Wszystko wszędzie naraz. Premier League bije wszystkie rekordy. Diego Simeone upraszcza rzeczywistość

Wszystko wszędzie naraz. Premier League bije wszystkie rekordy. Diego Simeone upraszcza rzeczywistość
Conor Molloy / pressfocus
Radosław  - Przybysz
Radosław Przybysz16 Feb · 16:00
Jesteśmy świadkami najbardziej ekscytującego sezonu Premier League od lat. Nie tylko dlatego, że w walkę o tytuł zaangażowane są co najmniej trzy zespoły. W tym sezonie mecze są wyjątkowo długie, sędziowie pokazują wyjątkowo dużo kartek i, przede wszystkim, pada wyjątkowo dużo goli.
6:0, 5:0, 5:0, 4:4, 4:3, 4:2, 4:2, 4:1, 3:2, 3:2, 3:2, 3:2, 3:2, 3:2, 3:2 - to wyniki tylko z ostatnich pięciu kolejek Premier League (od 20. do 24. włącznie). Do tego jeszcze kilka 4:0 i 2:2. Pod względem bramek drużyny Premier League weszły na wyższe niż kiedykolwiek obroty.
Dalsza część tekstu pod wideo
Rekordowa była zwłaszcza 23. kolejka. Padło w niej 45 goli, a więc, jak łatwo policzyć średnio 4,5 na mecz. Była to najbardziej obfita w bramki seria gier od początku istnienia Premier League. A sobota 3 lutego, gdy m.in. Newcastle zremisowało z Luton 4:4, była dniem z największą liczbą goli - 26 w pięciu spotkaniach (5,2 na mecz).
Jednocześnie w tych ostatnich pięciu kolejkach padły cztery bezbramkowe remisy. Tylko czy aż? To połowa wszystkich wyników 0:0 w tym sezonie. Osiem bezbramkowych remisów stanowi zaledwie trzy procent z 238 rozegranych dotychczas spotkań. Jest ich dwa razy mniej niż zazwyczaj (w ostatnich latach stanowiły one zwykle sześć proc. wszystkich wyników).
W 61 proc. dotychczasowych meczów obie drużyny strzelały po golu. W ostatnich pięciu latach nigdy nie było więcej niż 52 proc. takich spotkań. Coś o tym wiedzą gracze Fantasy Premier League - bramkarze i obrońcy nigdy równie rzadko nie zdobywali punktów za czyste konta.
Leandro Trossard, Martin Odegaard i Bukayo Saka
Mark Cosgrove/News Images / pressfocus

Teoria Simeone

Najbardziej do wyobraźni przemawia jednak tradycyjna średnia goli na mecz. Obecnie, po 24. kolejce, wynosi ona 3,22. To wynik lepszy nawet od Bundesligi, która zawsze była ligą z największą liczbą bramek w tradycyjnym, europejskim TOP5. W tym sezonie niemiecka ekstraklasa ma średnią 3,15 gola na mecz. La Liga (2,64), Ligue 1 (2,52) i Serie A (2,58) wyraźnie odstają. Nawet w uważanej za najbardziej ofensywną Eredivisie pada odrobinkę mniej bramek (3,21).
Już w ostatnich latach liczba goli w Premier League powoli rosła, ale nigdy nie przekroczyła średniej 2,85. Skąd ten wystrzał bramek w tym sezonie? Odpowiedzi poszukiwaliśmy razem z Maćkiem Łuczakiem w ostatnim odcinku naszego słuchowiska "Halo, Premier League!" na kanale Meczyki.pl na YouTube, które serdecznie polecam, bo tam przytoczyliśmy jeszcze więcej ciekawych danych i obserwacji. Możecie je obejrzeć TUTAJ.
Według Diego Simeone w Anglii zaniedbano piękną sztukę bronienia. Wszyscy chcą atakować i być "drużynami faz przejściowych". Liczy się tylko wymiana ciosów, akcja za akcję, radosny futbol niczym na podwórku. Nawet jeśli rzeczywiście by tak było, to nie wiem, co w tym złego. Patrząc na ceny praw telewizyjnych i biletów na stadiony, popyt na taki właśnie produkt nie słabnie.
Wydaje mi się jednak, że "Cholo" trochę upraszcza rzeczywistość. W istocie, dzisiaj w angielskiej elicie każdy zespół chce atakować. Chce jak najszybciej odbierać rywalom piłkę, utrzymywać się przy niej i mieć swój styl, być "jakiś". Tylko jedna drużyna strzela średnio mniej niż jednego gola na mecz (w poprzednim sezonie było sześć takich klubów) i tylko jedna traci średnio aż dwie i pół bramki na mecz. To Sheffield United.
Ale nawet "The Blades", którzy idą na rekord straconych goli i którzy notowali w tym sezonie już takie wyniki jak 0:8 i trzy razy po 0:5, potrafili w ostatniej kolejce wygrać z Luton, które było przed tym meczem w dobrej formie i które samo potrafi napędzić stracha faworytom. W tym sezonie w PL trzeba spodziewać się niespodziewanego.
Sheff Utd dokłada się do dużej liczby bramek, bo dużo traci, ale wiele zespołów zrobiło duży postęp w ataku. Aston Villa, Bournemouth, Chelsea, Crystal Palace, Everton, Newcastle, Tottenham, West Ham, Wolves - oni wszyscy strzelają w tym sezonie średnio więcej goli niż w poprzednim.

