Wojna o Niemcy nabrała rumieńców. RB dostał skrzydeł, Bayern z zadyszką, depresja w Neverkusen.

Wojna o Niemcy nabrała rumieńców. RB dostał skrzydeł, Bayern z zadyszką, depresja w Neverkusen.
Ververidis Vasilis/Shutterstock
Sąsiedzi zza Odry lubią trzymać porządek, mówić „Ordnung muss sein” – tymczasem w ligowej piłce po wielu latach nastał chaos. Tabeli Bundesligi przed wiosennymi zmaganiami nie otwiera Bayern, próżno też na szczycie szukać Borussii z Dortmundu. Czyżby w końcu nadeszło nowe rozdanie?
Miało być jak zwykle. Niko Kovac wstawiając do gablotki mistrzostwo i puchar Niemiec myślał, że uda mu się poprawić pozycję w szatni i, co ważniejsze, wśród zarządzających bawarskim klubem. Wszelkie nadzieje o zaszczepieniu bardziej spójnej gry podczas drugiego roku dowodzenia, szybko zostały rozwiane.
Dalsza część tekstu pod wideo

Oktoberfest z czkawką

Po nieuniknionej dymisji na początku listopada, ekipa “Die Roten” wyglądała na szczęśliwszą. Pomimo ogólnej poprawy w grze, nowy Bayern Hansiego Flicka i tak stracił sporo punktów, głównie z powodu problemów w defensywie.
Dotkliwe kontuzje Lucasa Hernandeza i Niklasa Suelego stworzyły olbrzymi wyłom w obronnej formacji monachijczyków, brak alternatywy dla Joshuy Kimmicha na prawej obronie pozostaje kolejnym zmartwieniem.
Niemniej prognoza utrzymuje się niezmiennie: niezrównana zdolność Bawarczyków tworzenia okazji do zdobywania goli utrzyma ich bez problemu w polowaniu na ósmy z rzędu tytuł. Mają wciąż najsilniejszy atak w lidze i x-factor w osobie Roberta Lewandowskiego, który musi jednak być czujnym jeśli wciąż marzy o kolejnej statuetce przedstawiającej armatę dla najlepszego strzelca Bundesliga. Dość nieoczekiwanie za jego plecami pojawił się Timo Werner z RB Lipsk.

Borussia za pudłem

Jeśli kibice Bayernu nie mogą, bo nie mają prawa być zadowoleni z miejsca swojego zespołu, co mają powiedzieć ci w czarno-żółtych barwach? Latem wicemistrzowie z ubiegłego sezonu upublicznili ambicje, aby wyłuskać trofeum z rąk dominatorów z południa Niemiec. Bardzo dobre okno transferowe (i szybkie negocjacje), w którym pojawili się Julian Brandt, Thorgan Hazard i Mats Hummels, podkreśliło ich nowo odkrytą pewność siebie. Jednak niekonsekwencja i, podobnie jak u odwiecznego rywala, defensywna słabość, tak bardzo kosztowna na wiosnę 2019, nie osłabła również i jesienią.
Przewlekłe problemy z tyłu, ale też wybitnie denerwująca, powolna gra quasi-kombinacyjna po raz kolejny stworzyły frustrującą kombinację. Za znakomitą część tej frustracji odpowiada oczywiście trener Lucien Favre. Podczas gdy zarząd BVB publicznie poparł szwajcarskiego mentora i nalega, by nie otwierać dyskusji „przewrotowej”, wciąż brakuje pewności co do jego metod pracy. Szefowie, kibice i eksperci są w tej sprawie zgodni: Borussia powinna była zgromadzić o wiele więcej, niż tylko 30 punktów przed przerwą świąteczną.
Teraz cała nadzieja w Erlingu Haalandzie, Norwegu, mającym być remedium na kłujące w oczy bolączki przed bramką rywala. Widzi się w nim tego „właściwego” napastnika, prawdziwej „dziewiątki”, wreszcie konkretnego następcę Lewandowskiego i Aubameyanga.
W każdym razie – prawdziwe kłopoty czyhają po drugiej stronie, gdzie działy się w poprzedniej rundzie rzeczy przedziwne, bo tylko tak można określić choćby eksperyment z umieszczaniem Juliana Weigla na środku obrony. Niemca już nie ma (wytransferowano go do Portugalii), ale problem pozostał i mało kto wierzy, że plastrem na ropiejącą ranę nagle zostanie Hummels.
Dortmund musi poprawić się niemal w każdej sferze, jeśli chce w maju kręcić się jeszcze wokół podium. Niepewność napędzają takie kompromitacje jak 1:3 z beniaminkiem z Berlina czy totalna demolka w “der Klassikerze” każe raczej przypuszczać, że największą ambicją „Schwarzgelben” będzie wywalczenie miejsca w Lidze Mistrzów. A to, przy tak wyrównanej stawce, samo nie przyjdzie.

