed erą "Cholo" Real nie miał w mieście żadnej konkurencji. Porażka w finale odwróciła rolę. Myśliwy stał się zwierzyną. Do sukcesu w krajowym pucharze Atletico chciało także dołożyć mistrzostwo. Misja z gatunku tych niemożliwych, czyli jakby szyta na miarę argentyńskiego geniusza. Każdą postawioną przed sezonem złotówkę na tytuł"Materacy" można było stukrotnie pomnożyć. Bez swojego najlepszego strzelca, Radamela Falcao, który odszedł do Monaco, klub miał co najwyżej walczyć z Valencią o ostatnie miejsce na podium. Historia potoczyła się nieco inaczej.

Mecz po meczu

- Wojnę wygrywa człowiek, który najlepiej kieruje swoimi żołnierzami. Gramy każde spotkanie, jakby było naszym ostatnim - zapewniał rozgorączkowanych dziennikarzy. Na przestrzeni całego sezonu Simeone jak ognia unikał tematu ewentualnego mistrzostwa. Powtarzał jak mantrę, że liczą się tylko trzy oczka w nadchodzącym meczu.
Jego sposób podejścia funkcjonował perfekcyjnie, ponieważ Atletico kroczyło od zwycięstwa do zwycięstwa. Już triumf na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan w 1. kolejce stanowił mały pokaz siły. Pierwsze punkty stracili dopiero w połowie października, w międzyczasie po raz kolejny podbijając Santiago Bernabeu.
Ich styl gry nie był piękny, nie mógł zaspokoić piłkarskich estetów i boiskowych purystów. Duży odsetek bramek, jeśli w ogóle jakieś padały, stanowiły te po stałych fragmentach gry. Większość sił poświęcano na destrukcję zapędów rywali, a nie kreację własnych akcji. Niektóre spotkania oglądało się z trudem, ale na koniec niemal zawsze zwycięsko wychodzili podopieczni "Cholo". Kluczem do sukcesu okazało się oczko w głowie trenera, czyli naturalnie solidna gra w tyłach. Po ostatnim gwizdku na tablicy świetlnej najczęściej widniał skromny, acz w pełni wystarczający rezultat 1:0. Na koniec sezonu mieli prawie 30 trafień mniej niż Barcelona czy Real. System binarny Diego Simeone działał bez zarzutu.
W rundzie jesiennej "Rojiblancos" uzbierali 50 punktów na koncie, najwięcej w historii na tym etapie sezonu. Wielu ekspertów wieszczyło rychły koniec dobrej formy, zauważając, że Simeone szachuje ledwie kilkunastoma zawodnikami. Kołdra Argentyńczyka należała do niezwykle krótkich, a skromny budżet pozwolił jedynie na ściągnięcie Diego Ribasa w zimowym okienku.
Na przełomie lutego nadeszła długo zapowiadana zadyszka, która poskutkowała m.in. porażką 0:3 przeciwko Osasunie i utratą pozycji lidera. Drużyna potrzebowała impulsu, więc Simeone posłużył się ciekawą techniką motywacyjną, którą opisał Leszek Orłowski w książce pt. “Atletico. Cholo Simeone i jego żołnierze”.
- Szkoleniowiec Atletico doszedł do wniosku, że musi pobudzić swoich piłkarzy do wysiłku w niestandardowy sposób. Zaprosił na spotkanie Irene Villę, dziennikarkę i pisarkę, która w wieku 11 lat straciła obie nogi w zamachu bombowym zorganizowanym przez ETA. Opowiedziała zawodnikom o swoim życiu, zmaganiach z ułomnościami. Podziałało to na nich znakomicie. W następnym meczu wygrali 2:1 z Athletikiem, strzelając po akcjach specjalnie przygotowanych na to spotkanie.

Campeones

- Mistrzostwo dla Atletico to najbardziej uczciwe zakończenie ligi. Ani my, ani nikt inny nie zasłużył na ten tytuł bardziej - wyznał po ostatniej kolejce Andres Iniesta.
Trudno nie przyznać pomocnikowi racji, patrząc na wyniki wielkiej dwójki. Na koniec sezonu obie ekipy zgromadziły po 87 punktów. Niezbyt dobry wynik, biorąc pod uwagę, że rok i dwa lata wcześniej notowali kampanie z rekordową liczbą stu oczek. Zmęczenie materiału byłych mistrzów okazało się nad wyraz widoczne choćby w ostatnich kolejkach, gdy Real potrafił przegrać z Celtą czy zremisować z Realem Valladolid, a Barcelona gubiła oczka w konfrontacjach przeciwko Granadzie i Getafe.
Oczywiście, ich potknięcia nie deprecjonują heroicznego osiągnięcia "Rojiblancos". 90 punktów to najlepszy wynik w historii madryckiego klubu. Okoliczności zdobycia tego mistrzostwa stanowiły zresztą piękne podsumowanie wielomiesięcznych zmagań. Wspomniany mecz na Camp Nou nie układał się po myśli "Cholo". W pierwszej połowie stracił Diego Costę i Ardę Turana, którzy zeszli z urazami. W końcówce spotkania David Villa narzekał na skurcze, ale komplet zmian został wykorzystany. Barcelona przeważała, oddawała więcej strzałów, jednak hartem ducha, uporem, konsekwencją i wojowniczym serduchem, "Atleti" wywalczyło zwycięski remis.
Atletico to mistrz zupełnie inny niż pozostali. Pod względem posiadania piłki zajmowali dziewiąte miejsce w lidze. W rankingu celności zagrań okupowali dopiero jedenastą lokatę. Za Levante czy Betisem. Przewodzili jedynie w liczbie czystych kont, odbiorów i wykonanych wślizgów. Skomasowany kolektyw wygrał z finezyjnymi indywidualnościami. Tiki-taka wywiesiła białą flagę. Huraganowe kontrataki Realu poległy. "Cholismo" podbiło Hiszpanię.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również