Uraz Davida Ospiny przypomniał, jak niebezpieczny jest futbol. A FIFA wcale nie kwapi się do zmian

Uraz Davida Ospiny przypomniał, jak niebezpieczny jest futbol. A piłkarska centrala nie kwapi się do zmian
alphaspirit / shutterstock
Piłka nożna kojarzy nam się raczej z urazami, które nie zagrażają życiu. Złamanie nogi czy uszkodzenie więzadeł, chociaż poważne i mogą zakończyć karierę zawodnika, nie niosą ze sobą ryzyka odejścia uwielbianych przez nas sportowców z tego świata. Zdarza się jednak, że kolizje na murawie kończą się w zdecydowanie bardziej niebezpieczny sposób. Zapominamy o tym nie tylko my, ale i, jak się wydaje, ciała zarządzające światowym futbolem.
Niedzielny incydent, który dotknął Davida Ospiny, był swoistym przypomnieniem o tym, jakie ryzyko niesie ze sobą gra w piłkę. Serca kibiców zamarły, gdy Kolumbijczyk stracił przytomność bez kontaktu z przeciwnikiem.
Dalsza część tekstu pod wideo
Miało to miejsce około 35 minut po tym, jak lekarze zezwolili mu na powrót na murawę po zderzeniu z rywalem. Golkiper Napoli trafił do szpitala.
Jak zwykle w takich przypadkach, rozgorzały pytania o to, czy można było zapobiec takiemu obrotowi spraw. Odpowiednia reakcja na potencjalnie groźne sytuacje jest obowiązkiem zarówno sędziego, jak i sztabu medycznego drużyny. Przepisy w piłce nożnej stale się zmieniają – również te, dotyczące ochrony zdrowia i życia piłkarzy. Czy jednak można je ulepszyć?

Zasady wcale nie gwarantują pewności

Wszyscy dobrze wiedzą o tym, że arbiter ma obowiązek przerwać grę, gdy istnieje podejrzenie, że w wyniku kolizji zawodników ucierpiała głowa co najmniej jednego z nich. Takie przypadki uważa się za bezpośrednie zagrożenie zdrowia i wymagają one natychmiastowej reakcji.
Nie ma jednak jasnych wytycznych, pozwalających na ocenę stanu zdrowia poszkodowanego zawodnika. Decyzja dotycząca zmiany lub pozostawienia go na boisku należy do sztabu medycznego zespołu.
Jego członkowie z reguły wykorzystują stare, „sprawdzone” sposoby na określenie, czy mają do czynienia ze wstrząsem mózgu, absolutnie wykluczającym pozostanie na murawie.
Pytania o to, jaki jest wynik nie są jednak w stanie rozstrzygnąć wszelkich wątpliwości. Diagnozowanie urazów głowy z poziomu murawy to tak naprawdę zabawa w zgaduj-zgadulę. Chyba, że sytuacja będzie tak dramatyczna, jak w przypadku Petra Cecha, ale takich wypadków każdy wolałby uniknąć.
Gracze czasem nalegają na kontynuowanie gry, tak jak to miało miejsce w przypadku Ospiny. Sztab nie zauważył u niego niepokojących objawów, zabandażowano mu głowę i zezwolono na dalszą grę.
Sęk w tym, że w tym przypadku konsekwencje mogły być poważne, ale w imię zasad nie można było zrobić nic więcej. Wiążąca decyzja należy do sztabu medycznego – jeśli stwierdzą, że wszystko jest ok, to ich podopieczny może powrócić na boisko.
Oczywiście należy wspomnieć, że sytuacja wygląda inaczej w przypadku utraty przytomności. Ta bezdyskusyjnie wyklucza możliwość dalszej gry.

Zagrożenie jest duże i nie można go bagatelizować

Na całe szczęście incydenty, które kończą się poważnym uszczerbkiem na zdrowiu są rzadkością. Nie można ich jednak w całości wyeliminować, a towarzyszą nam już od samych początków historii futbolu.
Teraz na każdym oficjalnie rozgrywanym spotkaniu obecna musi być przynajmniej jedna ekipa wykwalifikowanych ratowników medycznych. Ponadto klubowy lekarz jest specjalistą, który potrafi odpowiednio zareagować w niektórych ekstremalnych sytuacjach.
Nie ma więc miejsca dla incydentów takich jak ten, którego bohaterem był legendarny bramkarz Manchesteru City, Bert Trautmann. W 1956 roku Niemiec dokończył Finał FA Cup pomimo pęknięcia kręgu szyjnego. Ba, brał nawet udział w pomeczowym bankiecie, a był dosłownie milimetry od śmierci!
O ile takie urazy można łatwo zdiagnozować i odpowiednio na nie zareagować, to nie zawsze można przewidzieć wszystko. Niespodziewane kolizje kosztowały życie wielu piłkarzy, zarówno tych bardziej, jak i mniej znanych.
Dlatego też zaostrzane są przepisy dotyczące fauli. Dziś nie do pomyślenia jest, aby sędzia mógł przymknąć oko na wejście nogą podniesioną powyżej pasa, które może wywołać obrażenia wewnętrzne. Przewidzenie wszystkiego jest jednak niemożliwe, a zatem nie sposób uniknąć nieszczęśliwych wypadków.

