Właśnie wtedy Liverpool przestał być nieśmiertelny. Dziś nawet udany rewanż nie zrekompensuje ogromnych strat

Właśnie wtedy Liverpool przestał być nieśmiertelny. Dziś nawet udany rewanż nie zrekompensuje ogromnych strat
screen youtube
Jeden mecz może zmienić wszystko. Nawet cały sezon. W ostatnim czasie boleśnie przekonał się o tym Liverpool. Do jesiennych derbów z Evertonem podopieczni Juergena Kloppa podchodzili w roli niezwykle silnego mistrza kraju i faworyta do zdobycia kolejnego tytułu. 90 minut na stadionie lokalnego rywala nimi wstrząsnęło. I “The Reds” nie pozbierali się do dziś.
Dziś obie drużyny z miasta Beatlesów sąsiadują ze sobą w tabeli i walczą o podobne cele. Kto by o tym pomyślał kilka miesięcy temu? No właśnie. A regres Liverpoolu zaczął się przecież w jesiennych derbach, rozegranych 17 października na Goodison Park.
Dalsza część tekstu pod wideo

Utrata lidera

Znakiem rozpoznawczym mistrzów Anglii stała się fatalna defensywa. “The Reds” stracili w lidze więcej goli (32) od Burnley i Brighton (po 30). Pół żartem, pół serio można stwierdzić, że rok temu przez obronę stworzoną przez Juergena Kloppa nie przedostałaby się nawet wilgoć. Aktualnie Alisson i spółka toną pod naporem prawdziwego tsunami. A rękę do tak słabego bilansu najmocniej przyłożył… Jordan Pickford, bramkarz Evertonu.
Na początku jesiennych derbów Pickford wyszedł z bramki i po prostu “skasował” Virgila van Dijka. Holender to postawny stoper, prawie dwumetrowa wieża na środku obrony, ale jego noga nie miała żadnych szans w pojedynku z bezmyślnie szarżującym golkiperem. Lider defensywy LFC poważnie uszkodził więzadła krzyżowe przednie i musiał poddać się operacji. Wciąż nie wrócił do treningów z drużyną na pełnym obciążeniu. Od wspomnianego spotkania minęło już kilka miesięcy, a wciąż trudno znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dla postawy angielskich arbitrów, którzy, choć prawidłowo odgwizdali spalonego, nie ukarali angielskiego golkipera w żaden sposób.
- Zachowanie Pickforda przy wyjściu do tej piłki było, moim zdaniem, kompletnie głupie. Wierzę, że nie jego intencją nie było uszkodzenie Virgila. Ale wykonał wślizg, którego skutków w ogóle nie przemyślał - skomentował później Georginio Wijnaldum.
- Jak znaleźć odpowiednie słowa po takim zdarzeniu. Nie chcę powiedzieć, że Pickford chciał to zrobić, ale to nie jest zachowanie bramkarza, którego można się dopuścić w polu karnym. Zwłaszcza, gdy obok jest drugi piłkarz - dodał Klopp.
Niemiecki trener stanął przed misją zastąpienia van Dijka. Sezon 2018/19 pokazał, ile znaczy reprezentant “Oranje” w układance z Merseyside. Liverpool w jednej chwili stracił ostoję obrony i człowieka, który koordynował pracą praktycznie całej drużyny. W dodatku Klopp nie otrzymał w zamian żadnej solidnej alternatywy. Musiał się ratować Fabinho i Jordanem Hendersonem. Wprawdzie w zimowym okienku transferowym do zespołu dołączyli Ben Davies i Ozan Kabak, ale to nie są wzmocnienia. Pierwszy grał wcześniej w Championship, a drugi - z bardzo mizernym skutkiem - w Schalke, które niedługo z hukiem pożegna się z Bundesligą. Efekty “wzmocnień” mogliśmy obejrzeć w oficjalnym debiucie Turka.

