Niekończąca się opowieść bez happy endu. Czas na odejście Wengera z Arsenalu

Niekończąca się opowieść bez happy endu. Czas na odejście Wengera z Arsenalu
Mitch Gunn / Shutterstock.com
Związek łączący Arsena Wengera z Arsenalem jest jednym z najdłuższych w nowożytnej historii futbolu na wysokim poziomie. Francuz spędził już w klubie z północnego Londynu 22 lata. Jak to w związku bywa, były lata piękne, były tragiczne. Tych drugich z roku na rok przybywa, a moment rozstania może wyjść na dobre zarówno klubowi, jak i samemu Wengerowi.
Wszystko się już wypaliło. Kolejne sezony udowadniają, że pozostanie Wengera nie przyniesie żadnych korzyści klubowi. „Kanonierzy” potrzebują rewolucji, świeżej krwi, tego, czego dokonał Francuz w 1996 roku, gdy obejmował klub.
Dalsza część tekstu pod wideo
Sukcesy pojawiły się natychmiastowo. Już w sezonie 97/98 klub świętował pierwsze mistrzostwo od 7 lat. Następnie dwa wicemistrzostwa oraz odzyskanie Premier League w 2002 roku. Wisienką na torcie była jednak magiczna kampania 2003/2004 – najpiękniejszy okres w historii „Kanonierów”.
Arsenal wygrał ligę w najbardziej spektakularny sposób – nie odnosząc ani jednej porażki, jako jedyny zespół w historii ligi, gdy rozgrywano 38 kolejek. Przydomek „Invincibles” już na zawsze jest kojarzony z tamtą ekipą.
Kluczem do sukcesu była rewolucja przeprowadzona przez Wengera, który nie bał się dawać szans 17-letniemu wówczas Cescowi Fabregasowi czy 21-letniemu Van Persiemu. Trzonem drużyny byli również zawodnicy sprowadzeni przez Francuza – Thierry Henry, Robert Pires, Patrick Vieira czy Fredrik Ljungberg.
Co ciekawe wspomniani piłkarze byli sprowadzani za „grosze”. W przeciwieństwie do Manchesteru Fergusona czy Chelsea Abramowicza, Wenger nie dysponował nieograniczonym budżetem oraz musiał oszczędzać, aby klub było stać na przeprowadzkę z Highbury na Emirates Stadium.

„Ale to już było i nie wróci więcej…”

Legendarny sezon, 3 tytuły mistrzowskie, wykreowanie gwiazd światowego futbolu, przeniesienie się na nowoczesny stadion – to wszystko kibice Arsenalu zawdzięczają Wengerowi. Jednak owe sukcesy były odnoszone ponad dekadę temu. Ostatnie lata to istne pasmo klęsk i niepowodzeń.
Jak inaczej nazwać 3 tytuły (tylko Puchary Anglii), które „Kanonierzy” zdobyli w ostatniej dekadzie? Na arenie europejskiej sytuacja nie wygląda lepiej. W ostatnich latach Arsenal stał się „chłopcem do bicia” potęg, zwłaszcza Bayernu i Barcelony.

Tęsknota za stagnacją

Brak sukcesów Arsenalu tuszowała pozycja w tabeli. Do 2016 roku „Kanonierzy” zawsze zajmowali minimum czwarte miejsce, które premiowało grą w Lidze Mistrzów. Po wielu latach „marazmu” przyszedł wreszcie przełom, ale raczej nie taki jakiego oczekiwali kibice.
W sezonie 16/17 Arsenal zajął 5. miejsce w tabeli, a w tym wiele wskazuje na to, że uplasują się na 6. Odległym marzeniem zdaje się być powrót do Ligi Mistrzów oraz ligowego Top4, które przecież bywało swoistym „przekleństwem” Arsenalu. Do dziś można się śmiać z żartów dotyczących zarezerwowanego czwartego miejsca dla drużyny z Emirates. Aktualnie kibice „The Gunners” oddaliby wiele, by ich klub wrócił na swoje „ulubione” miejsce.