Upór w sprawie zmian

W Anglii kilka lat temu rozgorzała debata na temat odpowiedniej reakcji po kolizjach zawodników głowami. Było to efektem sytuacji ze starcia Watfordu z Manchesterem United w 2016 roku, w którym z problemami zmagał się Anthony Martial.
Francuz zderzył się z Darylem Janmaatem, ale pozwolono mu na kontynuowanie gry. Kilka minut później popełnił jednak błąd, który doprowadził do gola dla „Szerszeni” i padł na murawę. Z boiska zamroczonemu skrzydłowemu pomogli zejść masażyści.
Jaka była reakcja władz? Nic nie mogły zrobić! W końcu jak tutaj określić, czy mamy do czynienia ze wstrząsem mózgu? Na całe szczęście, nic poważnego się nie stało, a zawodnik zgodnie z przepisami FA odbył potem obowiązkową, 10-dniową przerwę, będącą skutkiem takiego urazu.
Niedawno pojawiła się propozycja, która wypłynęła od klubów będących członkami FIFPro, czyli Międzynarodowej Federacji Piłkarzy Zawodowych, sugerująca zmianę przepisów dotyczących urazów głowy.
Pomysł miał na celu wprowadzenie 10-minutowego okresu, podczas którego zawodnik mógłby zostać dokładnie przebadany przez sztab medyczny poza boiskiem. Wtedy w jego miejsce pojawiałby się tymczasowy zmiennik, podobnie jak w rugby. Wyeliminowałoby to czynnik presji czasu.
Oczywiście, w razie stwierdzenia poważniejszych problemów, tymczasowa zmiana przeszłaby w konwencjonalną roszadę. International Football Association Board odmówiła jednak chociażby omówienia takiej koncepcji, pomimo żywego zainteresowania środowiska medycznego.
Zajmujący się sportem lekarze wyrazili poparcie dla propozycji. Są bowiem zgodni co do tego, że przeprowadzane na murawie doraźne badania nie są w stanie dać jednoznacznej odpowiedzi na wszelkie istotne pytania. Gra w końcu toczy się o zdrowie i życie drugiego człowieka.
Być może takie rozwiązanie zapobiegłoby temu, czego świadkami byliśmy w niedzielę. Może gdyby David Ospina mógł być przebadany dokładniej, bez pośpiechu, zauważono by jakiś niepokojący znak w jego zachowaniu?
Na całe szczęście wygląda na to, że z Kolumbijczykiem już wszystko dobrze. Opuścił szpital i zapewne już niedługo zacznie pracować nad powrotem na murawę.

Nawet normalne zachowania mogą mieć poważny wpływ na zdrowie

Rozwój futbolu niósł ze sobą pewne oczywiste zmiany. Obuwie, stroje czy piłki zmieniły się na przestrzeni lat niemal nie do poznania. Czemu o tym piszę? Otóż skórzane, niesamowicie ciężkie futbolówki były bardzo niebezpieczne dla zdrowia.
W Anglii już od jakiegoś czasu dyskutowano na temat tego problemu. Byli piłkarze z lat 50-tych czy 60-tych ubiegłego wieku zmagają się z demencją zdecydowanie częściej, niż ma to miejsce w przypadku reszty społeczeństwa w podobnym do nich wieku.
Jak się jednak okazuje, potencjalne zagrożenia związane z główkowaniem piłki nie odeszły w niepamięć. Niespełna pół roku temu karierę z powodów zdrowotnych zakończył reprezentant Irlandii, Kevin Doyle.
Lekarze odradzili napastnikowi dalsze kopanie piłki z powodu chronicznych bólów głowy i omdleń, które były wynikiem uderzania futbolówki głową.
Również eksploatacja organizmu piłkarzy jest poważnym problemem. Zdarza się, że poszczególni zawodnicy rozgrywają w sezonie prawie 70 meczów. Istnie szalona liczba – przecież to niesamowite obciążenie!
Badania serca i innych narządów nie są w stanie wykryć wszystkich potencjalnych wad, a ciągłe granie po dwa razy w tygodniu sprawia tylko, że istnieje większe zagrożenie przeciążenia.
Można usłyszeć o irracjonalnym wręcz pomyśle FIFY, dotyczącym zorganizowania Klubowych Mistrzostw Świata, w których grałyby 24 drużyny. Kiedy piłkarze mieliby odpoczywać po wcieleniu go w życie? Nie dziwi mnie, że zapowiadany jest bojkot takiej imprezy – w końcu chodzi tu o zdrowie zawodników!
Takie podejście światowych władz nie sprzyja dbaniu o dobro piłkarzy. Nie chodzi tu tylko o mięśnie, więzadła czy inne stricte motoryczne kwestie. Mowa tu o całym organizmie, który i tak jest już wyżyłowany do granic możliwości!
Obecnie mamy trend zmierzający do stworzenia jak najbardziej bezpiecznego środowiska w piłce nożnej. Niestety, czasem zapomina się o tak trywialnych aspektach, jak chociażby częstotliwość gry. A ona również jest istotna.
Nie da się wszystkiemu zapobiec. Świadczą o tym chociażby incydenty, takie jak śmierć Petera Biaksangzuali w 2014 roku, który nieszczęśliwie upadł celebrując gola czy Hrvoje Ćusticia, którego upamiętnił podczas mundialu Danijel Subasić.
Naprawdę, w świecie piłki robi się niesamowicie wiele dla bezpieczeństwa i zdrowia piłkarzy. Niestety, nie jest to wystarczająco dużo. Przydałyby się pewne zmiany w przepisach. Chociaż nie zagwarantują one stuprocentowej pewności, to na pewno pomogą w uchronieniu naszych idoli od potencjalnie poważnych, a nawet śmiertelnych problemów.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również