Miał wadę serca i chwilami nie mógł chodzić, a stał się niezwyciężony. Teraz ratuje życie innym

Miał wadę serca i chwilami nie mógł chodzić, a stał się niezwyciężony. Teraz ratuje życie innym
Youtube
W połowie lat 90. był uznawany za jednego z najbardziej obiecujących młodych piłkarzy na świecie. Wróżono mu wielką karierę, dopóki nie okazało się, że prawdopodobnie będzie musiał ją przedwcześnie zakończyć. Przeszedł jednak skomplikowaną operację serca, wrócił na boisko i na zawsze zapisał się na kartach futbolowej historii. A co najważniejsze, nauczony własnymi doświadczeniami, od dwóch dekad pomaga w ratowaniu ludzkich serc. Dosłownie.
Wysłannicy najlepszych europejskich klubów na Mistrzostwach Świata do lat 17, które w 1993 r. odbyły się w Japonii, mieli ręce pełne roboty. Tego typu turnieje to zawsze znakomita okazja na wyłowienie międzynarodowych perełek, które są wskazywane jako przyszłe gwiazdy futbolu. A jak powszechnie wiadomo, piłka juniorska znacznie różni się od tej seniorskiej, co jest widoczne choćby po rozstrzygnięciach na młodzieżowych czempionatach. Nie inaczej było dwadzieścia siedem lat temu.
Dalsza część tekstu pod wideo
W strefie medalowej znalazły się reprezentacje: Nigerii, Ghany, Chile i… Polski. “Biało-czerwoni”, z Mirosławem Szymkowiakiem czy Arturem Wichniarkiem w składzie, zakończyli zmagania na czwartej pozycji. Po złoto sięgnęły zaś nigeryjskie “Superorły”, które ograły w finale Ghańczyków. Wśród nich Nwankwo Kanu, obiecujący, rosły snajper, autor pięciu goli dla złotych medalistów, który właśnie podpisał kontrakt z Ajaksem Amsterdam. Holendrzy nie mogli przejść obojętnie wobec młodego chłopaka regularnie strzelającego bramki w lidze nigeryjskiej. Znakomity występ Nwankwo na japońskich boiskach tylko utwierdził ich w przekonaniu, że podjęli dobrą decyzję.

W środek tarczy

“Ajacied” rośli w siłę. Louis van Gaal mozolnie budował fundamenty zespołu mającego zachwycać nie tylko w Holandii, ale przede wszystkim na arenie międzynarodowej. Ściągnięcie za stosunkowo niewielkie pieniądze utalentowanego Nigeryjczyka nie wiązało się z nadmiernym ryzykiem, a szansa na strzał w okolice środka tarczy była naprawdę spora. Ten transfer wpisywał się w rozsądną politykę klubu z Amsterdamu.
Kanu dostał czas na aklimatyzację po zmianie otoczenia. Poznawał nowy świat, nową ligę, ale w Amsterdamie wiedzieli, że mają do czynienia ze sporym talentem. Wysoki atakujący cechował się naturalnym drygiem do zdobywania goli. A to już dużo. W pierwszym roku w Eredivisie krok po kroku szedł do przodu i podpatrywał grę słynnych kolegów z zespołu. Chłonął wiedzę, rozwijał się i dawał sygnały trenerowi, że warto na niego postawić. I faktycznie, Van Gaal dał mu kilka szans w rozgrywkach 1993/94, a Kanu odwdzięczył się premierowymi dwoma trafieniami.
W kolejnym sezonie Nigeryjczyk był już kluczową postacią drużyny. Zanotował dwanaście trafień, a 24 maja 1995 r., niespełna dwa lata po triumfie z kadrą na młodzieżowych MŚ, znów mógł wznieść nad głowę trofeum. Tym razem nieporównywalnie cenniejsze - Puchar Mistrzów, który trafił w ręce Ajaxu po zwycięstwie nad Milanem. Kanu, tak jak bohater meczu Patrick Kluivert, wszedł na boisko w drugiej połowie. Piękny sen nigeryjskiego nastolatka trwał. Wygrał Ligę Mistrzów kilka miesięcy przed 19. urodzinami.
Rok później Ajax znów doszedł do samego finału elitarnych rozgrywek. Nwankwo tym razem zagrał od początku. Van Gaal nie mógł sobie pozwolić na pozostawienie na ławce piłkarza, który legitymował się bilansem trzynastu trafień i dziewięciu asyst na przestrzeni całego sezonu. Drugiej fiesty jednak nie było - “Ajacied” polegli w rzutach karnych. “King Kanu” obserwował to z perspektywy połowy boiska, bo do jedenastki nie podszedł.
Pewna epoka w znakomitej holenderskiej ekipie dobiegła końca. Skład został przemeblowany. Edgar Davids i Michael Reiziger wybrali kierunek włoski, podpisując kontrakt z Milanem. Ich śladami podążył Kanu, z tym, że dołączył do Interu. “Nerazzurri” kupili nie tylko niezwykle skutecznego młodego napastnika i dwukrotnego finalistę Ligi Mistrzów, ale też świeżo upieczonego… mistrza olimpijskiego. Nwankwo doprowadził Nigerię do sensacyjnego złota w Atlancie, a prawdziwy popis umiejętności zaserwował w półfinałowym starciu z Brazylią, dramatycznie wygranym po dogrywce. “Superorły” odwróciły losy meczu z 2:3 na 4:3, a dwa decydujące trafienia zaliczył właśnie Kanu. Inter bez wahania przelał odpowiednią sumkę na konto Ajaxu. Kibice mogli odliczać dni do eksplozji futbolowych fajerwerków w wykonaniu ich najnowszego nabytku.