Arsenal stoi, gdy reszta odjeżdża

Spadek pozycji w tabeli wiąże się oczywiście z polepszeniem jakości innych klubów. Klubów, które w sytuacji kryzysowej potrafiły pożegnać dotychczasowych szkoleniowców i postawić na „świeżą krew”.
Chelsea po zajęciu 10. miejsca w sezonie 15/16 zatrudniła Antonio Conte. Efekt? Mistrzostwo rok później. Tottenham po zajęciu 6 miejsca w sezonie 13/14 zmienił trenera na Mauricio Pochettino. Efekt? „Spurs” od tego czasu ani razu nie wypadli poza Top5. Również Liverpool nie obawiał się zwolnić Brendana Rodgersa, gdy klub nie funkcjonował należycie. O wpływie nowego szkoleniowca zresztą też już pisaliśmy:
Tylko w Arsenalu wciąż bez zmian. Drużynie idzie coraz gorzej, a ligowa stawka ucieka w zastraszającym tempie. Obecnie różnica punktów, jaka dzieli „Kanonierów” od liderów z Manchesteru jest większa niż przewaga Arsenalu nad ostatnim w tabeli West Bromem.
I może to zabrzmieć groteskowo, ale z perspektywy lat bardziej prawdopodobne jest, że kolejne lata Wengera w roli szkoleniowca prędzej przyniosłyby degradację klubu niż kolejne mistrzostwo.

Frustracja

Oczywiście fatalne wyniki osiągane przez Arsenal z meczu na mecz potęgują niezadowolenie kibiców. Frekwencja na Emirates nadal jest jedną z najlepszych na świecie (ok. 99,5% wypełnienia stadionu) jednak coraz częściej fani nie przychodzą dopingować swojej drużyny, ale by okazać dezaprobatę wobec kolejnych, bezowocnych lat pod wodzą Wengera.
Jednym z najpopularniejszych hasztagów w mediach społecznościowych jest #Wengerout, przez który kibice „The Gunners” nawołują do zwolnienia francuskiego menedżera. Ten jednak wyraźnie nie przejmuje się krytyką fanów czy dziennikarzy wobec swojej pracy.
- Czytam gazety każdego dnia i muszę przyznać, że wszyscy jesteście wspaniałymi menedżerami. W ilu meczach prowadziliście zespoły? – ironizował na jednej z konferencji prasowych.
Oczywiście Francuz ma poniekąd rację. Kibice, czy dziennikarze sportowi nie prowadzą zespołów i nie są wspaniałymi menedżerami, ale powoli i on sam przestaje nim być. Pep Guardiola, Antonio Conte czy Jose Mourinho cyklicznie dokładają trofea do klubowych gablot. W tym samym czasie Wenger może jedynie powspominać piękne odległe czasy, gdy Arsenal był potęgą.

Wymówki

Problemem Wengera jest także brak umiejętności przyznania się do winy. Francuz uważa, że głównym czynnikiem decydującym o przepaści dzielącej np. Manchester City od „Kanonierów” są pieniądze.
- Kiedy spojrzysz na pięć największych lig w Europie, zauważasz, że nieprzewidywalność rozgrywek znacznie spadła, ponieważ już w grudniu znasz czterech mistrzów spośród tych pięciu lig, co oznacza, że coś jest nie tak z piłką nożną. Olbrzymie możliwości finansowe niektórych klubów rujnują rywalizację – przyznał Wenger.
I znów poniekąd ma rację. Pieniądze w futbolu mają wpływ na jakość drużyny, ale żaden klub, choćby dysponował nieograniczonymi środkami finansowymi, nie osiągnie sukcesów bez odpowiedniej osoby na ławce trenerskiej. Manchester City nie byłby tak doskonałą drużyną, gdyby nie Pep Guardiola i z drugiej strony Arsenal mimo wydawania coraz większych sum na transfery w ostatnich latach nie notuje progresu.

Pomnik? Tak. Kolejny sezon? Nigdy.

Bez wątpienia Arsene Wenger to jedna z największych legend w historii Arsenalu. Człowiek ten wzniósł klub na nieosiągalny dotychczas poziom, zbudował najlepszą drużynę w długoletniej historii „The Gunners”, wykreował niezliczoną ilość gwiazd światowej piłki. I za to należy mu się dozgonny szacunek.
Tylko że kolejne lata w roli szkoleniowca niejako wymazują z pamięci kibiców sukcesy osiągane pod wodzą Wengera. Jeśli nadal Arsenal nie będzie w stanie realnie włączyć się w walkę o ligowe podium, a jedynym celem będzie wygrana Ligi Europy, kibice zapomną o „Invincibles”. Obraz niezwyciężonych zostanie zakryty przez marazm w jaki popadli „Kanonierzy”.
Dla własnego dobra Francuz powinien odejść i pozwolić komu innemu dokonać rewolucji, jakiej sam był sprawcą w 1996 roku. Klub wymaga gruntownej „renowacji”, fundamenty są już podłożone, ale czas na nowego kierownika „budowy”.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również