Nowe trendy

"Spurs" i Newcastle to dobre przykłady drużyn, które w tym sezonie zupełnie zmieniły swoje oblicze. Pierwsi umyślnie - po przejęciu zespołu przez Ange'a Postecoglou każdy ich mecz jest jak rollercoaster. Śrubują też serię kolejnych meczów ze strzelonym golem. Jeśli trafią w sobotę przeciw Wolves, będą mieli 37 takich spotkań z rzędu. To drugi wynik w historii PL po Arsenalu z lat 2001-02 (55 kolejnych meczów z trafieniem).
Drudzy zmienili się trochę przez przypadek - nadal lubią bezpośredni futbol, ale przez liczne kontuzje i problemy z grą na kilku frontach stracili już teraz więcej bramek (39) niż w całym poprzednim (33).
Właśnie w spotkaniach z udziałem "Srok" i "Kogutów" pada średnio najwięcej bramek - odpowiednio 3,75 i 3,63 na mecz. Kolejne na tej liście są Brighton (3,46) i Aston Villa (3,42), które dużo strzelają i dużo tracą. Roberto De Zerbi i Unai Emery mają swoje podejście do futbolu i nie zmienią go tylko dlatego, że będzie na to narzekał jakiś piewca obrony z Madrytu.
Do ligi trafiają coraz lepsi szkoleniowcy, dzięki którym coraz lepsi piłkarze notują coraz lepsze liczby. Dla wielu zawodników to już najlepszy pod względem bramek sezon w ich karierach, a przecież nie jesteśmy jeszcze na etapie 2/3 rozgrywek.
Mecz Tottenham - Brighton
Benjamin Gilbert / pressfocus
Większość zespołów chce rozgrywać piłkę po ziemi od własnej bramki. Jednocześnie każdy trenuje wysoki pressing. Przez to dochodzi często do strat/przechwytów w okolicach pola karnego czy tzw. tercji ataku i do groźnych sytuacji. Hasło "wysokie odbiory" trenduje. Sporo jest też błędów indywidualnych bezpośrednio prowadzących do goli.
A co za tym idzie - rzutów karnych. Sędziowie dyktują średnio jeden karny na 3,4 spotkania. To trzeci wynik w historii. Jednocześnie aż rekordowe 90 proc. "jedenastek" zostało w tym sezonie wykorzystanych. Dotychczasowy rekord sprzed 10 lat to 84 procent. Okazuje się, że karne to nie loteria i je również da się wytrenować. Spośród siedmiu niewykorzystanych w tym sezonie karnych, pięć obronili bramkarze, a dwukrotnie strzelcy trafiali w słupek/poprzeczkę. Jeszcze nikt nie kopnął w trybuny! I tylko jeden gracz zmarnował dwie "jedenastki" - Mo Salah (ale cztery wykorzystał).

