To przedostatnie eliminacje z wielkimi przegranymi. Niedługo FIFA przypilnuje, żeby na mundialu grali wszyscy ważni

To przedostatnie eliminacje z wielkimi przegranymi. Niedługo FIFA przypilnuje, żeby na mundialu grali wszyscy ważni
Marco Iacobucci EPP / shutterstock.com
Wiemy bardzo dobrze, kto zagra na mundialu, listę obecności przeanalizowano już bardzo dokładnie, ale ciekawy jest też wykaz nieobecnych. Nie brakuje w nim mocnych, niektórych tylko z nazwy, firm. Gdyby rzeczy potoczyłyby się inaczej, a losowanie połączyłoby Włochy, Holandię, Chile i USA, to niezależnie od ich obecnej klasy mówilibyśmy przecież o grupie śmierci. Nie tym razem jednak, teraz to raczej grupa śmiechu z powodu ich wyczynów w eliminacjach. Ale to już jedna z ostatnich okazji, by ciągnąć długą listę wielkich nieobecnych. FIFA dopilnuje, by ją skrócić, a może nawet sprawić, żeby na mundialu byli wszyscy mile na nim widziani.
Sensacji nie brakowało we wszystkich strefach eliminacyjnych. Europą wstrząsnął blamaż Włochów, którzy w kiepskim stylu przegrali barażowy dwumecz ze Szwecją. W pamięci zostaną łzy Gianluigiego Buffona, być może najbardziej poruszający piłkarski obrazek tego roku, wściekłe spojrzenie Daniele De Rossiego, który pouczał sztab szkoleniowy kadry, co należy robić w trudnej sytuacji, oraz bezradność malująca się na obliczu Giampiero Ventury. Tylko tyle, bo o futbolu prezentowanym w ostatnim czasie przez Italię lepiej zapomnieć.
Dalsza część tekstu pod wideo
Włosi nie awansowali na mundial pierwszy raz od 1958 roku. Może to być dla nich z większą korzyścią niż konserwujący skostniały układ występ zakończony, powiedzmy, na ćwierćfinale mistrzostw. Klęska w eliminacjach dała im szansę na zrobienie porządków i rozgonienie, jak to barwnie ujął Paolo Cannavaro, mumii rządzących tamtejszą piłką.
A ta, przynajmniej na szczeblu reprezentacyjnym, mocno sprzeciętniała. Po zdobyciu mistrzostwa świata w 2006 roku kolejne mundiale były kompromitujące. Włosi dwa razy z rzędu nie wyszli z grupy - nie potrafili wygrać z Paragwajem, Słowacją, Nową Zelandią, Kostaryką i Urugwajem. Lepiej było na mistrzostwa Europy, ale w ogólnym krajobrazie minionej dziesięciolatki srebro EURO 2012, pamiętając jeszcze o dwóch ćwierćfinałach, wygląda wręcz na wyskok, wypadek przy pracy.
Żal tylko Buffona, dla którego 2017 rok zamienił się w koszmar. Najpierw przegrał może ostatni w karierze finał Ligi Mistrzów, czyli rozgrywek, w których jeszcze nie zwyciężył, a teraz stracił szansę na szósty w karierze wyjazd na mistrzostwa świata, co uczyniłoby z niego rekordzistę wszystkich czasów. Zamiast tego zakończył reprezentacyjną karierę w meczu, który przez lata będzie wspominany jako monumentalna katastrofa.
Odpadnięcie Włochów w barażach to największa sensacja europejskich eliminacji od jesieni 2001 roku, gdy nawet do baraży nie wczołgała się reprezentacja Holandii. I to nie byle jaka: czwarta drużyna poprzedniego mundialu, półfinalista EURO 2000, z wielkimi gwiazdami od Edwina van der Sara po Ruuda van Nistelrooya i Patricka Kluiverta w ataku. Teraz nieobecność Holendrów na mundialu nie zaskakuje - to logiczna konsekwencja stanu tamtejszej piłki, zapaści w produkcji talentów, kryzysu myśli trenerskiej. Kiedyś holenderscy fachowcy cieszyli się olbrzymią renomą, wielu z nich niosło kaganek piłkarskiej oświaty po całym świecie, a teraz do trenerskiej czołówki próbuje się dobijać, niezbyt zresztą udanie w ostatnich tygodniach, Peter Bosz. Podobnie jest w przypadku piłkarzy - na najwyższy poziom w ostatnich latach potrafi wskoczyć tylko Arjen Robben.