„Źrebaki” podniosły głowy

Prawdziwą rewelacją sezonu należy ochrzcić drużynę Borussii Moenchengladbach. Ich dziesięciotygodniowy pobyt na szczycie tabeli przypomniał najstarszym sympatykom klubu o pierwszym mistrzostwie z 1977 roku. Nowy szef, Marco Rose, świeżo po udanej przygodzie w Lipsku, dokonał całkiem dobrej przebudowy całej drużyny.
Pewnych niepowodzeń, jak rozczarowujące odpadnięcie z fazy grupowej Ligi Europy, można było się spodziewać – biorąc pod uwagę stosunkowo niewielkie nakłady na nowych graczy. Ale w lidze Gladbach stał się lustrzanym odbiciem swojego menedżera – nieustępliwym, szalenie precyzyjnym, a przy tym niechętnym do oddawania przeciwnikowi centymetrów boiska. Filarami-reformatorami stała się wspaniała trójka napastników: Breel Embolo, Marcus Thuram i Alassane Plea, którzy łącznie dali teamowi aż siedemnaście goli.
Ukończenie sezonu w pierwszej czwórce już byłoby fenomenalnym rezultatem, ale znając przebojowość szkoleniowca, w ciemno można zakładać, że będą przygotowani do zdobywania wyższych celów. W przeciwieństwie do drużyn, z którymi sąsiaduje w tabeli, „Die Fohlen” nie są zaangażowani w europejskie rozgrywki i mogą poświęcić więcej czasu na szykowanie się do krajowych bitew.

„Byki” złapane za rogi

„Ende gut, alles gut” – mogą po grudniu sobie powiedzieć sympatycy RB Lipsk. Nigdy nie będą ulubieńcami tzw. neutralsów – ze względu na ich zaplecze korporacyjne, siłę finansową i brak historii. Ale futbol stworzony tam przez „młodego geniusza”, Juliana Nagelsmana, działa bez zarzutu. 32-latek dodał zdrową dawkę pasji gry do już bardzo solidnych fundamentów, dzięki czemu drużyna nie straciła w tym okresie wielu punktów.
Niezwykła głębia składu, wylewająca się niemal od opcji na wszystkich pozycjach, sprawiła, że również i w Lidze Mistrzów piłkarze spod znaku czerwonego byka byli przekonywający. W ich stylu jest dojrzałość i kontrola, która Nagelsmanowi wymykała się często, gdy prowadził jeszcze Hoffenheim.
Jedyne porażki (u siebie z Schalke i wyjazdowe z Freiburgiem) miały raczej dziwaczny charakter. Zawodnicy z Lipska dali się zdominować w zasadzie tylko raz – przez Borussię Dortmund, a i tak zdołali wówczas w fantastycznym meczu wywieźć punkt.
Pole position przed rundą rewanżową nie byłoby możliwe, gdyby nie eksplozja formy Timo Wernera. Napastnik wcześniej uzgodnił warunki z Bayernem, ale nieoczekiwanie zmienił zdanie i prolongował umowę z dotychczasowym pracodawcą.
Osiemnaście goli w siedemnastu meczach czynią z niego jedynego przeciwnika Roberta Lewandowskiego do korony króla strzelców. Jeśli utrzyma tak wysoką średnią strzelania – Niemcy dostaną pierwszego od dziewięciu lat nowego mistrza.

Blisko, coraz bliżej

W pogoni za uciekającym liderem z Lipska ustawił się bardzo pokaźny peleton. Ekipy z miejsca trzeciego (Bayern) i siódmego (Hoffenheim) dzieli zaledwie sześć punktów. Na uwagę zasługuje zwłaszcza niespodziewanie wysoka, bo piąta, pozycja Schalke. Dużo szczęścia przyniósł kibicom z Zagłębia Ruhry cudotwórca z Huddersfield Town. David Wagner wprowadził mnóstwo zmian w stylu gry, a drużyna kompletnie zapomniała o zeszłorocznej, długiej batalii o utrzymanie się w lidze.
Nuta rozczarowania pobrzmiewa za to w obozie Leverkusen, prześmiewczo nazywanym przez kibiców “Neverkusen” (z powodu braku mistrzowskiej patery w gablocie). Mocny koniec Bayeru i miejsce w czwórce w sezonie 18/19 podniósł oczekiwania i wielu spodziewało się jeśli nie walki o ten upragniony, pierwszy tytuł, to chociaż zaatakowania podium.
Marzenia trzeba chyba jednak odłożyć na kolejną kampanię. Drużyna Petera Bosza prezentuje się naiwnie i zupełnie nieszkodliwie, a „cudowne dziecko” z poprzedniej edycji Kai Havertz – przestał być postrachem ligowych bramkarzy.
Na koniec o jednej z rewelacji jesieni – Unionie. Prawie trzydzieści tysięcy fanów „Żelaznych” zebrało się dzień przed Wigilią na Stadion an der Foersterei, aby zgodnie z klubową tradycją zaśpiewać kolędy. Atmosfera wspaniała, bo i rok wyjątkowy. Berlińczycy świętowali nie tylko swój pierwszy sezon w Bundeslidze, ale także miano drużyny piłkarskiej numer 1 w stolicy.
Piłkarze zakończyli rundę przed Herthą, a na dodatek w połowie tabeli. W dużej mierzy taki stan rzeczy jest zasługą Rafała Gikiewicza będącego spokojnie w Top5 najlepszych bramkarzy ligi. To prawdziwy mur berliński, z tym że jeszcze trudniejszy do sforsowania.
Dziś Bundesliga wraca po niespełna miesięcznej przerwie na normalne obroty. Drugą rundę otworzy od razu emocjonujące starcie, w którym Schalke podejmie o siebie Gladbach. Robert Lewandowski i spółka zaczną zaś z wysokiego ‘C”. W niedzielę Bayern zmierzy się na wyjeździe z Herthą Berlin.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również