Szybciej, wyżej, mocniej

Stuprocentową skuteczność z karnych mają jak na razie piłkarze Arsenalu. Oni i gracze Chelsea strzelili już po siedem goli z 11 metrów. "Kanonierzy" dołożyli jednak do tego aż 16 trafień z innych stałych fragmentów gry. Brakuje im jednego, by wyrównać wynik Liverpoolu z całego zeszłego sezonu.
Nie mieć dzisiaj w sztabie trenera od stałych fragmentów gry to odbierać sobie jedną z największych szans na gole i punkty. Jednocześnie w każdej kolejce można z ciekawością obserwować coraz to nowe pomysły na rozgrywanie rzutów rożnych w takich drużynach jak Aston Villa, Everton czy Newcastle.
Goli pada więcej również dlatego, że mecze są dłuższe. Guardian po 23. kolejce policzył, że w każdym meczu tego sezonu doliczane jest średnio 11 minut i 41 sekund. To o ponad trzy minuty dłużej niż w zeszłym sezonie. Sędziowie bardziej pilnują traconego czasu, dzięki czemu efektywny czas gry wzrósł z 54 minut 52 sekund w zeszłym sezonie do 58 minut 31 sekund w obecnym.
A przecież im dłużej trwa mecz, tym gra zwykle bardziej się otwiera, bo drużyny dążą do zmniejszenia strat, wyrównania albo strzelenia zwycięskiego gola. Dlatego aż 25 proc. ze wszystkich goli pada w ostatnim kwadransie, a aż 10 procent w doliczonym czasie. Dotychczas najwięcej bramek po 90. minucie padło w sezonie 2006/07 - 72. W obecnym jest ich już 70. Zapewne rekord zostanie pobity w najbliższej kolejce.
W zeszłym sezonie najwięcej trafień w doliczonym czasie zaliczyły Brighton i Brentford - po pięć. Jeszcze w poprzednim Manchester City - też pięć. A w obecnym Chelsea ma już sześć takich goli, Liverpool - siedem, a Arsenal - osiem.
Sędziowie bardziej pilnują czasu i mocniej bronią też swojego autorytetu. Liczba kartek też idzie w górę. W porównaniu do zeszłego sezonu średnia żółtych kartek na mecz wzrosła z 3,6 do 4,3, ale już średnia napomnień za dyskusje z arbitrem podskoczyła o ponad 200 procent.
Ostrzej karane są nie tylko pyskówki, ale i brutalne faule. W 24 dotychczasowych kolejkach oglądaliśmy już 43 czerwone kartki - to tyle, co w całym sezonie 2021/22 i o 13 więcej niż w całym zeszłym sezonie! Nie ma w tym sezonie zespołu, który jeszcze nie dostałby czerwonej kartki, a w poprzednim było takich ekip aż sześć.
Więcej gry piłką i pressingu to więcej zmian w posiadaniu. Więcej fauli, karnych i kartek. Więcej goli, więcej analiz VAR, więcej kontrowersji i więcej minut. Więcej, więcej, więcej.
Virgil van Dijk
Li Ying / pressfocus

Ucieczka i peleton

W tym widowiskowym chaosie najdalej zajdą ci, którzy starają się przejąć kontrolę nad wydarzeniami (i mają do tego wystarczającą jakość). Nic dziwnego, że to właśnie Liverpool, Manchester City i Arsenal powoli odskakują reszcie stawki. Są mniej szalone (czy bardziej dojrzałe) niż Tottenham i Aston Villa - tracą wyraźnie mniej goli, ale jednocześnie więcej strzelają. Jako jedyne mają różnicę bramek powyżej +20 (i to wyraźnie powyżej).
City ma największe doświadczenie, zdrową całą kadrę, potężnego Erlinga Haalanda, wybitnego Kevina De Bruyne i opinię niepokonanych "rycerzy wiosny". Liverpool ma podwójną motywację w ostatnim sezonie Juergena Kloppa, który ostatnio wyspecjalizował się w reagowaniu na wydarzenia meczowe i swoimi zmianami wygrywa kolejne mecze. Arsenal ma młodość, energię, imponującą organizację pressingu, świetną obronę i najlepsze stałe fragmenty.
Kto wygra ten wyścig trzech koni? Zapewne ten, kto poradzi sobie najlepiej w meczach bezpośrednich, ale przede wszystkim ten, kto najskuteczniej będzie odpierał cotygodniowe ataki pozostałych, niesamowicie konkurencyjnych rywali z miejsc 4-20. I ten, który najlepiej odnajdzie się w tym fascynującym, intensywnym, ofensywnym chaosie sezonu 2023/24.

Przeczytaj również