Wyrok, cud i trzecie życie od Wengera

Na dobrą sprawę nigdy się tego nie doczekali. Piłkarz, który lada chwila miał podbijać Serie A, został poinformowany, że być może nigdy już nie wybiegnie na murawę. Diagnoza po badaniach: poważna wada serca. Zamiast na włoskie boiska, trafił na stół operacyjny. To nie była walka o karierę 20-letniej przyszłej gwiazdy piłki nożnej. To była walka o życie. W listopadzie 1996 r. Nwankwo Kanu przeszedł skomplikowaną operację serca, wymieniono mu zastawkę aortalną. Zabieg się powiódł, przyszedł czas na żmudną rekonwalescencję.
W pełni wrócił na boisko dopiero wiosną 1998 r. Pół roku wcześniej podjął pierwszą próbę, ale optymizm okazał się przedwczesny. Nigeryjczyk nie mógł jednak wejść na odpowiednie obroty i choćby częściowo nawiązać do formy sprzed kłopotów ze zdrowiem. Zagrał dla Interu w dwudziestu spotkaniach i strzelił tylko jednego gola. Rękę wyciągnął do niego Arsene Wenger. Francuz zimą 1999 r. sprowadził napastnika do Arsenalu. I choć włoscy lekarze ostrzegali londyńczyków o niepewnym statusie zdrowia Nwankwo, “Kanonierzy” dopięli swego. A Kanu spędził pod okiem legendarnego francuskiego szkoleniowca kilka udanych lat. Dostał od niego drugie, a właściwie trzecie życie.
Sympatycy “Armatek” szybko przekonali się do nigeryjskiego asa, który udowodnił, że perturbacje życiowe nie zabrały mu umiejętności strzelania bramek. Zanim jednak się rozkręcił, miała miejsce kuriozalna sytuacja w meczu pucharowym z Sheffield. Kanu nie zrozumiał intencji kolegów i… zignorował zasady fair play. Rywale wybili piłkę na aut, bo jeden z ich zawodników zwijał się z bólu, czego nie zauważył olimpijski medalista z Atlanty. Zobaczcie sami.
Londyńczycy wygrali, ale Wenger sam zaproponował przeciwnikom powtórkę spotkania, w której znów mógł świętować zwycięstwo, tym razem bez kontrowersji. A Nwankwo skupił się na uprzykrzaniu życia obrońcom i bramkarzom. Szczyt formy osiągnął w swoim pierwszym pełnym sezonie w czerwono-białej koszulce. Wpisywał się na listę strzelców siedemnaście razy, a w pamięci kibiców zapadł przede wszystkim jego cudowny hat-trick z Chelsea, do dziś znakomicie wspominany w społeczności “Kanonierów”. Kanu w pojedynkę poprowadził drużynę do triumfu, pakując trzy gole w kwadrans. Trzecie trafienie to majstersztyk.
Z upływem lat Nwankwo strzelał rzadziej i sukcesywnie grał mniej, ale menedżer mógł na niego liczyć. Nigeryjczyk gwarantował kilka goli w sezonie, nie narzekał, był lubiany w szatni i przez fanów. Spędził w stolicy Anglii ponad pięć lat. W legendarnym sezonie 2003/04, swoim ostatnim na Highbury, rozegrał dziesięć spotkań ligowych, a tamta ekipa Arsenalu przeszła do historii, zdobywając mistrzostwo Anglii bez ani jednej porażki. Kanu mógł odejść w glorii chwały. Jako jeden z niezwyciężonych - “Invincibles”.

“Nie mogę się ruszyć”

