Rewelacyjny Neymar, "La Kompromitacja" i upadek posągów. Za nami najciekawsze ćwierćfinały LM od lat

Rewelacyjny Neymar, "La Kompromitacja" i upadek posągów. Za nami najciekawsze ćwierćfinały LM od lat
Sipa / Press Focus
Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie już tylko rosło… Cztery mecze ćwierćfinałowe przypominały dzieła Hitchcocka. Był dramat, zaskoczenie, dreszcze emocji, a w przypadku spotkania Barcelony najbardziej wrażliwi zasłaniali oczy. Z tej fazy Ligi Mistrzów wyciągnęliśmy kilka rzeczy, o których pewnie długo nie zapomnimy.
Najważniejsza sprawa: turniej “Final Eight” musi zostać zachowany. Eksperyment się udał, wszyscy są zadowoleni, a reputacja Champions League wskakuje na wyższy poziom. Koniec z systemem mecz i rewanż, kiedy drugie spotkanie w najlepszym razie polega na bronieniu wyniku i zachowawczości. Teraz mamy jazdę bez trzymanki przez pełnych 90 minut, każda ekipa rzuca to, co ma najlepszego i nie obmyśla strategii na “zaś”. Efekt tego taki, że po czterech dniach mamy o czym mówić i czym się ekscytować.
Dalsza część tekstu pod wideo

Odkupienie Neymara

Po raz pierwszy od czasu przejęcia PSG przez katarski fundusz inwestycyjny drużyna wreszcie znalazła się w czwórce najlepszych na Starym Kontynencie. Aby wejść do półfinału Ligi Mistrzów zainwestowano 1,2 miliarda euro. A jeśli wskazać tylko jednego piłkarza, reprezentującego idealnie politykę transferową paryżan, to musi być to Neymar, który od kilku lat stał się symbolem ogromnych pieniędzy wydawanych w futbolu. W czwartkową noc petrodolary zaczęły się spłacać. Brazylijczyk wydobył z siebie cały talent, gromadzony i tłamszony przez tyle lat.
Być może nie był to jego najlepszy występ w karierze. Wiele się nie udawało, w kilku sytuacjach Thomas Tuchel, rezerwowi PSG i wszyscy francuscy kibice przed telewizorami łapali się za głowy. Jak można tak przestrzelić? Jak można się tak pomylić? A mimo to i tak na boisku spisywał się najlepiej ze wszystkich. Brał na siebie ciężar odpowiedzialności za wynik od pierwszej do ostatniej minuty, niestety, nie mógł liczyć na wsparcie kolegów. Wyglądał jak Leo Messi w reprezentacji Argentyny podczas ostatniego mundialu czy Copa America. Psuł kilka złotych szans, ale jednocześnie biegał w tych samych barwach z pomocnikami, którzy nie potrafili przenieść akcji do przodu i napastnikiem przylepionym do obrońców rywali. Neymar do momentu wejścia Mbappe jako jedyny łamał linie, kreował, stwarzał zagrożenie. Zapomnijmy o jego “padolino”, w takich meczach wyrasta prawdziwy lider.

Jest życie po Wernerze

Zanim jeszcze o życiu, kilka słów o śmierci. W latach 90. ogromną popularnością cieszył się film, a później też i serial “Rodzina Addamsów”. W roli głównej familia ze skłonnościami sadystycznymi i masochistycznymi, gnębiąca gości, których witali w swoich progach. Trochę jak piłkarze Nagelsmanna, którzy zabawiali się z bierną postawą Atletico, dręczyli ich, męczyli, aż w końcu do piekła strącił ich, nomen omen, Tyler Adams, zadając ostatni cios w samej końcówce. Gdyby zaś porównać graczy Simeone do postaci fikcyjnych, to widzieliśmy pochód umarlaków w poszukiwaniu świeżej, zbawiennej dla nich krwi.
Jeśli ktoś więc sądził, że RB Lipsk bez Timo Wernera nie ma racji bytu, cóż, musiał się mile rozczarować. Klub, który nie istniał przed 2009 roku, poradził sobie tym, co od dawna reprezentuje. Młodością. 33-letni szkoleniowiec wystawił piłkarzy, od których sam jest o 10 i trochę lat starszy. A ci zapewnili mu nieśmiertelność. 22-letni Dani Olmo pokazał, że Oblaka da się jednak pokonać. 21-letni Adams, produkt stworzony przez Red Bulla od początku do końca, potwierdził natomiast: psy “Cholo” to co najwyżej ratlerki pozbawione zębów.

