Zażarta walka z niechęcią do awansu. Sprawdzamy co się dzieje na zapleczu Ekstraklasy

Zażarta walka z niechęcią do awansu. Sprawdzamy co się dzieje na zapleczu Ekstraklasy
MacQtosh, wikipedia
Jeśli walka o tytuł mistrza Polski przypomina "wyścig" ślimaków, trudno w ogóle znaleźć stosowne porównanie dla wydarzeń rozgrywających się w Nice 1 Lidze. Wydawałoby się, że dla drużyn tkwiących w pierwszoligowej szarzyźnie nie ma nic bardziej atrakcyjnego niż awans. Poczynając od cennych dla klubu kwestii finansowo-prestiżowych, a kończąc na indywidualnych aspiracjach graczy.
Jest jednak inaczej. Drugi sezon z rzędu obserwujemy wielkie pierwszoligowe hamowanie przed metą. W zeszłym roku skorzystał na tym Górnik Zabrze, jak się później okazało na chwałę polskiej Ekstraklasy.
Dalsza część tekstu pod wideo
Kto skorzysta w tym roku, naprawdę trudno przewidzieć. Wydaje się, że Miedź Legnica jest już pogodzona z awansem, ale na zajęcie drugiego miejsca realne szanse ma 8 zespołów.
Kilka tygodni temu GKS Katowice pokonując na wyjeździe Chrobrego Głogów 2:0 stał się głównym kandydatem do awansu. Dlaczego? A to ze względu na stosunkowo najłatwiejszy kalendarz.
Od tego czasu „Gieksa” zdążyła jednak przegrać w Niepołomicach i Olsztynie oraz zremisować na Bukowej z Bytovią Bytów. W tych trzech spotkaniach nie zdobyła ani jednej bramki.
Zabawne, ale przy panującym w czołówce ścisku, GKS zdołała wyprzedzić w tym czasie jedynie Stal Mielec, a i ta jedynie lepszym bilansem bezpośrednich spotkań.
W związku z tym utytułowany klub z Katowic, pomimo ostatnich zawstydzających wyników, nadal jest faworytem mającym przed sobą najłatwiejsze mecze. A przecież GKS wywindowała do czołówki dopiero seria pięciu wiosennych zwycięstw!

Falowanie i spadanie

Po przedłużonej do 19 spotkań rundzie jesiennej na podium ligi mieliśmy w kolejności: Chojniczankę, Odrę Opole i częstochowski Raków. W ścisłej czołówce ostał się tylko zespół z Chojnic.
Pozostałe drużyny walczące teraz o awans zdecydowanie poprawiły swoje miejsca w tabeli. Dziwne jest to, że trend wzrostowy został w kilku przypadkach wyraźnie zahamowany. Licząc od 25. kolejki Miedź przegrała raz, dwukrotnie remisując. Stal Mielec podobnie, Katowice poniosły dwie porażki, raz remisując.
Dalej mamy Chojniczankę, która trzykrotnie uległa rywalom, Wigry dwukrotnie, Chrobry znalazł trzech pogromców, a Raków dwóch. Pominąłem w tym zestawieniu sosnowieckie Zagłębie i GKS Tychy, ale o tych drużynach napiszę osobno.
Oczywiście wiele z tych porażek to wynik bezpośrednich starć drużyn z szeroko pojętej czołówki, ale tak czy owak efektem jest spłaszczona do granic możliwości tabela. Naprawdę trudno doszukać się tutaj trendów świadczących o determinacji w walce o awans. 
Jest delikatna różnica pomiędzy twierdzeniem: „każdy może wygrać z każdym” a „każdy może z każdym przegrać”.

Rodzynki na fali

Jak wspomniałem, wypada bliżej przyjrzeć się drużynom Zagłębia Sosnowiec i GKS-u Tychy, które zajmują obecnie niezbyt eksponowane miejsca, odpowiednio piąte i ósme. W ostatnich 5 kolejkach obydwie odniosły 4 zwycięstwa, gromadząc komplet 12 punktów.
GKS, niegdyś wicemistrz Polski, jeszcze niedawno był zagrożony spadkiem, ale wiosną z bilansem 7 zwycięstw i 23 zdobytymi punktami może rozpocząć finisz prowadzący do wrót Ekstraklasy.
Przed nimi pięć trudnych spotkań, w tym wyjazdowe potyczki z Katowicami i Zagłębiem, ale jak to się mówi, wszystko w ich nogach i głowach. 
Mają piękny, nieco na wyrost zbudowany stadion, rzesze kibiców i dobre piłkarskie tradycje. Potrzeba "tylko" punktów. W podobnej sytuacji jest sosnowieckie Zagłębie, które nie dość, że ma trzy punkty więcej niż Tychy, to i teoretycznie łatwiejszy rozkład pozostałych spotkań.
Tyle tylko, że w ubiegłym sezonie oddało pewny wydawało się awans właśnie na finiszu rozgrywek. Wtedy zadecydowała porażka 0:1 poniesiona w przedostatniej kolejce z niewalczącym już o nic Chrobrym.
Oczywiście szanse na awans moich piłkarskich „rodzynków” zależą od tego czy hamulce w Mielcu, Katowicach i Chojnicach nadal pozostaną zaciągnięte.
Czas spróbować odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje, że faworyci do awansu nagle zwalniają tuż przed metą. To tylko dywagacje, ale biorąc pod uwagę, że zjawisko uchodzi już do rangi pewnej tradycji, warto się nad nim chwilę zastanowić.