Nie zagra na mundialu też Walia, przecież półfinalista EURO 2016, która ma szansę przejść do historii jako sensacja jednego turnieju. Ot, Grecja w wersji mini.
W Ameryce Południowej przepadło Chile, które w 2015 roku wygrało Copa America. Niedługo po tym sukcesie z kadrą pożegnał się Jorge Sampaoli, który przewidywał klęskę w eliminacjach, w prywatnych rozmowach ostro recenzując swoich piłkarzy. Arturo Vidal? Przypadek dla specjalistów. Mauricio Pinilla? Imprezowicz. Claudio Bravo? Malowany kapitan. Najbardziej zabawne jest to, że ostatecznie Chilijczycy sami ukręcili na siebie bicz. Raz, dzięki tej - no cóż, trzeba tak napisać - przygłupiej kapeli; dwa, dzięki zabiegom działaczy, którzy wytropili w składzie Boliwii nieuprawnionego zawodnika i przy zielonym stoliku zamienili remis w zwycięstwo. Jeszcze więcej dzięki tym zabiegom zyskało jednak Peru, które wyrzuciło Chilijczyków z baraży o mundial. Nawet trochę żal. Chile było ozdobą dwóch poprzednich mundialu, było barwne, było ofensywne. No właśnie, było.
Inny mistrz kontynentu przegrał eliminacje w Afryce - tam nie dał rady Kamerun, który na początku roku w osłabionym składzie potrafił wygrać PNA. Walkę o mundial przegrał jednak z Nigerią. W tej samej grupie była jeszcze Algieria, najlepszy afrykański zespół ostatniego mundialu, który w eliminacjach uciułał marne dwa punkty. W domach zostaną też piłkarze innych stałych ostatnio uczestników finałów - Wybrzeża Kości Słoniowej i Ghany.
Mało medialna, ale najbardziej szokująca, jest klęska reprezentacji USA, która nie potrafiła wyczołgać się z najsłabszej strefy eliminacyjnej. Choć Amerykanie mają olbrzymie ambicje, snują wielkie plany i spore zaplecze, to w eliminacjach strefy CONCACAF oglądali plecy Panamy i Hondurasu, czyli jednak futbolowych pariasów.
I tylko eliminacje w Azji zakończyły się bez większych niespodzianek. Kto miał awansować, ten awansował. Ale tam mundialowa reprezentacja jest zabetonowana - w XXI wieku awanse w tej strefie wywalczyło tylko siedem drużyn. 
To przedostatnie eliminacje, w których możemy wskazywać wielkich przegranych. Po rozszerzeniu finałów do 48 drużyn, co stanie się smutną rzeczywistością w 2026 roku, w niektórych przypadkach sztuką będzie... nie awansować. Strefa CONCACAF będzie miała wówczas sześć miejsc w finałach. Jeszcze więcej przedstawicieli, bo ośmiu, wyśle na mundial Azja. A przecież do ostatnich turniejów tamtejsze drużyny, włącznie ze sztucznie doklejoną Australią, nie wniosły nic ciekawego.
Niewykluczone zresztą, że FIFA jeszcze pomajstruje przy regulaminie awansów i otworzy się na dzikie karty, które chętnie rozdają federacje innych dyscyplin. W piłce wprowadzane są powoli, po cichu, ale przecież już cztery bilety na najbliższe EURO zostaną przyznane w Lidze Narodów, co spowoduje, że jednym z finalistów może być Litwa, Gruzja, czy inny Kazachstan. Przebąkiwano też o podobnym rozwiązaniu przy okazji dyskusji o możliwej reformie Ligi Mistrzów - tam kuchennymi drzwiami miałyby wchodzić drużyny z uwagi na swoje historyczne zasługi. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by w podobnym trybie, a może po prostu wystawiając miejsce na mundialu na sprzedaż, kierowała się FIFA kompletując skład mistrzostw. Gianni Infantino lubi mówić, że powiększanie turniejów ma jeszcze zwiększyć zainteresowanie futbolem. Z jego punktu widzenia ważniejsze jest oczywiście to, żeby w ten sposób zwiększyła się zasobność kasy organizacji, której szefuje. Może więc zechce lepiej dopilnować, kto gra na mistrzostwach. Przecież korzystniejszy jest udział w nim Włochów i Amerykanów, a Szwecji i Panamy - niekoniecznie.
Bartosz Wlaźlak

Przeczytaj również