Koniec Barcelony naszych czasów

14 sierpnia 2020 roku skończyła się koncepcja tiki-taki. Na dobre. Serio, przez najbliższą dekadę-dwie nikt do niej nie wróci. Dziś trudno nawet uwierzyć, że kiedyś zespoły próbowały grać jak Barcelona. Nawet współczesny zwolennik tej idei - Pep Guardiola - porzucił chęć ciągłego posiadania piłki na rzecz wypracowania kilku “killerskich” schematów (pytanie, czy wyszło mu to na dobre). Ale Barcelona ciągle tkwiła w systemie, wierząc, że kilku trzydziestoparolatków ze wsparciem młodszych graczy będzie w stanie przez 90 minut dominować przeciwnika. Nigdy więcej. Ich pojęcie futbolu jest nieaktualne, ich dusza zniknęła, a zbyt wielu graczy widziało lepsze dni. Są cieniem dawnych siebie i trudno sobie wyobrazić, by smutna katalońska rzeczywistość miała się szybko zmienić.
Historia nie będzie łaskawa dla ludzi, którzy podejmują decyzję w “Więcej niż klubie”. Zasługują na pogardę za niewykorzystanie w pełni talentu Messiego. Minęło już bowiem pięć lat od ostatniego triumfu Argentyńczyka w Lidze Mistrzów. Zamiast wielkich bitew, są piękne katastrofy. Zarządzanie “Dumą Katalonii” popycha go do etapu, w którym będzie musiał zrobić coś nie do pomyślenia - opuścić łajbę i udać się do poukładanego projektu.

La Kompromitacja

Liga hiszpańska oddala się od Europy. To już nie hipoteza, a stwierdzenie faktu. Kilka miesięcy temu pisaliśmy artykuł o tym, że ekipy z Półwyspu Iberyjskiego powoli tracą grunt pod nogami i zwyczajnie stają się niekonkurencyjne, nie tylko w starciach z drużynami z Premier League, ale też Serie A i Bundesligi. Dziś po raz pierwszy od trzynastu lat Hiszpania nie ma swojego reprezentanta w półfinale Ligi Mistrzów. Rzecz nie do pomyślenia jeszcze parę sezonów temu.
Wypadek przy pracy? Nienormalny sezon, w którym mogą występować anomalia? A może niesprzyjający format rozgrywek? Wszystko może nakładać się na siebie, ale nikt dziś nawet nieśmiało nie szepnie, że La Liga to najlepsze rozgrywki na świecie, by nie narażać się na śmieszność. Wiele argumentów wymienionych w tekście można powtórzyć, ale jeden wybija się na pierwszy plan. Brakuje jakościowych trenerów i rewolucji taktycznej, takiej, jaka obiegła naszych zachodnich sąsiadów. W półfinałach mamy aż trzech szkoleniowców z Niemiec (Flick, Tuchel i Nagelsmann), a przecież i tak brakuje w stawce tego najbardziej chwalonego (Kloppa). Zabrakło za to przedstawiciela z Hiszpanii...

Nie wińmy Guardioli

… a przynajmniej jeden powinien być. Pep musi zdecydowanie wziąć na siebie część odpowiedzialności. Przekombinował z taktyką, ciągłą zmianą indywidualnych ustawień, samym doborem piłkarzy. Trójką z tyłu? Ostatni raz Manchester City wyszedł z tym blokiem obronnym 29 stycznia. Nikt z taką łatwością nie ustawia pionków na szachownicy, jak właśnie 49-letni Katalończyk, ale w pewnym momencie drużynie potrzeba stabilności, gry w dobrze sobie znanej formacji. Flick z Bayernem od początku grają to samo, rywale znają położenie jego zawodników na pamięć, wyrwani ze snu o drugiej w nocy bez problemu je wydeklamują. A jednak nikt rozsądny nie położy głowy Guardioli na pieńku.
Bo czy jego winą jest, że trzeci najlepiej opłacany gracz Premier League nie potrafi wbić piłki do pustej bramki? Czy on powinien ponieść odpowiedzialność za bramkarza, który wypluwa futbolówkę wprost pod nogi oponenta w całkiem łatwej sytuacji? Manchester znów był silniejszy od konkurenta, znów natomiast brakowało chłodnej głowy. Zdolność City do strzelania sobie w stopę jest porażająca, ale strzela nie Guardiola, tylko jego podopieczni. On tylko, albo i aż, podaje strzelbę.

Przeczytaj również