Zasady są proste

Zasady budowy drużyny, która ma walczyć do awans są dosyć proste i przewidywalne. Determinuje je dodatkowo dość ograniczony budżet i fakt, że większość drużyn bez znacznego wsparcia miasta w którym gra, mogłaby pograć co najwyżej w trzeciej lidze.
Patrząc na frekwencje na pierwszoligowych trybunach trudno powiedzieć, co swoimi dotacjami zyskuje fundujące piłkę miasto, ale dzisiaj nie o tym.
Przede wszystkim, do drużyny z aspiracjami bierze się kilku graczy obytych w jakimś stopniu z Ekstraklasą. To, że nie znajdują tam miejsca nie jest żadnym ostrzeżeniem, bo doświadczenie jest wszak bezcenne.
Do tego kilku tańszych obcokrajowców i wszystko miesza się z lokalnymi graczami, pamiętając o dziwnym przymusie wystawiania w meczach jakichś tam młodzieżowców.
Oczywiście nie można zapomnieć o wypożyczeniach z markowych klubów Ekstraklasy. To akurat pozytywny aspekt rozgrywek, bo na zapleczu ci często wielce utalentowani gracze mają okazję wodzić rej w swoim nowym, acz w ich rozumieniu chwilowym miejscu pracy.
Mamy oto silną jak na 1. Ligę drużynę, która ma zapewnić klubowi, kibicom i miastu sukces. Tyle tylko, że rodzi się pytanie:

A może nam tu dobrze?

Piłkarze wbrew opinii różnych mądrali to ludzie inteligentni, o czym świadczy już rodzaj wybranego przez nich zawodu.
Człowiek inteligentny przede wszystkim zna swoje ograniczenia związane z możliwościami, wiekiem, stanem zdrowia i temu podobne. To nic złego, ale budując drużynę należy moim zdaniem o tym pamiętać.
Trudno człowiekowi inteligentnemu „gryźć” murawę, gdy w efekcie sukcesu w postaci awansu do Ekstraklasy nie dość, że może stracić miejsce w podstawowym składzie, to w perspektywie w ogóle stracić pracę.
Nie sugeruję przy tym, że umyślnie odpuszcza grę, ale pomiędzy tym haniebnym procederem a pełnym zaangażowaniem rozciąga się szeroka przestrzeń na podobne moim sugestie.
Jasne powinno być, że gdy w drużynie mamy dwie czy trzy rozmyślające nad własnym interesem jednostki, jej ogólna siła maleje na tyle, że teoretycznie słabszy rywal niespodziewanie uzyskuje przewagę.
Bywa nawet, że działacze klubu walczącego o awans już zaczynają opowiadać o perspektywie wzmocnień. Niezbyt często słychać za to deklaracje, że w Ekstraklasie klub oprze się na graczach, którzy wywalczyli awans.
Do tego dochodzą problemy, które niekoniecznie są wiadome kibicom, na czele z zaległościami finansowymi czy problemami na linii klub – miasto.
Same kluby mają też obawy odnośnie koniecznych inwestycji, by sprostać wymaganiom licencyjnym. Wszystko razem tworzy atmosferę niesprzyjającą sportowemu sukcesowi.

Perspektywy awansu

Przed nami 5 ligowych kolejek, w związku z czym każda z drużyn ma szansę zdobyć 15 punktów, co nawet w przypadku dziewiątego w tabeli Rakowa powinno wystarczyć do awansu z drugiego miejsca.
A 58 punktów to dokładnie tyle, ile w ubiegłym sezonie wystarczyło do awansu Górnikowi. Zwróćcie uwagę, że przy 34 kolejkach to tylko 56% możliwych do zdobycia punktów w sezonie. Naprawdę poprzeczka nie jest zawieszona zbyt wysoko.
Przed każdym zespołem szeroko rozumianej czołówki trudne mecze i wszystkie zachowują perspektywę awansu. Jeśli mowa o perspektywach, to przypomina mi się zawsze starodawny szmonces:
Oto ubogi student stara się o rękę córki bogacza. Na uwagę potencjalnego teścia, że nie ma majątku, firmy ani nawet dobrego stanowiska, odpowiada śmiało, że ma perspektywy. - W takim razie panu jest potrzebna lornetka, nie moja córka – odpowiada rezolutnie bogacz.
Co jest potrzebne klubom czołówki, żeby chciały chcieć? A mamy tam do czynienia, o czym warto pamiętać, z tak utytułowanymi w historii polskiej piłki klubami jak Stal Mielec, GKS Katowice, Zagłębie Sosnowiec i GKS Tychy.
Historia nawet najzaszczytniejsza niczego jednak nie gwarantuje, ale zawsze dawne sukcesy mogą być dobrą odskocznią do przyszłych osiągnięć.
Jacek Jarecki

Przeczytaj również