Napastnik zamienił Londyn na West Bromwich. W ciągu dwóch sezonów trafił do siatki dziewięć razy i uznał, że przyszedł czas na kolejną zmianę. Przeniósł się do Portsmouth, choć mało brakowało, aby pokazano mu tam drzwi. Menedżer Harry Redknapp był zainteresowany sprowadzeniem snajpera, ale z Londynu przyszedł sygnał ostrzegawczy. Asystent trenera i legenda Arsenalu, Tony Adams, zasięgnął wiedzy w stolicy i od sztabu medycznego uzyskał informacje o notorycznych problemach zdrowotnych Nwankwo. Nie chodziło o serce, a o nogi - fizjoterapeuci “Kanonierów” utrzymywali, że piłkarz jest futbolową kaleką, nie może już biegać, dodatkowo jego organizm nie przypomina organizmu 30-latka.
Redknapp postanowił przekonać się o tym na własne oczy, wystawił Kanu w sparingu, a ten… strzelił dwa gole. Kontrakt oczywiście dostał, a formę z meczu towarzyskiego potwierdził na inaugurację sezonu - wszedł z ławki na ostatnie pół godziny i rozmontował defensywę Blackburn Rovers. Do końca października miał na koncie siedem bramek, w tym dwie przeciwko Middlesbrough. I to właśnie po tym spotkaniu menedżer zorientował się, że głosy dobiegające z Londynu nie były pozbawione sensu.
Zacytujmy fragment wypowiedzi Redknappa, którą już wspominaliśmy w niedawnym tekście o barwnym szkoleniowcu opublikowanym na naszych łamach.
Wracamy na lotnisko - opowiadał Redknapp. - W pewnym momencie patrzę na Kanu, który siedzi w nieruchomej pozycji. Mówię: “wszystko w porządku, królu?” Odpowiada: “nie mogę się ruszyć, trenerze!” Musieliśmy go podnieść, wsadzić na wózek inwalidzki, a następnie do taksówki, żeby zawiozła go do domu!
Kanu może i chwilami nie mógł chodzić, ale boiskowe obowiązki wypełniał bez zarzutu. Sezon 2006/07 zakończył z dwunastoma golami, następny - z siedmioma. Dawał z siebie, ile mógł, choć stan zdrowia i wiek nie pozwalały mu na regularną grę od pierwszej minuty. Wraz z Portsmouth podniósł w 2008 r. Puchar Anglii, w Pucharze UEFA strzelił nawet bramkę AC Milanowi. A wszystko to bez… regularnych treningów. Harry Redknapp wspominał, że Nwankwo dzwonił do niego późnym niedzielnym wieczorem i informował o swojej nieobecności na poniedziałkowych zajęciach. Powód? Zawsze ten sam - kłopoty z żołądkiem.
W ostatnim roku “The Pompeys” na najwyższym szczeblu zdołał cztery razy zaskoczyć golkiperów rywali. Nie opuścił klubu po spadku do Championship i potrafił jeszcze “ukąsić” przeciwnika. Z profesjonalnym futbolem pożegnał się w połowie października 2011 r., dwa miesiące po 35. urodzinach. Portsmouth popadło w tarapaty finansowe, zostało relegowane do League One, “Król Kanu” nie wrócił już do gry. Nie domagał się zaległych pieniędzy od byłego pracodawcy, darował im około trzech milionów funtów. A strzelecki instynkt nie opuścił go nawet po zakończeniu kariery, w trakcie której zdołał: wygrać olimpijskie złoto, Ligę Mistrzów, Puchar UEFA, dwa razy mistrzostwo Anglii oraz trzykrotnie Puchar Anglii.
W 2016 r. ulubieniec kibiców Arsenalu wystąpił w meczu legend “Kanonierów” z legendami Milanu. Niczym siedemnaście lat wcześniej przeciwko Chelsea, znów zaimponował hat-trickiem. Tego się nie zapomina. A jego strzałów nie mógł zatrzymać Dida, ten sam, który wyciągał piłkę z siatki w pamiętnym półfinale igrzysk z 1996 r.

Kanu Heart Foundation

Nwankwo nie zapomniał też o tym, co przeszedł w drugiej połowie lat 90. Operacja z 1996 r. odcisnęła trwałe piętno na jego życiu. Zresztą nie był to jedyny poważny zabieg jaki przeszedł. W 2014 r. ponownie wylądował na stole operacyjnym. Medycyna poszła do przodu, lekarze zrobili odpowiednie “poprawki”. Ich pacjent wówczas od czternastu lat zarządzał własną fundacją. I z powodzeniem robi to do dzisiaj. “Kanu Heart Foundation” powstała w 2000 r. w celu niesienia pomocy afrykańskim dzieciom cierpiącym na wadę serca. Z czasem jej działalność poszerzyła się o wsparcie dla osób bezdomnych. Fundacja Kanu zbudowała kilka szpitali w Afryce, uratowała kilkaset ludzkich istnień.
Dzięki Nwankwo, najmłodsi mogą liczyć na zorganizowanie i pokrycie kosztów skomplikowanych operacji realizowanych na całym świecie. A sam były gwiazdor podkreśla, że nauczony własnym doświadczeniem, z chęcią wspiera innych. To ważniejsze od futbolu - mówi, ale o piłce nożnej nie zapomina. Z powodzeniem przecież można łączyć sportową rywalizację z pomocą dla potrzebujących. W 2018 r. w Londynie odbył się mecz charytatywny z udziałem byłych gwiazd Premier League i afrykańskiej piłki. Fundacja Kanu uzbierała w szczytnym celu ponad 50 tys. funtów, a kilku znakomitych zawodników, jak choćby Sol Campbell, zdecydowało się osobiście pokryć koszty kolejnych udanych operacji.
- Nie możesz kupić szczęścia, ale możesz dać to szczęście innym - zapewnia Nwankwo Kanu.
I to jest najlepsza puenta.
Mateusz Hawrot

Przeczytaj również