Zakurzony maestro

Znacie to uczucie, gdy zamawiacie coś przez Internet, na zdjęciach produkt wygląda bajecznie, a kurier przynosi coś zupełnie innego, zwykle gorszego? Tak mogli się poczuć fani Liverpoolu po transferze Thiago Alcantary. W Bayernie Monachium Hiszpan wyrósł na jednego z najlepszych rozgrywających świata. Był fundamentem ekipy, która w cuglach sięgnęła po potrójną koronę w poprzednim sezonie. Na Anfield stał się cieniem samego siebie. I znów palce w tym maczali piłkarze Evertonu.
Brutalny faul Richarlisona wyeliminował Thiago z gry na ponad dwa miesiące. To i tak dosyć krótka pauza, biorąc pod uwagę, że zawodnik “The Toffees” tak naprawdę mógł w tamtym momencie skończyć karierę środkowego pomocnika LFC. Ale problemy z kolanem i tak odbiły się na dyspozycji Alcantary, gdy ten już wrócił na boisko. A trzeba zaznaczyć, że 29-latek to piłkarz, którego różne urazy trapiły od wielu lat. Przez długi czas nie mógł ustabilizować formy, bo po rozegraniu kilku udanych spotkań zaraz czekała go wielomiesięczna absencja. Przylgnęła do niego łatka zawodnika ze szkła kruszącego się przy każdej możliwej okazji.
Ostatni sezon Thiago w Bayernie był właściwie przyjemnym wyjątkiem od reguły. Przez prawie rok rozgrywający stanowił okaz zdrowia. To pozwoliło mu zaprezentować pełnię potencjału, co przełożyło się na doskonałą postawę całej ekipy “Die Roten”. Ale aktualnie po piłkarzu, który obsługiwał partnerów znakomitymi podaniami, regulował tempo gry i dominował w centrum boiska, nie pozostał choćby ślad. Wychowanek Barcelony nie zdołał zanotować w Premier League ani jednego występu, po którym rzeczywiście ręce same złożyłyby się do oklasków.
Bilans Alcantary to okrągłe zera w rubryce bramek i asyst. Oczywiście, 29-latek nigdy nie słynął ze spektakularnych zdobyczy w klasyfikacji kanadyjskiej, jednak wydawało się, że w barwach “The Reds” jego statystyki pójdą w górę. W Bayernie ofensywny kwartet odpowiada za strzelanie goli, a Joshua Kimmich regularnie notuje po kilkanaście asyst w sezonie. Tymczasem na Anfield brakuje pomocnika, który czasem odciążyłby trio Salah-Firmino-Mane, dał coś ekstra z przodu.
Cofnięcie Fabinho i Hendersona do tyłu było idealną szansą dla Thiago, by wcielić się w rolę lidera środka pola. Problemy zdrowotne i długa przerwa odbiły się jednak na postawie Hiszpana. Zdobywca Ligi Mistrzów gra zbyt zapobiegawczo, asekuracyjnie. Wprowadza apatię do drugiej linii. Richarlison może być “dumny”. Po czerwonej kartce przegapił dwa spotkania. A konsekwencje jego faulu Liverpool odczuwa do dziś.

Ulotny duch mistrzów

Wbrew pozorom, spory wpływ na wyniki “The Reds” mogła mieć także sytuacja z końcówki ostatniego starcia z Evertonem. Na kilkanaście sekund przed końcem Liverpool, już bez Thiago i van Dijka, mimo wszystko strzelił gola. Wydawało się, że na wagę kompletu punktów. Tymczasem sędziowie dopatrzyli się pozycji spalonej Sadio Mane. Jeśli Senegalczyk w ogóle złamał linię, to co najwyżej o nanometr.
W tamtym momencie podopieczni Kloppa mogli poczuć, że nie są nieśmiertelni. Przecież gdy oni sięgnęli po mistrzostwo, to w dużej mierze dzięki sporej liczbie bramek zdobywanych w końcówkach. Liverpool się nie poddawał, walczył do ostatniej sekundy i często w heroicznych okolicznościach wydzierał rywalom punkty. Naturalnie, z Evertonem zgubił jedynie dwa oczka, ale jednocześnie stracił rezon, poczucie wyższości.
W jednym momencie Kloppowi wypadły dwa kluczowe ogniwa, a kontrowersyjne sędziowanie nie pozwoliło na odniesienie prestiżowego zwycięstwa z lokalnym rywalem. ”The Reds” do dziś się nie dźwignęli z dołku. W ostatnich tygodniach obserwujemy zmierzch mistrzów. Liverpool przegrał trzy ostatnie spotkania w Premier League. Defensywa przecieka, linia pomocy zawodzi, a w końcówkach to rywale punktują bezradnych “The Reds”. Mistrzostwo już uciekło. Strata do rozpędzonego Manchesteru City jest zbyt duża, a forma zbyt niestabilna, by w ogóle nawiązać równą walkę z ekipą Pepa Guardioli. Teraz pozostało obrońcom tytułu jedynie walczyć o czołową czwórkę i udział w Lidze Mistrzów.
Przed nami kolejne starcie rywali znad rzeki Mersey. Już o godzinie 18:30 Liverpool znów podzieli się na dwa obozy - czerwony, który będzie chciał wziąć rewanż za jesienną wpadkę i niebieski, pragnący po raz wtóry pokrzyżować plany rywali. Dziś w mieście Beatlesów znów zagości futbol spod znaku heavy metalu.

Przeczytaj również